TOP10 piłkarzy z Afryki w historii Ekstraklasy. Nigeryjski imprezowicz, nieskuteczny król strzelców i inni
Jakiś czas temu zaprezentowaliśmy Wam zestawienia najlepszych piłkarzy z hiszpańskimi i brazylijskimi paszportami, jacy biegali, a nawet dalej biegają po boiskach Ekstraklasy. W komentarzach pisaliście, że chętnie zobaczylibyście taki ranking dla graczy z Afryki. No to jest. Faktycznie, w tym przypadku nie było sensu brać pod lupę tylko jednego kraju. Grono kontynentalne daje jednak szansę na stworzenie ciekawszego zestawienia. Przedstawiamy więc nasze TOP10 afrykańskich piłkarzy z Ekstraklasą w CV.
Tytułem wyjaśnienia. Braliśmy oczywiście pod uwagę to, co dany piłkarz pokazał w naszej lidze, a nie wcześniej czy później w innych klubach. Problemem w tego typu zestawieniach jest zawsze kryterium. Brać pod uwagę same umiejętności? Czas spędzony w naszym kraju i liczbę meczów? Staraliśmy się znaleźć złoty środek. Dominują raczej piłkarze, którzy trochę u nas pograli. Mały wyjątek zrobiliśmy na dziesiątym miejscu.
Kto był blisko wyróżnienia, ale ostatecznie musiał obejść się smakiem? Choćby Moussa Yahaya, Martins Ekwueme, Zakari Lambo, Norman Mapeza czy Costa Nhamoinesu. Warto wspomnieć też o dwóch Panach o nazwisku Tetteh. Abdul Aziz i Emmanuel coś tam u nas jednak pograli, a i taki Jose Kante zaczyna ostatnio pokazywać się z naprawdę niezłej strony.
No dobra... do rzeczy.
10. Kenneth Zeigbo (Nigeria)
Wspomniany wyjątek, bo Zeigbo nad Wisłą się nie zasiedział, ale przez kilka miesięcy pokazał się ze świetnej strony. Przychodził do Legii jako król strzelców ligi nigeryjskiej, a tamtejszy futbol miał się wtedy wyjątkowo dobrze, bo “Super Orły” wygrywały w 1996 roku złoto olimpijskie.
I w koszulce z “eLką” na piersi pokazywał, że ma papiery na wielkie granie, choć - niestety - spędził w stolicy tylko pół roku. Wcale nie strzelał aż tak bardzo dużo, bo skończył z ledwie kilkoma trafieniami, ale JAKIE to były bramki. Luz miał niesamowity. A to lobik, a to przewrotka. Pan Piłkarz. Szkoda, że nie został na dłużej.
9. Ugo Ukah (Nigeria/Ghana)
Jeden z tych afrykańskich piłkarzy, którzy najbardziej zadomowili się w naszym kraju. Ukah w 2007 roku trafił do Widzewa, spędzając w Łodzi aż pięć lat. Gdy był w dobrej dyspozycji, napastnicy odbijali się od niego jak od ściany. Silny, wysoki, po prostu skała. Dla ekipy z al. Piłsudskiego zagrał ponad 100 spotkań. W samej Ekstraklasie jakąś połowę z nich.
Wyrobił sobie u nas na tyle dobrą markę, że w końcu sięgnęła po niego jeszcze Jagiellonia. Pograł w Białymstoku dwa sezony, uzbierał kilkadziesiąt spotkań, po czym odszedł do ligi serbskiej. Piłkarz na pewno nie wybitny, ale niezwykle solidny.
8. Saidi Ntibazonkiza (Burundi)
Chociaż dziś Cracovia jest drużyną zdecydowanie lepszą niż za czasów Ntibazonkizy, to nie ma pewnie kibica klubu z Kałuży, który by za Saidim nie tęsknił. Przyszedł do “Pasów” w 2010 roku z holenderskiego NEC Nijmegen za całkiem poważne - jak na standardy Ekstraklasy - pieniądze i szybko udowodnił, że jest tego wart.
Szybki, przebojowy, niezły technicznie, potrafiący znakomicie strzelać z dystansu. Robił naprawdę poważny wiatr na skrzydłach. Ostatecznie został w Krakowie cztery lata, strzelając 17 goli w 84 meczach. Dołożył do tego także 13 asyst.
7. Emmanuel Ekwueme (Nigeria)
Ten to się dopiero u nas nagrał. W samej Ekstraklasie uzbierał ponad sto spotkań, reprezentując barwy Polonii Warszawa i Wisły Płock, a na stare lata pokopał jeszcze w niższych ligach. W piłkę zdecydowanie grać potrafił, o czym świadczą występy w mocnej wówczas reprezentacji Nigerii.
Na polskich boiskach też pokazywał wysokie umiejętności, ale… był dość nieregularny. Nie dość, że podróże do Afryki potrafiły zabrać go na kilka dobrych tygodni, to jeszcze lubił się porządnie pobawić, na czym też niejednokrotnie cierpiały reprezentowane przez niego zespoły. Na pamiątkę oprócz ponad 100 meczów w Ekstraklasie zostało mu choćby mistrzostwo kraju zdobyte z Polonią.
6. Emmanuel Olisadebe (Nigeria)
Nigeryjczyk, który stał się Polakiem. Do warszawskiej Polonii przychodził w 1997 roku, raczej nie spodziewając się, że kilka lat później będzie reprezentował nasz kraj na Mundialu. Zwłaszcza, że wcale nie miał szczególnie udanego startu. Przez pierwszy sezon strzelił tylko jednego gola, w następnym ledwie cztery. Dopiero podczas trzeciej kampanii, zakończonej zresztą mistrzostwem dla “Czarnych Koszul”, trafił do siatki 12 razy. No już lepiej, ale dalej nie wybitnie.
W końcu Polonię zamienił na Panathinaikos, gdzie spędził kilka dobrych lat, stając się m.in. katem Wisły Kraków. To dość ciekawe, że Jerzy Engel postawił na napastnika, który wcale nie strzelał w naszej lidze na potęgę. Ale “Oli” odpłacał się za zaufanie, bo z orzełkiem na piersi grał naprawdę świetnie.
5. Dickson Choto (Zimbabwe)
Nie będzie przesadą chyba powiedzenie, że to jedna z legend Legii Warszawa. Piłkarz z Zimbabwe polską przygodę rozpoczynał jednak jeszcze w barwach Górnik Zabrze. Później zahaczył o Szczecin, po czym w lipcu 2003 podpisał kontrakt z “Wojskowymi”. No i tak mu się spodobało, że został do samego końca kariery. Dziesięć lat!
Wiadomo, przez taki okres musiał mieć lepsze i gorsze występy, ale sam fakt, że przez dekadę utrzymał się na powierzchni może świadczyć o tym, że był kozakiem. 165 meczów rozegranych w Ekstraklasie. Dwa tytuły mistrza Polski. Do tego cztery krajowe puchary.
4. Takesure Chinyama (Zimbabwe)
Zostajemy w klimacie Zimbabwe. Tym razem nie tylko rodak Choto, ale też jego kolega z Legii, biegający jednak trochę w innej strefie boiska. Chinyama był ewenementem. Kojarzyliśmy go głównie z marnowania stuprocentowych sytuacji, a on i tak strzelał dużo goli. Został przecież nawet królem strzelców.
Do Ekstraklasy wchodził jeszcze jako piłkarz Groclinu, ale tam furory nie zrobił. Dopiero w Warszawie rozkręcił się na dobre. W pierwszym sezonie strzelił 15 goli, w drugim 19, co było wtedy najlepszym wynikiem z całej ligowej stawki. Później spuścił z tonu. Grał coraz mniej, nie trafiał do siatki. Pożegnał się z Łazienkowską, a po latach pokopał jeszcze w klubie LZS Piotrówka, słynącym z kontraktowania afrykańskich zawodników.
Korzystając z okazji, zachęcamy do lektury naszego artykułu o snajperze z Zimbabwe.
3. Prejuce Nakoulma (Burkina Faso)
Nakoulma zaczynał od gry w… Granicy Lubycza Królewska. Pokopał trochę w niższych ligach, ale szybko dostrzeżono w nim spory potencjał. Do Ekstraklasy wchodził jeszcze jako zawodnik Widzewa. Tam zagrał jednak tylko kilka spotkań.
Rozkręcił się dopiero wówczas, gdy trafił do Górnika Zabrze. Przez trzy sezony kibice mogli oglądać pędziwiatra z Burkina Faso, który wspólnie z chociażby Arkadiuszem Milikiem prowadził zabrzan do naprawdę bardzo dobrych wyników. Dla klubu ze Śląska zagrał łącznie 92 mecze, w których zdobył 24 bramki i zaliczył 12 asyst. Ale nie zawsze jego duży wkład w grę można było wyrazić w liczbach. W końcu postanowił jednak kontynuować karierę za granicą, gdzie też radził sobie momentami całkiem nieźle.
O Nakoulmie pisaliśmy zresztą dłuższy tekst.
2. Abdou Razack Traore (Burkina Faso)
Reprezentant Burkina Faso, który stał się idolem kibiców Lechii Gdańsk. Najpierw był do klubu z Pomorza tylko wypożyczony, ale szybko jego wykupienie stało się priorytetem włodarzy "Biało-Zielonych". I tak faktycznie się stało. Traore definitywnie opuścił Rosenborg, kontynuując zabawę na boiskach Ekstraklasy.
Był szybki, znakomity technicznie, a przy tym miał dużą smykałkę do strzelania bramek. Często przepięknych. Licznik zatrzymał się ostatecznie na 72 meczach rozegranych dla Lechii. Bramki - 27. Asysty - 11. Jak na pomocnika bilans na pewno mocno zadowalający. Nic dziwnego, że w końcu postanowił opuścić naszą ligę. Przeniósł się do Turcji, gdzie występuje do dziś. Zresztą z bardzo dobrym skutkiem.
Zachęcamy do lektury naszego artykułu poświęconego właśnie Razackowi Traore.
1. Kalu Uche (Nigeria)
Zwycięzca mógł być tylko jeden. Wydaje się, że Uche to w ogóle najlepszy zagraniczny piłkarz, jaki występował kiedykolwiek w Ekstraklasie. Bez podziału na kontynent czy boiskową pozycję. Nigeryjczyk błyszczał w Wiśle Kraków w czasach, gdy ta nie miała sobie równych na krajowym podwórku, a i w Europie radziła sobie znakomicie.
Same liczby nie oddadzą jego wielkich umiejętności. W 65 meczach rozegranych dla “Białej Gwiazdy” strzelił 15 goli i dołożył do tego 18 asyst. Bywali pod tym względem lepsi. Ale Uche miał coś więcej. Nieprawdopodobny luz, technikę, nieprzewidywalność. Nie było dla niego znaczenia, kto stał po drugiej stronie barykady. Odra Wodzisław czy Lazio. Wszystkich kręcił tak samo. Później długie lata grał jeszcze na dobrym poziomie w innych ligach.
O Kalu Uche pisaliśmy nieco więcej w poświęconym mu artykule.
***
Nie zgadzacie się z naszymi wyborami? Macie swoich faworytów? Kolejność powinna być inna? Dajcie znać w komentarzach. Chętnie poznamy Wasze zdanie!
Dominik Budziński