TOP20 trenerów reprezentacji Polski. Porażki, szanse i piękne momenty. "Pomógł mu prezydent Kwaśniewski"
Historię reprezentacji Polski od 1970 roku można podzielić na 27 okresów. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z latami pięknymi, naznaczonymi medalami mistrzostw świata. Z drugiej zaś pełniliśmy funkcję cyrku obwoźnego. W ciągu 52 lat prowadził nas szereg selekcjonerów - część z nich na stołek wskoczyła okazjonalnie, część została na lata. Ułożenie ich w rankingu było trudne - niemniej dziś przedstawiamy wam pierwszą część listy TOP20 opiekunów "Biało-czerwonych" od ery Kazimierza Górskiego aż do Czesława Michniewicza.
Ostatnich 50 lat było kluczowych dla piłki nożnej w Polsce. To właśnie wtedy na dobre ugruntowała się polska myśl szkoleniowa. Zwrot ten, obecnie mający wzgardliwe znaczenie, kiedyś był uznawany za wyznacznik skutecznego sposobu gry, czego świadectwem są przede wszystkim wyniki reprezentacji pod wodzą Kazimierza Górskiego. W kolejnych epokach styl "Orłów" zmieniał się, chociaż zwrot ewoluował nie jest szczególnie precyzyjny.
Niemniej od 1970 roku, przyjętego w wypadku poniższego zestawienia za rok graniczny, historię naszej kadry możemy podzielić na 27 okresów. Selekcjonerów było w gruncie rzeczy mniej, niektórzy prowadzili drużynę dwukrotnie, inni wpadali tylko na moment i trudno ich uznać za postaci mające realny wpływ na losy "Biało-czerwonych". Wobec tego w zestawieniu TOP20 selekcjonerów reprezentacji Polski w latach 1970-2022 nie ma między innymi Stefana Majewskiego, Waldemara Obrębskiego, ale też drugiej kadencji Andrzeja Strejlaua.
Kto zatem jest? Ano szkoleniowcy, którzy zajmowali się "Biało-Czerwonymi" w przynajmniej pięciu spotkaniach.
20. Lesław Ćmikiewicz - 6 meczów - 1 zwycięstwo, 1 remis, 4 porażki (1991, 1993)
Zestawienie rozpoczyna się dość nietypowo, bo niejako zaprzeczając regułom przyjętym wcześniej. Niemniej Lesława Ćmikiewicza wypada na tej liście umieścić, bo po 1972 to właśnie on jest selekcjonerem tymczasowym, który poprowadził "Biało-czerwonych" w największej liczbie spotkań. W gruncie rzeczy więcej razy odpowiadał za wyniki spotkań niż na przykład Zbigniew Boniek.
Ćmikiewicz swoją przygodę z reprezentacją wznowił w 1989 roku, gdy był asystentem Andrzeja Strejlaua. Szansę na poprowadzenie zawodników dostał już w 1991, gdy Polacy przygotowywali się do eliminacji mistrzostw Europy 1992. Wówczas "Biało-czerwoni" wyjechali na dziwaczne zgrupowanie, podczas którego zagrali między innymi z Egiptem i Kuwejtem. Zespół złożony z zawodników ligowych najpierw został zmieciony przez drużynę z Afryki (0:4, 0:0), a następnie zdołał ograć Azjatów (2:0).
Poważniejszym i ważniejszym zadaniem Ćmikiewicza było natomiast przejęcie schedy, gdy Strejlau już się z kadrą pożegnał. W 1993 roku wskoczył na jego miejsce podczas eliminacji do mistrzostw świata 1994 i musiało być to trudne doświadczenie. Polakom nie udało się urwać choćby jednego punktu - w Poznaniu przegraliśmy z Norwegią (0:3), w Stambule z Turcją (1:2), a później ponownie w stolicy Wielkopolski, tylko tym razem z Holandią (1:3).
Grupę eliminacyjną kończyliśmy na czwartym miejscu, a Ćmikiewicz kończył swoją przygodę z kadrą. W 1993 nadeszło nowe - kadencja Henryka Apostela.
19. Zbigniew Boniek - 5 meczów - 2 zwycięstwa, 1 remis, 2 porażki (2002)
Kadencja, która obrosła legendą, chociaż była krótka. Cała sprawa dotyczy właściwie jednego meczu - porażki z Łotwą 0:1. Gdyby nie to, Zbigniew Boniek z pewnością byłby w tym rankingu wyżej. Udało się w końcu pokonać San Marino (2:0) oraz Nową Zelandię (2:0), a także zremisować z Belgią (1:1). Nawet przegrany mecz z Danią (0:2) nie bolał szczególnie mocno. Potyczki z nadbałtyckim krajem nie można jednak zapomnieć.
To wcale nie jest tak, że Łotysze jawili się dla nas jako nieuchwytny rywal. Owszem, mieli generację dobrych piłkarzy, wyjątkowych w swojej historii. Szkopuł w tym, że ówczesny selekcjoner "Biało-czerwonych" wcale nie dysponował szeregiem zawodników nadających się co najwyżej do tarcia chrzanu. Pokazał to Jerzy Engel w eliminacjach do mundialu, pokazał też Paweł Janas, który objął stanowisko po Bońku.
Polacy w tym meczu byli po prostu faworytem, a jednak polegli. Polegli w meczu eliminacyjnym z Łotwą, w dodatku rozgrywanym na własnym boisku. Wynik ten okazał się zawstydzający nie tylko w skali 2002 roku, ale też całych eliminacji do mistrzostw Europy. Sprawa jest prosta - gdybyśmy to tamto spotkanie przynajmniej zremisowali, walczylibyśmy w barażach o turniej w Portugalii. A tak EURO znowu przeszło nam obok nosa.
Zbigniew Boniek z pewnością był wielkim piłkarzem, ale trenerem - nie tylko selekcjonerem - okazał się po prostu słabym. Paradoksalnie jego osiągnięcia z wcześniejszych etapów kariery mogły zrobić więcej złego niż dobrego.
- Wydaje mi się, że swoją osobowością przyćmił wszystkich. Nikt za bardzo nie chciał się odzywać, dyskutować na temat taktyki. Bo skoro Boniek powiedział, że mamy grać na przykład prawą stroną, widocznie powinien wiedzieć, co robi. Nawet jak pojawiały się jakieś wątpliwości, każdy dusił je w sobie, bo wydawało mu się, że mogłyby zostać źle odebrane. Między trenerem i zawodnikami nie było właściwego kontaktu - stwierdził Jerzy Dudek w książce "Uwierzyć w siebie".
18. Antoni Piechniczek II - 14 meczów - 3 zwycięstwa, 4 remisy, 7 porażek (1996 - 1997)
Antoni Piechniczek wracał do reprezentacji jako człowiek, który dał nam ostatni medal. Jako człowiek, który miał zdjąć rzuconą przez siebie klątwę. Jednocześnie przyjeżdżał jako człowiek zupełnie oderwany od piłkarskiej rzeczywistości w Polsce. Sam przyznawał, że podczas swoich afrykańskich wojaży zgarniał jedynie strzępki informacji. Pojedyncze wyniki kadry Apostela, rezultaty Ekstraklasy. Sama woda, zero gęstego.
Przełożyło się to na pracę Piechniczka w drużynie narodowej, bo jego druga przygoda wypadła po prostu fatalnie. Źle poszło już na początku, gdy zastąpił selekcjonera chwilowego, czyli Władysława Stachurskiego (cztery oficjalne mecze, dwie porażki) - nie oszczędziło nas losowanie, bo w walce o MŚ 1996 mieliśmy się zmierzyć z Włochami, Anglią, Gruzją i deprecjonowaną Mołdawią. Z perspektywy "Biało-czerwonych", którzy dopiero co zremisowali z Białorusią, były to dramatyczne wieści.
Dramatycznie wiodło się też na boisku i w sferze tego, kto miał na nim występować. Piechniczek skłócił się ze zbuntowanymi Iwanem, Kowalczykiem i Juskowiakiem, którzy zbojkotowali grę w kadrze. Napięcia pojawiły się też na linii selekcjoner - Widzew, gdy powołanie do kadry otrzymało aż siedmiu zawodników łódzkiego klubu, a w rezultacie tarć reprezentację rzucił kolejny zawodnik - Szczęsny.
Poobijani Polacy nie mieli szans na zanotowanie serii dobrych rezultatów, takie cuda się nie zdarzają. Jedynym wygranym meczem o punkty podczas drugiej kadencji Piechniczka okazało się spotkanie z Mołdawią (2:1). Martwił jednak styl, co Jacek Laskowski wytknął na antenie TVP. Piechniczek zareagował agresywnie, co stało w kontrze do postawy piłkarzy, jedynie snujących się po boisku.
- Jeszcze chłopcom nie zdążyłem podziękować, a już mam się usprawiedliwiać przed opinią publiczną, że słaby wynik. No to przepraszam, że państwo przeżyli kiepskie chwile przez 90 minut. Mnie się podobała gra i mnie cieszy zwycięstwo - rzucił selekcjoner.
17. Waldemar Fornalik - 18 meczów - 8 zwycięstw, 4 remisy, 6 porażek (2012 - 2013)
Za wyborem ówczesnego szkoleniowca Ruchu Chorzów stała starszyzna polskich trenerów. PZPN utworzył specjalną grupę, którą dowodził sam Antoni Piechniczek. W grę wchodziło trzech kandydatów - Waldemar Fornalik, Jerzy Engel (bezrobotny) oraz Jacek Zieliński (Polonia Warszawa). Opiekun "Niebieskich" wygrał tę rywalizację większością głosów, ale, co ciekawe, jedynym szkoleniowcem, który nie otrzymał ani jednego znaku poparcia, był głównodowodzący stołecznego klubu.
- Jeśli chodzi o selekcjonerów zagranicznych nie mamy dobrych wspomnień. Uważamy, że potrafimy przy pomocy polskich trenerów wyprowadzić polską piłkę na szerokie wody - mówił Piechniczek, cytowany przez "WP Sportowe Fakty".
Przed Waldemarem Fornalikiem postawiono wówczas misję trudną, ale nie niemożliwą - reprezentacja Polski miała awansować na mistrzostwa świata 2014. Grupę trafiliśmy z wyraźnym faworytem - Anglią - oraz dwoma zespołami w naszym zasięgu - Ukrainą i Czarnogórą. Rzeczywistość zweryfikowała jednak założenia, w których mieliśmy walczyć o baraże. Należy jednak oddać, że start był cokolwiek przyzwoity.
Remis z Czarnogórą na wyjeździe (2:2), wygrana z Mołdawią (2:0), cenny remis z Anglią (1:1) w Warszawie. Pięć punktów, dwóch trudnych rywali. Można było mieć nadzieję, że z Ukrainą też powalczymy, a Czarnogórców ogramy u siebie. Wyszło zupełnie inaczej. Rozbicie przez Ukrainę (1:3), remis z Mołdawią (1:1), Czarnogórą (1:1) i na koniec jeszcze raz porażka z naszymi wschodnimi sąsiadami oraz "Synami Albionu". Koniec bez wielkich emocji, bo ówczesna kadra takich po prostu nie wzbudzała.
16. Franciszek Smuda - 37 meczów - 15 zwycięstw, 13 remisów, 9 porażek (2009 - 2012)
Nie ulega wątpliwości, że Franciszek Smuda na pewnym etapie swojej kariery faktycznie mógł zasługiwać na prowadzenie reprezentacji Polski. Ale nie w 2009 roku, kiedy PZPN ugiął się pod naciskiem kibiców i podjął decyzję, która odcisnęła swoje piętno na historii piłki w naszym kraju. Być może ocena byłego selekcjonera jest brutalna. Szkopuł w tym, że równie brutalnie zniszczono święto, jakiego nigdy wcześniej ani nigdy później nie uświadczyliśmy. EURO 2012 stało się symbolem klęski.
A przecież znaki świadczące o tym, że tak może się wydarzyć, były dostrzegalne właściwie od początku tej pokręconej kadencji. Zaraz po powrocie z dziwacznego turnieju w Azji zmierzyliśmy się z Hiszpanami. To znaczy próbowaliśmy się zmierzyć, bo rywale grali w piłkę, a my za nimi tylko biegaliśmy i to też nie zawsze. Skończyło się na gigantycznej porażce 0:6 i wielkim wstydzie. Polacy chcieli się po meczu wymienić koszulkami, ale Hiszpanie po prostu ich ignorowali. Co więcej, rok 2010 kończyliśmy serią kilku innych tragicznych wyników - 0:3 z Kamerunem, 1:2 z Australią. Gdyby Smuda musiał grać eliminacje, to EURO oglądalibyśmy w telewizji.
Paradoksalnie w pewnym momencie pojawiła się nadzieja, że coś w końcu drgnęło. Pokonanie Norwegii, Argentyny (!), zacięty mecz z Francją, pamiętny remis z Niemcami. Do tego - już na kilka miesięcy przed najważniejszą imprezą - zwycięstwa w spotkaniach z Węgrami, Bośnią i Hercegowiną oraz remis z Portugalią. A później skończyły się mecze towarzyskie, zaczęło się poważne granie i ostra weryfikacja.
Nasza grupa była grupą śmiechu, ale śmiano się przede wszystkim z nas. Smuda bagatelizował odprawy taktyczne, Smuda nie potrafił się dostosować do rywala, a nasi zawodnicy wcale nie wyglądali na aktywnych uczestników najważniejszego turnieju w ich życiu. Gwoździem do trumny okazało się spotkanie z Czechami, gdzie przecież mogliśmy wywalczyć awans! Jak się skończyło - wiadomo. Totalną klapą, brakiem pomysłu na zaskoczenie naszych rywali i pożegnaniem z wiekowym trenerem.
- Nie jest tak, że gdy odchodzę, to zostawiam spaloną ziemię. Rozegraliśmy kilka dobrych spotkań, towarzyskich i tych na turnieju, które nie wyszły tak jak każdy sobie wyobrażał, ale taka jest piłka. W każdym razie kończy się moja przygoda z reprezentacją. Tak się umówiłem z prezesem Lato. Myślałem, że wyjdziemy z grupy. Chciałbym podziękować piłkarzom, PZPN-owi i kibicom - stwierdził wówczas Smuda.
15. Wojciech Łazarek - 32 mecze - 18 zwycięstw, 5 remisów, 9 porażek (1986 - 1989)
Zbigniew Boniek powtarzał, że gdyby Antoni Piechniczek kontynuował pracę po mundialu w Meksyku, to i on dalej grałby w reprezentacji. Tak się jednak nie stało. Stanowisko selekcjonera objął Wojciech Łazarek, który rozpoczął przedziwny okres w historii reprezentacji Polski. Okres, w którym jedno z najlepszych pokoleń "Biało-czerwonych" w historii zostało po prostu zaprzepaszczone.
Niemniej eliminacje do EURO 1988 zaczęliśmy w stylu, który mógł się podobać. W pierwszych dwóch kolejkach pokonaliśmy Grecję (2:1) i zremisowaliśmy z silną Holandią (0:0). Do tego Łazarek nieźle wypadał w meczach towarzyskich, co stanowiło dobry omen przed starciem ze słabiutkim Cyprem. Dla selekcjonera była to okazja do pokazania siły ofensywnej zespołu, więc do pierwszego składu wrzucił: Smolarka, Okońskiego, Dziekanowskiego, Karasia i Urbana. A mimo tego skończyło się na 0:0, które rozpoczęło wędrówkę po równi pochyłej.
Eliminacje do wspomnianego EURO skończyliśmy na przedostatnim miejscu w grupie. Gorzej wypadli tylko Cypryjczycy, ale oni mieli swój moment chwały w Gdańsku, gdy kibice oklaskiwali ich zawziętą postawę. My zaś jedynie załamywaliśmy ręce i skupialiśmy się na walce o mistrzostwa świata, która zaczęła się już w 1988. Łazarek nie poprowadził drużyny do końca tych zmagań - "Biało-czerwoni" ograli wprawdzie Albanię (1:0), lecz w kolejnych dwóch spotkaniach przegrali ze Szwecją (1:2) i Anglią (0:3), co ostatecznie zakończyło kadencję doświadczonego już szkoleniowca. Był to czas, w którym Polacy swoją grą nigdy nie dorównali kwiecistemu językowi, jakim posługiwał się ich selekcjoner.
- Życie trenera jest jak tramwaj: jeden wsiada, drugi wysiada. Ja właśnie wysiadam - rzucił Łazarek u kresu swojego panowania.
14. Henryk Apostel - 19 meczów - 7 zwycięstw, 7 remisów, 5 porażek (1993 - 1995)
Głównym kandydatem do objęcia sterów reprezentacji był w 1993 roku Janusz Wójcik. Wiadomo, "Wójt" miał za sobą olimpijski sukces w Barcelonie, uczynił z młodzieżówki drużynę atrakcyjniejszą marketingowo niż pierwszy zespół i od kilku lat naciskał na Andrzeja Strejlaua, żeby wspólnie odpowiadali za wyniki "Biało-czerwonych". Gdy Strejlau w końcu pożegnał się ze stanowiskiem, Wójcik wydawał się wyborem oczywistym. A jednak PZPN, skonfliktowany z przyszłym politykiem Samoobrony, postawił na Henryka Apostela. W "tajnym" głosowaniu pokonał on jeszcze Władysława Stachurskiego i Grzegorza Latę. Przeważyło prawdopodobnie poparcie samego Kazimierza Górskiego, który wspierał bytomskiego szkoleniowca.
Początkowo Apostel korzystał z rozwiązań Wójcika, a konkretniej z piłkarzy, którzy awansowali do głównej kadry. Taka sytuacja nie utrzymała się jednak długo - po porażce z Izraelem (1:2) w eliminacjach do EURO 1996 selekcjoner podziękował między innymi Brzęczkowi, Jałosze i Szewczykowi. Było to rozwiązanie o tyle trafne, że w kolejnych meczach "Biało-Czerwoni" prezentowali się coraz lepiej czego efektem remis z Francją (0:0), arcyważne zwycięstwo nad Izraelem (4:3) oraz rozbicie Słowacji (5:0). Dzięki tej serii do samego końca walczyliśmy o wyjazd na wspomniany turniej.
Kadra Apostela miała jednak poważny problem ze znalezieniem sposobu na Rumunię, wówczas jedną z najlepszych drużyn Starego Kontynentu. W kluczowym dla losów eliminacji meczu zaledwie zremisowaliśmy 0:0. To zachwiało morale naszego zespołu. W efekcie podczas klęski przeciwko Słowacji (1:4) doszło do scen kuriozalnych - Kosecki obejrzał czerwoną kartkę za teatralne ściągnięcie koszulki, Świerczewski zaś za dyskusje z arbitrem. Ostatnim akordem podsumowującym pracę bytomianina stał się bezbramkowy mecz z Azerbejdżanem. Zamiast sukcesu była kolejna opowieść o niewykorzystanej szansie i o tym, jak kadrowicze potrafili sobie folgować.
- Złośliwi mówili, że trener Apostel, wybitny szachista, grał z szefem drużyny Piotrem Kanclerzem w szachy, a pochłonięci gambitem królewskim lub obroną sycylijską nie wiedzieli co dzieje się z reprezentacją, która dokazywała. Myślę, że trener miał do piłkarzy żal. To bardzo prawy człowiek, ufny. Zawodnicy chwalili jego warsztat, treningi. Ale może jak piłkarze chwalą trenera to źle? Może to jednak powinien być poganiacz mułów? - zastanawiał się Janusz Basałaj.
13. Janusz Wójcik - 26 meczów - 15 zwycięstw, 3 remisy, 8 porażek (1997 - 1999)
Wybór Janusza Wójcika na selekcjonera reprezentacji Polski trwał właściwie kilka lat. Na posadę naciskał jeszcze w czasach Andrzeja Strejlaua, a także Henryka Apostela. Później również musiał zmagać się z silną konkurencją, bo Marian Dziurowicz najpierw przywrócił Antoniego Piechniczka, a następnie w gronie głównych kandydatów - przynajmniej zdaniem "Przeglądu Sportowego" - znajdowali się Henryk Kasperczak, Franciszek Smuda i Edward Lorens. Nastawienie prezesa PZPN zmienił dopiero Aleksander Kwaśniewski. I lud.
"Wójt", mocno nagrzany na przejęcie dorosłej kadry, przyjaźnił się z ówczesnym prezydentem. Wykorzystał to umiejętnie, bo pomógł w zaaranżowaniu rozmowy, w której uczestniczył też Dziurowicz. Kiedy Kwaśniewski poparł Wójcika, "Magnat" zrozumiał, że większego wyjścia nie ma. Dla pewności i poklasku zorganizowano jeszcze głosowanie audiotele, gdzie były trener kadry olimpijskiej wygrał w cuglach. Nie był to jego ostatni efektowny wynik.
Od maja 1998 do marca 1999 nie przegraliśmy żadnego meczu. "Biało-czerwoni" pokonali między innymi Rosję (3:1), Ukrainę (2:1) i Izrael (2:0), zaś w eliminacjach ograli Bułgarię (3:0) oraz Luksemburg (3:0). Otrzeźwienie przyszło w starciu z Anglią. Poważniejszy rywal zasłużenie wygrał 3:1, a sytuację skomplikował jeszcze mecz ze Szwecją, gdzie przegraliśmy 0:1. Drużyna Wójcika nagle znalazła się w tarapatach.
Pomocną rękę wyciągnęli jednak grupowi rywale, a także rewanż z Anglią (0:0). Losy większości meczów eliminacyjnych potoczyły się po myśli "Biało-czerwonych" i w ostatniej kolejce potrzebowaliśmy remisu ze Skandynawami, aby być pewnym udziału w barażach o EURO 2000. Nasz zespół w pierwszej połowie radził sobie naprawdę nieźle, Hajto - grający wówczas na wahadle (!) - obił nawet poprzeczkę. A później przyszła druga połowa, która okazała się niezwykle bolesna. Najpierw Andersson, później Larsson i znowu było po zawodach. Gorycz porażki wzmagał fakt, że Szwedzi byli przed meczem pewni awansu. W gruncie rzeczy naszym kosztem na turniej pojechali Anglicy.
- Jechaliśmy do tego Sztokholmu po punkt, ale nie mieliśmy żadnego planu, jak go zdobyć. To był kompletny chaos. Nie da się przecież zbyt długo lecieć tylko na tym, że trener robi pompkę w szatni, krzyczy, kopie po szafkach i przekonuje, że zaraz im wje*iemy. To wystarczało na Bułgarię, ale już nie na Szwecję. Trzeba było mieć jeszcze jakąś taktykę, jakiś pomysł na zespół - zgryźliwie ocenił Tomasz Hajto.
12. Jerzy Brzęczek - 24 mecze - 12 zwycięstw, 5 remisów, 7 porażek (2018 - 2021)
Trzeba Brzęczkowi oddać, że przejmował reprezentację w atmosferze ogólnej niechęci. Był zwyczajnym trenerem ligowym, który nie osiągnął żadnych szczególnych rezultatów. W związku z tym od samego początku kwestionowano jego warsztat. Warunki te z pewnością nie ułatwiały pracy szkoleniowcowi pochodzącemu z Truskolasów.
Kluczowym jest to, że wątpliwości, co do Jerzego Brzęczka, mieli także kadrowicze, a to już problem, którego nie da się zbagatelizować. "Biało-czerwoni" owszem, potrafili ugrać kilka meczów i osiągnąć rezultat zadowalający, ale jak lepszy rywal wziął nas w obroty, to nie było czego zbierać. Generowało to liczne napięcia u samych zawodników, wymownie reagował Robert Lewandowski, który przecież kilkanaście miesięcy wcześniej był nie do zatrzymania w kadrze Adama Nawałki.
W nowej reprezentacji ówczesny napastnik Bayernu po prostu cierpiał. Cierpiały też oczy, bo męczarnie z Łotwą, Austrią i Macedonią Północną nie przynosiły chluby. W gruncie rzeczy kadra wygrywała tylko z tymi zespołami, które plasowały się w rankingu FIFA niżej. Mieliśmy jednak sporo szczęścia w losowaniu, bo układ gwiazd sprawił, że właśnie na takie drużyny trafiliśmy w el. EURO 2020. Na tę imprezę pojechaliśmy, wygraliśmy nawet grupę, ale Brzęczka na pokładzie zabrakło. Styl, a raczej jego brak, martwił tak mocno, że Zbigniew Boniek zmienił selekcjonera na kilka miesięcy przed startem wielkiego turnieju.
- Najgorzej było, gdy rozpoczęły się mistrzostwa Europy, bo z jednej strony kibicujesz, ale z drugiej strony wiesz, że powinieneś tam być. Z perspektywy czasu zastanawiasz się, jakby to mogło wyglądać z tobą. Nie wyszliśmy z grupy, zajęliśmy ostatnie miejsce, przegraliśmy ze Słowacją. Czy, gdybym to ja był selekcjonerem, miałbym powrót do kraju? Po Euro niektórzy dziennikarze zaczęli zwracać uwagę, że z Brzęczkiem może nie graliśmy pięknie, ale realizowaliśmy cele, a na mistrzostwach Europy zdobyliśmy tylko jeden punkt i to są fakty - stwierdził Brzęczek w rozmowie z Małgorzatą Domagalik.
11. Paulo Sousa - 15 meczów - 6 zwycięstw, 5 remisów, 4 porażki (2021)
Portugalczyka z pewnością nie bronią wyniki. Na EURO 2020 pojechał niemal z marszu i przepadł już w pierwszym meczu, gdy "Biało-Czerwoni" przegrali ze Słowacją (1:2). Paulo Sousa był wówczas rozgrzeszany z powodu postawy dwóch zawodników - czerwonej kartki Grzegorza Krychowiaka, a przede wszystkim koszmarnego zachowania Bartosza Bereszyńskiego przy pierwszej straconej bramce. Później zaś trafił się mecz z Hiszpanią, który pomógł w ugruntowaniu pozycji ówczesnego selekcjonera.
Koniec końców kadencja Paulo Sousy została zapamiętana jako kadencja pełna paradoksów. Z jednej strony mecze wygraliśmy tylko z Andorą, Albanią i San Marino. Z drugiej jednak widać było, że Portugalczyk ma swój pomysł i postara się go wdrożyć na każdy możliwy sposób. Traciliśmy więc masowo bramki, ale też potrafiliśmy odważnie zagrać ze wspomnianą Hiszpanią i z Anglią na Narodowym.
Cieniem na wspomnieniu o Sousie położyło się też jego odejście z reprezentacji. Wiele osób uważa je za haniebne, ale z drugiej strony pojawia się kolejny pretekst do gdybologii futbolu polskiego. Nie można przecież wykluczyć, że w razie pozostania na swoim stanowisku Portugalczyk usprawniłby wdrażaną taktykę, a my prezentowalibyśmy się coraz lepiej, co pozwoliłoby wierzyć w sukces na zbliżającym się mundialu. O tym jednak nigdy się nie przekonamy.
- Sousa dopiero po kilku miesiącach nauczył się naszej piłki. Potem my wiele się od niego nauczyliśmy, wiele poprawiliśmy, wiele rzeczy nam pokazał, uświadomił, wprowadził nowy system gry. Nie wolno patrzeć na jego kadencję przez pryzmat końca. Wiele wyciągnęliśmy ze współpracy z nim, a to, czego nas nauczył, będzie procentować - powiedział Robert Lewandowski w rozmowie z "Piłką Nożną".
***
NA DRUGĄ CZĘŚĆ RANKINGU ZAPRASZAMY WE WTOREK 22 LISTOPADA