Tottenham nie potrzebuje Kane'a. Nowy kapitan wyszedł przed szereg. Jeden z najlepszych w Premier League
Ange Postecoglou chciał sprzedać Harry'ego Kane'a. Nowy szkoleniowiec wiedział, że to decyzja konieczna do tego, aby zespół faktycznie się rozwijał. Niemniej spekulowano, że po takim ruchu Tottenham się załamie, stracił w końcu największą gwiazdę. Stało się jednak przeciwnie. "Koguty" rosną w siłę, z nowym liderem jako twarzą projektu.
W trakcie letniego okienka transferowego w Tottenhamie doszło do rewolucji. Ze "Spurs" pożegnał się przede wszystkim Harry Kane, mający w północnym Londynie status człowieka instytucji. Niemniejsze znaczenie miały jednak kolejne ruchy - stanowisko trenera objął w końcu Ange Postecoglou, czyli ktoś, kto pochodził z zupełnie innej bajki niż czterech ostatnich szkoleniowców. Australijczyk od samego początku malował się jako postać niezwykle przyziemna, skierowana do kibiców. 58-latek, będący zaledwie dwa lata młodszy niż Jose Mourinho, otworzył okno w szatni i zrobił coś, na co szereg poprzedników nie miał odwagi. Zupełnie zmienił mentalność Tottenhamu i - na drodze ku temu - nie bał się poświęcić nawet największych nazwisk.
To właśnie Postecoglou przyczynił się do tego, że Kane obecnie strzela dla Bayernu. Trener miał sprecyzowany pogląd na tę sprawę i chociaż żegnanie największej gwiazdy nigdy nie jest łatwe, to w tym wypadku jawiło się jako konieczne. Nie tylko udało się rozłożyć ciężar odpowiedzialności na większą liczbę zawodników, ale też sfinalizować szereg transferów. Sprzedaż reprezentanta Anglii niejako sfinansowała ściągnięcie Brennana Johnsona, Guglielmo Vicario, Micky'ego van de Vena, a przede wszystkim Jamesa Maddisona, który w tym momencie jest jednym z najlepszych pomocników w Premier League, o czym pisaliśmy TUTAJ. A przecież nie był to koniec wielkich zmian, bo od pierwszego składu na dobre odsunięto Hugo Llorisa. Francuz pożegnał się z miejscem w zespole oraz opaską kapitana.
W ciągu kilku miesięcy Tottenham stracił więc najlepszego napastnika w nowożytnej historii, a także wieloletniego trenera. Problemów to nie przysporzyło. Postecoglou na pierwszy plan wysunął Heung Min-Sona, który z miejsca stał się pełnoprawnym liderem drużyny.
Prawdziwy następca
W poprzednim sezonie Harry Kane odpowiadał za 43% wszystkich trafień Tottenhamu w Premier League. To wynik szalony nie tylko w skali angielskiej piłki. Dość powiedzieć, że Erling Haaland, zdobywca tytułu króla strzelców, przełożył się na 38% goli strzelonych przez Manchester City w lidze. Mniejszy wpływ mieli też Kylian Mbappe (32%), Robert Lewandowski (33%), Niclas Fullkrueg (31%) oraz Victor Osimhen (34%). W gruncie rzeczy trudno było znaleźć drużynę, która byłaby uzależniona tak mocno od wyczynów jednego strzelca. A mimo tego władze oraz sztab szkoleniowy nie zdecydowały o sięgnięciu bezpośredniego następcy Kane'a. Sprowadzono jedynie młodziutkiego Alejo Veliza z Rosario Central. Resztę zostawiono w rękach obecnych już piłkarzy. I była to znakomita decyzja.
Ange Postecoglou zupełnie zmienił sposób gry "Spurs". Obecna taktyka londyńczyków nie opiera się już na jednym zawodniku jako centralnej postaci. W pierwszych ośmiu kolejkach Premier League Australijczyk zaproponował cztery warianty formacji ofensywnej. Przy okazji szalonego starcia z Liverpoolem (2:1) dokonał zaś najbardziej niespodziewanej z dotychczasowych roszad. Richarlison został przesunięty na skrzydło, natomiast Heung Min-Son trafił na pozycję "dziewiątki". Dzięki temu Brazylijczyk rozegrał prawdopodobnie swój najlepszy mecz w barwach londyńskiego zespołu, zaś Koreańczyk raz jeszcze udowodnił swoją niebywałą klasę sportową. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie 31-latek jest prawdziwym następcą Kane'a. Wzorowo wywiązuje się ze wszystkich ról.
Chociaż legendarny zawodnik łamał schemat klasycznego napastnika i wielokrotnie schodził z piłką w środkowe rejony boiska, to jego najważniejszym zadaniem wciąż pozostawało strzelanie goli. Dobrze pokazał to miniony sezon, gdy Kane zanotował jedynie trzy asysty, ale dołożył do tego imponujące 30 trafień. Teraz tę część obowiązków przejął właśnie Son, bo na starcie rozgrywek jedynie Haaland może pochwalić się większą liczbą zdobytych bramek. Doświadczony Koreańczyk wpisywał się do protokołu w spotkaniach z Burnley, Arsenalem i Liverpoolem. Nie potrzebował do tego żadnego rzutu karnego, lecz współpracy z Jamesem Maddisonem. To właśnie ten duet determinuje to, jak obecnie wyglądają "Spurs". Przy dwóch golach kapitana asystował właśnie "Madders", podobnie jak Manor Salomon. Kolejne ostatnie podania zaliczali jeszcze Richarlison oraz Pedro Porro.
Niemniej to współpraca Koreańczyka i Anglika najbardziej przywodzi na myśl to, jak funkcjonował Tottenham w latach ubiegłych. Son pierwszy raz w karierze tak wyraźnie wszedł w buty Kane'a. Nigdy nie należał do czołówki Premier League pod względem kreowania sytuacji, ale teraz zmieniło się absolutnie wszystko. Dzięki mobilności Maddisona - regularnie wychodzącego zza pleców - 31-latek zaczął pokazywać swoją najlepszą wersję. Wyliczenia portalu "FBref" wskazują, że Koreańczyk to piłkarz elitarny pod względem celnych podań, podań do przodu i podań w pole karne. W tych parametrach gorzej wypada... 99% zawodników ligi angielskiej. Fakt, że Son nie ma na swoim koncie jeszcze asysty, to bardziej wynik między innymi kapitalnej interwencji Davida Rayi z Arsenalu niż jego jakichkolwiek ograniczeń.
Nie ma przypadku w tym, że od czasu przesunięcia do środka ataku w czwartej kolejce sezonu Koreańczyk zaczął strzelać. To właśnie ta pozycja wyzwala w nim wszystko co najlepsze. Chociaż Son od wielu lat zasługuje na docenienie, to tym razem trzeba zapierać się rękami i nogami przed uznaniem go za jednego z najwybitniejszych w Premier League. Richarlison nie jest w stanie bezboleśnie zastąpić Kane'a, ale nowy kapitan tak.
O kapitanie, mój kapitanie
Hugo Lloris należał do grona zawodników z najdłuższym stażem z opaską kapitana w całej Premier League. Został wyróżniony w 2015 roku, gdy przejął ją po dość krótkich kadencjach Younesa Kaboula i Michaela Dawsona. W całym XXI wieku "Spurs" nie mieli jednego kapitana dłużej niż właśnie Francuza. Jeśli zaś idzie o całą ligę angielską, to też nie można znaleźć nikogo z lepszym wynikiem. Jamal Lascelles z Newcastle United dostał opaskę w 2016 roku, a Tom Cairney z Fulham w 2017. Niemniej Anglicy mogą jeszcze pobić wynik ustanowiony przez Llorisa, bowiem w Tottenhamie, przed startem bieżącego sezonu, doszło do wspomnianej już zmiany. Legendarny bramkarz został zastąpiony właśnie przez Heung Min-Sona.
Francuz stracił pozycję ze względu na słabą dyspozycję sportową, sam też podkreślał, że po kilkunastu latach w Anglii chce spróbować nowych wyzwań. Ostatecznie pozostał w Londynie, ale odsunięto go od zespołu na tyle daleko, że większe szanse na grę ma nie tylko Fraser Forster, ale też Brandon Austin. Gdyby w klubie nadal grał Harry Kane, to pewnie on przejąłby opaskę kapitana, ale - jak wiadomo - stało się inaczej. Wobec sprzedaży Anglika Ange Postecoglou nie miał zbyt dużego pola manewru, postawił więc na Koreańczyka. Tylko dwóch zawodników z obecnej kadry jest z tym zespołem związany dłużej - to Eric Dier oraz Ben Davies, ale stoper Anglik się na tyle małym zaufaniem ze strony Australijczyka, że uhonorowanie go byłoby dość irracjonalne. Walijczyk również nie pełni kluczowej roli, a różnica w pobycie w Tottenhamie jest niewielka - defensorzy przybyli tam w 2014 roku, natomiast napastnik w 2015.
Niemniej kluczowe wydają się kwestie charakterologiczne. Son nie należy do najbardziej lubianych zawodników. Pod maską piłkarza uśmiechniętego i wesołego kryje się bowiem gracz uparty, brutalny, bezkompromisowy. Niektóre ataki w karierze Koreańczyka miały w sobie coś z boiskowej bandyterki. W samej Premier League obejrzał już trzy czerwone kartki - z obecnie występującej w niej listy graczy jedynie Lewis Dunk i James Milner, obaj piłkarze Brighton, mają na swoim koncie więcej (po cztery). Jakkolwiek jednak 31-latek nie potrafił zaleźć za skórę kibicom rywala, tak dla fanów Tottenhamu powinien być wzorem przywiązania i oddania. Jego liczby spokojnie predestynują do tego, aby poważnie myśleć o transferze do lepszego klubu, ale realnych pogłosek w tej sprawie właściwie nigdy nie było. Son doczekał już 380 występów dla "Kogutów", żaden gracz spoza Europy nie ma ich więcej.
- Nie potrzebował opaski, aby pokazać swoją miłość do klubu, aby zdobyć szacunek zarówno w tym klubie, jak i poza Tottenhamem. Czuje się prawdziwie odpowiedzialny, zwłaszcza, że Harry'ego już nie ma, a Hugo nie jest tak zaangażowany. Chce swoimi występami i zachowaniem pomóc tej młodej grupie graczy, ponieważ nie tak dawno temu on był tym młodym i otrzymał wskazówki, i ochronę potrzebną każdemu młodemu początkującemu. Jest wspaniały i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa - ocenił sam Postecoglou.
Inwestycja w przyszłość
Jednocześnie w oczy rzuca się fakt, że Heung Min-Son nie jest postacią nietykalną. Doskonałym przykładem spotkanie z Liverpoolem, w którym Koreańczyk został ściągnięty z boiska, chociaż jego drużyna nacierała i chciała wydrzeć trzy punkty grając wówczas 11 na 10. Niemniej Koreańczyk usiadł na ławce już w 69. minucie, a jego miejsce zajął Manor Solomon. Nie ma przypadku w tym, że do tej pory 31-latek dograł do końca jedynie mecze z Manchesterem United oraz Bournemouth. Jest natomiast inwestycja, wszak Ange Postecoglou stara się chronić swoich podopiecznych przed przemęczeniem. Koreańczyk doskonale wie, jak poważne mogą być jego skutki, o czym boleśnie przekonał się w poprzednim sezonie.
Rozgrywki 2022/23 w wykonaniu Sona faktycznie nie należały do najlepszych. Strzelił on dziesięć goli i zanotował sześć asyst, co jest wynikiem niezłym, ale kibice i tak liczyli na nieco więcej. Problem w tym, że sam piłkarz nie miał z czego wykrzesać dodatkowej energii. Był bowiem konsekwentnie wrzucany na boisko przez kolejnych szkoleniowców, co musiało się w końcu negatywnie odbić. Chociaż Koreańczyk miał problemy ze zdrowiem i formą, to odpoczął jedynie w dwóch meczach ligowych i to ze względu na złamanie kości policzkowej. Poza tym rozpoczął w pierwszym składzie 34 spotkania Premier League, chociaż, jak sam przyznaje, zmagał się z chroniczną kontuzją. Kapitan Tottenhamu stara się wziąć odpowiedzialność na siebie, ale i tak zdumiewa fakt, że trenerzy nie mieli dla niego litości. Zdawali się nie dostrzegać poważnych problemów.
- Dosłownie w każdej chwili odczuwałem ból. To brzmi dziwnie, ale każdy zakręt, bieg, zatrzymanie, podanie, kopnięcie - to miało wpływ na wszystko. To było dziwne, bo w normalnym życiu, bez ćwiczeń, czułem się dobrze, więc wychodziłem na boisko podekscytowany. Ale gdy zaczynaliśmy rozgrzewkę, byłem sfrustrowany, ponieważ ból był obecny przy każdej akcji… w końcu pod koniec sezonu podjąłem decyzję o operacji - powiedział Son, cytowany przez "The Athletic".
Chociaż na dyskomfort Koreańczyka złożyło się wiele kwestii, to zużycie materiału z pewnością było jedną z nich. W wypadku Postecoglou 31-latek raczej nie musi obawiać się o swoje zdrowie. Chociaż drużyna Australijczyka nie gra w europejskich pucharach, to i tak stara się on mądrze dysponować czasem na boisku w wykonaniu swoich zawodników. Rotacje są dla niego czymś normalnym, wcześniej z boiska ściągany jest też James Maddison. Takie działanie może tylko zaprocentować w przyszłości. Czołówka Premier League okopana jest w Lidze Mistrzów, Lidze Europy, Lidze Konferencji, do tego nadal rywalizują w Carabao Cup. Tottenham zaś może wyłącznie skupiać się na lidze i Pucharze Anglii. Mając w swoich szeregach wypoczętych "Maddersa" i Sona, którzy błyszczą formą na początku sezonu, walka o najwyższe cele staje się w północnym Londynie coraz bardziej prawdopodobna.