Topowa liga uciekła znad przepaści. Katastrofa była blisko, ale perspektywy marne

Topowa liga uciekła znad przepaści. Katastrofa była blisko, ale perspektywy marne
Dave Winter / pressfocus
Kacper - Klasiński
Kacper Klasiński16 Jul · 19:00
Francuska Ligue 1 stała na skraju przepaści. Liga praktycznie na miesiąc przed startem rozgrywek nie miała umowy na transmisje meczów w swoim kraju. Wielu klubom zaglądało w oczy widmo bankructwa. I choć udało urwać się ze stryczka, mało kto może być zadowolony z rozwiązania tego problemu.
Bez wpływów z mediów nie ma kasy, a bez kasy… nie ma bezpiecznej przyszłości. Tak można podsumować ostatnie miesiące w Ligue 1. Liga francuska starała się wyjść z sytuacji, która powinna wydawać się niemożliwa. Bo czy ktoś naprawdę mógłby się spodziewać, że nie znajdzie się chętny na transmitowanie jej spotkań na rodzimym rynku? Niestety, postępowanie zarządu Ligue de Football Professionnel (ciała zarządzającego dwoma najwyższymi poziomami rozgrywkowymi nad Sekwaną) doprowadziło do scenariusza bezprecedensowego na najwyższym poziomie europejskiego futbolu. Skłóceni z długoletnimi partnerami, bez alternatyw, szukający rozwiązań awaryjnych o małych szansach na powodzenie - znaleźli się w szalenie trudnym położeniu. Ratunek nadszedł na ostatniej prostej, ale i tak jest daleki od ich oczekiwań.
Dalsza część tekstu pod wideo

Chciwy dwa razy traci

Ligue 1 miała długą historię współpracy z francuskim medialnym gigantem CANAL+. Najbardziej znana telewizja premium znad Sekwany dostarczała swoim widzom najbardziej prestiżowe rozgrywki w kraju - miało to sens i brzmiało dumnie. Współpraca na tej linii trwała od 1984 roku, zapewniała bezpieczeństwo i stabilność, bo C+ stanowił gwarancję pewnego grona odbiorców, uzasadniających fundowany przez nich zastrzyk gotówki dla ligi. I pewnie trwałaby nadal, gdyby władze LFP nie postanowiły zrobić skoku na kasę i zniszczyć dobrych stosunków z najwierniejszym z partnerów.
W 2018 roku, gdy rozpisano konkurs dotyczący poprzedniego cyklu obowiązywania umowy na prawa transmisyjne na francuskim rynku (2020-2024), zarząd ligi nagrabił sobie u CANAL+, akceptując ofertę konkurencji - hiszpańskiej firmy Mediapro, wspieranej chińskim kapitałem. Za większościową paczkę ośmiu spotkań miała zapłacić ona - według liczb podawanych wówczas przez portal WP Sportowe Fakty - 780 milionów euro za sezon, przebijając Francuzów, wykładających na stół zaledwie (ale wciąż rekordowe) 540 milionów.
- Jestem zawiedziony, że nie utrzymaliśmy praw, ale cena jest kompletnie nieuzasadniona - komentował wówczas prezes CANAL+, Maxime Saada, cytowany przez Guardiana. - Niemożliwe było dla nas zapłacenie takiej sumy i w mojej opinii nie jest to możliwe dla nikogo.
Dodatkowa paczka dwóch meczów na kolejkę pozostała w rękach dotychczasowych posiadaczy, beIN Sports, a jej cena również znacząco wzrosła - do 320 milionów euro za rok. Sublicencję na mniejszościowy pakiet, co istotne, pozyskał od nich później C+. Obiekcje wzbudzał jednak nowy gracz. Głosy ze świata medialnych gigantów podawały w wątpliwość jego wiarygodność, sugerując, że rzucono się na “kota w worku”. W tym samym roku ta sama firma kupiła prawa do Serie A, aby ostatecznie je stracić z uwagi na brak odpowiednich gwarancji wystarczającego budżetu. I rzeczywiście okazało się, że krytycy mieli rację. Mediapro upadło na przełomie 2020 i 2021 roku.
- Ich telewizja Telefoot nie zebrała tylu abonentów, ilu oczekiwali. Oczywiście tłumaczono, że to efekt covidu, że trzeba było inaczej zagospodarować pieniądze, ale wyglądało to na szukanie usprawiedliwienia - wspomina w rozmowie z nami Michał Bojanowski, komentator Ligue 1 w polskim CANAL+.
Liga została na lodzie. Miała mieć finansowe El Dorado, a zaczęło się ratowanie sytuacji. Rozpisano nowy przetarg. Szukano nabywcy mogącego choć trochę poprawić finansowe rokowania. Skończyło się… dość mizernie. Pakiet ośmiu spotkań kupił Amazon, płacąc 275 milionów euro za rok. Mniej, niż wydał na cztery razy mniejszą paczkę CANAL+, który skłócony już z LFP nie zamierzał ubijać z nią interesów. Niemniej, chciał zmienić swą niekorzystną w świetle zaistniałych okoliczności umowę. Nie udało się. Potem próbował ją zerwać i pójść do sądu, ale tam nic nie wskórał, co tylko bardziej pogorszyło stosunki między dawnymi partnerami. Ryzyko władz Ligue 1 ewidentnie się nie opłaciło, a relacje z C+ zostały zniszczone tak, że są nie do odbudowania.
- Przedstawiciele C+ mogli czuć się pokrzywdzeni. Nigdy nie było z nimi problemów, mowa o historycznym nadawcy, oferującym bardzo dobre pieniądze. A oni rzucili się na inną ofertę. Gdy potem jeszcze okazało się, że Amazon za większy pakiet płaci mniej, niż oni, mogli czuć się jeszcze bardziej poszkodowani - tłumaczy Bojanowski. - Nie dziwię się, że nie chcą w tym momencie z nimi współpracować. Powetowali sobie stratę Ligue 1, inwestując w inne prawa: Premier League, Formułę 1 czy bardzo popularne we Francji rugby.

“Tyle to nie…”

Obowiązująca do końca sezonu 2023/24 umowa na transmitowanie spotkań Ligue 1 na francuskim rynku wygasła. W normalnych warunkach oznaczałoby to zacieranie rąk przez kluby, czekające już na nowe warunki kontraktu, który powinien zapewnić im większe zyski, z podziału finansowego “tortu”, zwłaszcza biorąc pod uwagę małe kwoty z ostatniego kontraktu. Problem w tym, że… tak to nie wyglądało. Mimo znacznego obniżenia cen, długo brakowało chętnych.
W październiku ub. r. ruszył proces szukania nowego partnera medialnego na krajowym podwórku na lata 2024-2029. Wtedy to liczono na umowę gwarantującą aż miliard euro rocznie. Byłyby to kwoty rekordowe dla Ligue 1, ale porównywalne do innych czołowych lig. Oczywiście poza Premier League, która odjechała konkurencji. Cel okazał się bardzo ambitny. Można wręcz stwierdzić, że zbyt ambitny.
- Liczyli na pieniądze porównywalne z ligami TOP4, bo TOP5 jest już raczej mocno umowne - komentuje Bojanowski.
Roczne przychody z tytułu praw transmisji meczów na rodzimych rynkach w TOP5 ligach Europy, sezon 2023/24
SportsPro
Roczne przychody z tytułu praw transmisji meczów na rodzimych rynkach w TOP5 ligach Europy, sezon 2023/24 | Źródło: SportsPro
Liga, która jeszcze niedawno miała na swoich murawach jeden z najbardziej medialnych ataków na świecie: galaktyczne trio PSG Neymar - Messi - Mbappe, w kolejny sezon wejdzie już bez żadnego z nich. Mbappe, ostatnia, prawdopodobnie jedyna pozostała w lidze prawdziwa globalna gwiazda, potrafiąca przyciągnąć przed telewizory gigantyczne rzesze kibiców, odszedł do Realu Madryt. I wszyscy już od dawna czuli pismo nosem. Potencjał marketingowy znacząco maleje, walkę o mistrzostwo i tak monopolizuje PSG (dziesięć z ostatnich 12 możliwych tytułów). Taki produkt coraz trudniej sprzedać.
Dlatego też po wielu miesiącach i kilkukrotnym obniżeniu oczekiwań finansowych - według niektórych doniesień do poziomu ledwie 400 milionów euro - sytuacja wciąż wyglądała katastrofalnie. Gdyby nie konflikt z CANAL+, zapewne udałoby się dobić z targu, nawet jeśli nie na pierwotnych warunkach, to i tak zapewne korzystnych. Prezes Saada powiedział jednak jasno, że jego firma nie zamierza ponownie współpracować z Ligue 1.
Sytuację dodatkowo komplikowała sprzedaż 13% udziałów w przychodach z tytułu praw telewizyjnych konsorcjum CVC w 2022 roku. Wówczas liga, dotknięta efektami pandemii koronawirusa pozyskała 1,5 miliarda euro, które pomogło przebrnąć przez trudny okres. Sęk w tym, że teraz CVC należy się odpowiedni procent zysków pochodzących z rzeczonych praw. I, jak informuje Guardian, procent ten rośnie wraz z biegiem czasu. Duża część kwoty “ucieka” więc na zewnątrz.

Krok od katastrofy

Zaistniała sytuacja oznaczała, że przyszłość wielu zasłużonych francuskich klubów stała pod znakiem zapytania. Dla wielu z nich należny im udział w puli funduszy generowanych przez prawa transmisyjne to być albo nie być. Angers, Auxerre, Brest, Le Havre, Lens, Montpellier, Nantes, Reims - według L’Equipe te osiem z 18 drużyn pomniejszonej niedawno Ligue 1 bez kasy z domowego rynku stałoby nad przepaścią, bo budżety przestały się spinać. Poniżej podział środków z tytułu krajowych praw telewizyjnych z 2023 roku:
- Część klubów nie może rejestrować piłkarzy, bo sytuacja z prawami telewizyjnymi nie jest uregulowana. Przez brak tych środków nie ma pokrycia finansowego dla nowych kontraktów. Wszystkie raporty finansowe są dostępne do wglądu publicznego - opowiadał nam Bojanowski o ich problemach, gdy sytuacja była jeszcze niejasna. - Takie Montpellier, przykładowo, w zeszłym roku zanotowało 20 milionów euro straty, a wydatki na kontrakty to kwota równa 90% ich przychodów. Mniejsze kluby są w tragicznej sytuacji, a kwota na poziomie 300-400 milionów euro do podziału wcale nie musi ich uratować.
Zapewnienie stabilności finansowej wymagało najprawdopodobniej sprzedaży zawodników, zwłaszcza tych z wyższymi kontraktami. Łączyłoby się to ze spadkiem konkurencyjności ligi, bo odpływ talentu (lub jego koncentracja w rękach kilku najbogatszych klubów) nie sprzyja jej widowiskowości i potencjałowi medialnemu.

Ratunek

W głowach przedstawicieli LFP zrodził się nawet autorski plan uratowania Ligue 1 z kryzysu. Zamiast szukać zewnętrznego źródła gotówki, chcieli uruchomić własną usługę streamingową z systemem subskrypcji, utworzoną we współpracy z Discovery, powiązaną z serwisem MAX (dawniej HBO Max).
- Opowiadało się za tym wiele francuskich drużyn, a i sam prezes LFP Vincent Labrune często o tym mówił. To miała być “100% Ligue 1”. Ich własny kanał - przybliża ten pomysł Bojanowski. - Producentem sygnału miał zostać Discovery, a liga miała sama tym zarządzać. Żeby jednak nie było zbyt różowo - na swoim kanale francuski dziennikarz, Romain Molina, przedstawił obliczenia, wskazujące, że najprawdopodobniej nie zepnie się to finansowo. Władze zakładały, że uda się ściągnąć trzy-cztery miliony abonentów. Tymczasem Amazon miał ich ledwie półtora miliona. Przewidywania finansowe wyglądały więc na nierealne.
Ligue 1 stała na zakręcie. Niemal połowa klubów drżała o przyszłość już w krótkiej perspektywie. Bez satysfakcjonujących wpływów z tytułu transmisji w kraju, lista zapewne wydłużyłaby się w kolejnych latach. Wreszcie jednak nadszedł ratunek. Udało się dopiąć kontrakt na wartość… 500 milionów euro - dwukrotnie mniejszą niż początkowe żądania i wręcz śmieszną w porównaniu z innymi czołowymi ligami Europy.
Nabywcami praw zostały beIN oraz DAZN. W tych pierwszych długo upatrywano nadziei na wyjście z opresji, głównie z powodów politycznych.
- Liczono, że wybawicielem będzie telewizja beIN, której prezesem jest Nasser Al-Khelaifi, prezydent PSG. Nie jest im oczywiście na rękę ewentualny upadek ligi - kontynuuje nasz rozmówca. - Początkowo chcieli działać wspólnie z CANAL+, ale oni się oczywiście odcięli.

Nawet sam prezydent Francji, Emmanuel Macron, miał pośredniczyć w rozmowach z Katarem, aby swoimi pieniędzmi uratowali francuski futbol. Łapano się dosłownie każdej opcji, żeby ratować ligę.
No i wreszcie się udało, choć i tak jest daleko od tego, na co początkowo liczyła LFP, a posiadacze praw, zgodnie z doniesieniami France24, zagwarantowali sobie klauzulę odstąpienia od umowy po dwóch sezonach. Nadszedł zastrzyk tlenu, ale i tak mamy redukcję przychodów względem poprzedniej umowy i zapis odbierający stuprocentową pewność pięcioletniego bezpieczeństwa. A pamiętając o umowie z CVC, mówimy o zastrzyku wynoszącym najprawdopodobniej około 425-435 milionów euro. Może i wystarczy to, by przetrwać, ale trudno myśleć o rozwoju ligi i podniesieniu jej poziomu.
Co ciekawe, umowa pozwoliła uniknąć kompletnego absurdu. beIN wcześniej kupiło bowiem prawa transmisyjne do meczów Ligue 2 i póki Ligue 1 nie miała swojej umowy, klubom z drugiego poziomu rozgrywkowego, zwłaszcza biorąc pod uwagę związane z tym wydatki, z czysto finansowego punktu widzenia, nie opłacałoby się wchodzić do najwyższej ligi.

Kryzys panuje, grube ryby szaleją

W całym tym zamieszaniu pozostaje jeszcze niesmak działaniami najważniejszych osób zarządzających ligą. Nawet w obliczu ugaszenia pożaru trudno mówić o ich sukcesie. W końcu to decyzje obecnej i poprzedniej ekipy rządzącej doprowadziły do zapaści, znacząco rzutując na przyszłość ligi. A co robił zarząd w samym środku trwającej już kilka lat zapaści? Dbał o… stan własnego portfela.
- Pomimo faktu, że kwoty za prawa telewizyjne lecą w dół, LFP kupiła sobie nową bardzo drogą siedzibę w Paryżu, a zarobki Labrune’a wzrosły dwukrotnie. W środowisku mówi się, że to taka mała “mafia”, że ludzie wokół LFP mają najlepsze warunki w historii, a sytuacja ligi francuskiej jest najgorsza od lat - podsumowuje komentator CANAL+.
Skoro osoby decyzyjne nie wzbudzają zaufania, to próżno szukać nadziei na lepsze jutro. Co będzie dalej? Czy przychody dalej będą spadać? Jak umowa na zaledwie 500 milionów euro wpłynie na poziom sportowy ligi i jej klubów? Znaków zapytania jest szalenie wiele, a odpowiedzi nie widać. Nawet nie wiadomo, czy kryją się gdzieś za horyzontem, czy nawet pomimo zastrzyku optymizmu czeka tam bezkresna przepaść. Przepaść, nad którą żadna czołowa liga w Europie, przynajmniej w obecnej erze futbolu, jeszcze nigdy nie stała. Bo przecież nikt nie zagwarantuje, że podobna sytuacja się nie powtórzy. Zwłaszcza, jeśli nie pojawi się kolejny “magnes” na światową publikę.

Przeczytaj również