TOP10 gwiazd w MLS. Chiellini idzie wielkimi śladami. "Sprawił, że całe USA zainteresowało się soccerem"
Tego lata Włochy na MLS zamieniają Giorgio Chiellini i Lorenzo Insigne. Tym samym dołączają do długiej listy gwiazd, które zagościły na amerykańskich murawach. Oto najlepsze i największe z nich.
Wielkie pieniądze, perspektywa poznania życia w nowym środowisku i zostania wielką gwiazdą. Stany Zjednoczone to od lat coraz ciekawszy wybór również dla gwiazd europejskiej piłki. Głośne nazwiska ze Starego Kontynentu często przenoszą się za ocean, by spędzić tam piłkarską emeryturę. Część z nich absolutnie zdominowała tamtejsze boiska. Inni nie przynieśli oczekiwanej jakości. W czyje ślady pójdą Lorenzo Insigne i Giorgio Chiellini, którzy właśnie przenoszą się odpowiednio do Toronto FC i Los Angeles FC? Oto TOP10 gwiazd europejskiego futbolu w historii MLS.
10. Christo Stoiczkow
Bułgarska legenda zachwycała na boiskach Hiszpanii w latach 90-tych, lecz po 30-tce postanowiła spróbować odrobiny egzotyki. Najpierw zdobywca Złotego Buta z 1989 roku wyjechał do Arabii Saudyjskiej, potem zakotwiczył w Japonii, aż wreszcie, na przełomie wieków zawitał do USA. Został jednym z pierwszych naprawdę wielkich europejskich nazwisk, próbujących podbić utworzoną w 1996 roku Major League Soccer.
Grał trzy lata w Chicago Fire i rok w DC United. W każdym sezonie udawało mu się awansować wraz ze swoim zespołem do fazy pucharowej ligi, zaś jedynym trofeum był dla niego krajowy puchar. Pomógł po niego sięgnąć ekipie z Chicago strzelając gola w finale. Raz załapał się też do drużyny sezonu ligi. Łącznie w 87 meczach MLS strzelił 26 bramek i dorzucił 25 asyst. Nieźle, jak na gościa, który przychodził do Stanów w wieku 34 lat.
9. Alessandro Nesta
Jeśli szukasz gwiazdy, która porwie tłumy, zwłaszcza na amerykańskim rynku, to raczej powinieneś postawić na zawodnika kreatywnego lub magika środka pola. Montreal Impact w 2012 roku ściągnęło jednak profesora gry w defensywie, legendarnego środkowego obrońcę Milanu, Alessandro Nestę. Co ciekawe, 36-latek nie został zakontraktowany w roli tzw. designated playera (w skrócie: gracza-gwiazdy, o kontrakcie wyłączonym z limitu płac).
Mistrz świata, dwukrotny zdobywca Ligi Mistrzów, trzykrotny mistrz Włoch - takie CV musiało robić wrażenie. Nesta chciał spróbować występów za granicą po niemal dwóch dekadach profesjonalnej kariery w ojczyźnie. Spędził w MLS tylko półtora roku, lecz pomógł swym pracodawcom w pierwszym w historii awansie do play-offów. Miał też okazję sięgnąć z nimi po wygraną w turnieju o mistrzostwo Kanady. Potem za oceanem pracował jeszcze w roli trenera. Przez pierwsze dwa lata istnienia prowadził występujące w North American Soccer League Miami FC.
8. Lothar Matthaus
W 1990 roku, niedługo przed 30. urodzinami, Matthausa wybrano najlepszym piłkarzem na świecie. Na najwyższym poziomie Niemiec grał jeszcze przez dekadę. Po upływie tych 10 lat postanowił opuścić Europę i spróbować życia w Ameryce. Sezon spędzony w barwach nowojorskich MetroStars trochę skomplikowały mu problemy z plecami. One też sprawiły, że skończył karierę wraz z finiszem rozgrywek MLS.
Trafiał do USA, gdy “soccer” jeszcze stanowił sport niszowy. Niemniej, właśnie takie nazwiska pomagały budować markę typowo europejskiego sportu po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. Dla Niemca wyjazd do USA był ciekawą przygodą i spięciem prawie 30-letniej kariery. Taka postać w tamtych czasach stanowiła jednak niesamowicie duże urozmaicenie w Major League Soccer.
7. Andrea Pirlo
Niektórzy wszędzie budzą respekt. Tak jak włoski artysta środka pola, Andrea Pirlo. Włoch wprawdzie przez dwa i pół roku gry dla New York City strzelił tylko jednego gola, ale mimo tego nikt nie miał wątpliwości, że przerastał ligę swymi umiejętnościami. To, z jaką gracją i łatwością dyrygował wydarzeniami na murawie, gdy miał piłkę, musiało budzić podziw. Niestety, w defensywie było gorzej. Przychodził do USA po 36. urodzinach, więc wiek powoli zaczynał mu przeszkadzać. Przy grze w obronie często robił już za statystę.
W ostatnim sezonie dopadły go kontuzje i w efekcie zadecydował o zakończeniu kariery. Niestety nie pomógł ekipie ze wschodniego wybrzeża w sięgnięciu po mistrzostwo, lecz miał udział w awansach do play-offów już w drugim i trzecim roku istnienia klubu. Mistrz świata z 2006 roku pożegnał się z Major League Soccer z 62 występami na koncie i tysiącami kibiców, którzy mieli okazję oglądać przebłyski jego poezji na żywo. Te musiały robić gigantyczne wrażenie. I wydaje się, że wielu fanów akceptowało, że czasem musiał sobie odsapnąć.
6. Wayne Rooney
Miano najlepszego strzelca w historii Manchesteru United i reprezentacji Anglii to oczywiście wielki magnes na kibiców. Może i Anglik przychodził do MLS po kilku nienajlepszych sezonach, lecz nazwisko robiło swoje. Z miejsca został kapitanem D.C. United. Na murawie jednak nie poprowadził ekipy z Waszyngtonu do sukcesów. Oczywiście, sam zespół nie był ligową potęgą, tyle że po Rooneyu spodziewano się zdecydowanie więcej. Choć legenda “Czerwonych Diabłów” opuściła USA z bilansem 23 bramek w 50 meczach w MLS, jego pobyt za oceanem można uznać za rozczarowanie.
Jeśli chodzi o miłe wspomnienia, to głównie sprowadzimy je do highlightsów:
- efektownej akcji w samej końcówce meczu - od kluczowego wślizgu do cudownej asysty na wagę zwycięstwa w doliczonym czasie gry
- jednego hattricka
- bramki zza połowy na czele
Dwa sezony Rooneya w USA przyniosły D.C. United dwa awanse do play-offów, zakończone jednak wypadnięciem za burtę już w pierwszej rundzie. Co więcej, w połowie swojego drugiego sezonu “Wazza” dogadał się już w sprawie powrotu do Anglii i przyszłych przenosin do Derby County. Widać było, że czas trochę go już nadszarpnął.
5. Frank Lampard
Przenosiny legendy Chelsea do New York City FC miały w sobie coś kontrowersyjnego. Wychowanek West Hamu związał się bowiem z nowoutworzonym zespołem należącym do City Football Group. Na oficjalne dołączenie do ekipy ze Stanów Zjednoczonych musiał jednak czekać ponad pół roku, do rozpoczęcia sezonu 2015. Rozgrywki 2014/15 spędził więc w Manchesterze City na rocznym wypożyczeniu. Rozczarowanie fanów “The Blues” oraz sympatyków z Nowego Jorku było uzasadnione. Aż 300 osób z tej drugiej grupy domagało się zwrotu pieniędzy za wykupione karnety.
Pierwsze kilka miesięcy po przeprowadzce do USA okazało się dla Lamparda mocno nieudane. Problemy zdrowotne znacznie ograniczyły jego liczbę występów, a ekipa z NY nie zakwalifikowała się nawet do play-offów. W mediach nazywano go nawet najgorszym transferem w historii ligi - wszak telewizja “BBC” ogłosiła nawet, że będzie dla niej pracował przy okazji EURO 2016, choć… odbywało się ono w trakcie sezonu MLS. Wyglądało na to, że zarabiający ogromne pieniądze pomocnik traktował grę dla amerykańskiego zespołu jako zajęcie poboczne.
Gdy jednak wrócił do dobrej dyspozycji, okazał się wartościowym ogniwem zespołu. Ba, 38-latek strzelił aż 12 goli w 19 występach w rundzie zasadniczej! W fazie pucharowej nowojorczycy odpadli jednak w pierwszej rundzie. “Lamps” z kolei niedługo potem zawiesił buty na kołku. Reasumując, w Major League Soccer spędził półtora roku, ale regularnie grał przez zaledwie kilka miesięcy.
4. Kaka
Każdy chyba się zgodzi, że oglądając Kakę w szczytowej formie, można było się wręcz zakochać w jego grze. Dlatego pojawienie się takiego nazwiska w USA, pomimo dość dużego nadwyrężenia przez kontuzje i wiek - nawet w ramach ostatniego rozdziału kariery - wywołało niemały szum na tamtejszym rynku. Dość powiedzieć, że Brazylijczyk został twarzą nowo utworzonego Orlando City, a debiutujący w 2015 roku klub od razu uczynił go najlepiej opłacanym piłkarzem w historii MLS.
Kaka od razu został kapitanem, a w debiucie strzelił pierwszego gola w meczu o stawkę w historii zespołu. Brazylijczyk spędził w Stanach Zjednoczonych trzy lata. W każdej z kampanii występował w All-Star Game. Z ekipą z Orlando nie odniósł żadnych sukcesów, nie awansował nawet ani razu do play-offów, lecz właśnie takich postaci, które pomagają budować jej markę, potrzebowała amerykańska liga. Momentami Kaka znów przypominał tego niesamowitego chłopaka, zachwycającego w barwach Milanu. Good old times.
3. Zlatan Ibrahimović
Chyba każdy się zgodzi, że osobowość Zlatana idealnie pasuje do amerykańskiego modelu sportu. Trudno bowiem o bardziej wyrazistą postać w świecie futbolu. Szwed w 2018 roku trafiał do USA po ciężkiej kontuzji kolana w wieku 37 lat, lecz okazało się, że nie wypisał się jeszcze z poważnej piłki. Już w debiucie pokazał, że zamierza wziąć MLS w szturmie. Na dzień dobry, w derbach z Los Angeles FC, pomógł swojemu LA Galaxy w comebacku z 0:3 na 4:3, strzelając niesamowitego półwoleja z ponad 40 metrów, a następnie zwycięskiego gola w doliczonym czasie gry. Pierwsze z tych trafień wybrano w 2020 roku najlepszym w historii ligi.
W pierwszym sezonie strzeleckie popisy “Ibry” nie pomogły jednak w wywalczeniu awansu do fazy pucharowej. To udało się dopiero w kolejnym roku, choć ostatecznie nie przyniosło sukcesu. Ibrahimović w ciągu dwóch lat spędzonych w Kalifornii strzelił 53 gole i zaliczył 18 asyst w 58 występach. To kosmiczny wynik jak na prawie 40-latka. Ale kto inny mógł zrobić coś takiego? Jeszcze większy podziw budzi to, że po podboju Stanów wrócił do Europy i wygrał mistrzostwo Włoch z Milanem.
2. Thierry Henry
Jeszcze w 2009 roku Francuz wygrywał z Barceloną Ligę Mistrzów, wychodząc w podstawowym składzie na finał przeciwko Manchesterowi United. W kolejnym sezonie stracił jednak miejsce w podstawowym składzie “Blaugrany”. W porozumieniu z klubem postanowił więc poszukać nowych wyzwań. Wtedy pojawiła się oferta z USA. Do Major League Soccer trafił zawodnik, który zaledwie rok wcześniej stanowił ważne ogniwo zdobywców najbardziej prestiżowego trofeum na świecie.
Henry związał się z ekipą New York Red Bulls, stając się głównym konkurentem Davida Beckhama do miana największej gwiazdy amerykańskiej ligi. Choć na murawy USA trafił w wieku 33 lat, pokazywał niepodważalną klasę. Z krótką przerwą na sentymentalne wypożyczenie do Arsenalu spędził w Stanach cztery i pół roku.
Drużynowo nie zaliczył wielkich sukcesów: zdobył z “Czerwonymi Bykami” tylko jeden tytuł najlepszego zespołu fazy zasadniczej. Indywidualnie miał się jednak czym pochwalić - czterokrotnie lądował w najlepszej jedenastce sezonu, raz wybrano go też najlepszym graczem. Od 2012 roku pobierał najwyższą pensję w całej lidze. I miało to dobre uzasadnienie. Potem próbował jeszcze sił jako trener Montreal Impact.
1. David Beckham
Tutaj nie mogło być innego wyboru. Anglik stanowił chyba pierwszą tak wielką jednoosobową futbolową machinę komercyjną. Tym samym idealnie pasował do amerykańskiego modelu widowiska sportowego. Choć wcześniej (jeszcze przed czasami MLS) w USA pojawiali się m.in. Pele czy Franz Beckenbauer, tym razem hype okazał się zdecydowanie większy. Pod względem promocyjnym przenosiny Beckhama do LA Galaxy przebiły wszystko, co wcześniej miało miejsce.
Jeśli chodzi o kwestie boiskowe, wyszło trochę gorzej. Anglik miał od razu zagwarantować sportowe fajerwerki. Na sukcesy za oceanem czekał jednak kilka lat. Pierwsze dwa sezony w Los Angeles okazały się rozczarowaniem, ale w kolejnych sytuacja wyglądała już dużo lepiej. Cztery awanse do play-offów na cztery próby, dwukrotne zwycięstwo w fazie zasadniczej i dwa tytuły mistrzowskie mocno osłodziły turbulentną przygodę “Becksa” w Major League Soccer.
Kibice często bowiem zarzucali Beckhamowi, że nie traktuje gry dla zespołu z Home Depot Center poważnie. Irytował ich fakt, że Anglik uciekał na wypożyczenia do AC Milan czy trenował z Tottenhamem. Nie uzbierał nawet 100 występów. Czasem krytykowali go, nazywając “piłkarzem na pół etatu”. Niemniej, przetarł szlaki i sprawił, że praktycznie całe USA, choć na chwilę, zainteresowało się soccerem. Teraz kontynuuje misję jako właściciel i założyciel Interu Miami. Zespół dołączył do ligi w 2020 roku.