"To znaczy więcej niż twitterowe gównoburze razem wzięte". Mecz z Argentyną będzie jak z bajki

Mogą wreszcie powiedzieć: “To już nie laga, to laga bonito”. Jest blisko awansu, choć ostatnie dni pokazały, że w tych czasach do poziomu zera zjeżdża się regularnie, nawet wtedy, gdy uda się nie przegrać. Tak właśnie smakuje reprezentacja Polski: mnóstwo wokół niej musztardy, grilla i opinii od ściany do ściany. Teraz znowu zagraliśmy o podniesienie głów wyżej. Mamy pierwsze miejsce w grupie i sceny jak łzy Roberta Lewandowskiego, które znaczą więcej niż twitterowe gównoburze razem wzięte.
Mecz z Argentyną będzie jak z bajki. Jak najgorętsza noc listopadowa w naszym życiu. Może się zdarzyć tak, że Leo Messi walnie w ścianę i wywinie orła przy swoim “Last Dance”. Ale może być też odwrotnie. To my możemy ślęczeć z kalkulatorem w ręku, by na koniec na nowo rozpalić polskie piekiełko.
Piłka jest wyjątkowo bipolarnym sportem - w jednej sekundzie masz pelerynę supermana, a za chwilę jesteś nieudacznikiem z hasłem “Nie wracaj do domu”. Oczami wyobraźni widzę jak kolejny raz nawołujemy do zaorania wszystkiego. Może to się wydarzyć zaraz. W dłuższej perspektywie nawet musi. Ale teraz liczy się tylko najbliższa środa i to, że podchodzimy do niej mając najbardziej komfortową sytuację w grupie.
Kule śniegowe
Dzisiaj doskonale widać jak mocno przesadzona była jazda po meczu z Meksykiem. Oczywiste jest to, że każdy czuł wstręt i niedosyt, ale chyba przegapiłem moment, gdy staliśmy się taką potęgą, by gardzić remisem z 13. drużyną rankingu FIFA. Nagle wrzuciliśmy to spotkanie do tego samego worka, co otwierające klęski ze Słowacją, Ekwadorem i Koreą Południową. W ogóle przez moment można było odnieść wrażenie, że jakiekolwiek zadowolenie z dopisanego punktu jest zabronione. Liczy się przecież tylko to, kto przywali mocniej i kto wykręci na tym więcej lajków. Social media są w tym znakomite. Tutaj najłatwiej podpiąć się pod trendy. Tutaj wykrzywia się obraz. Tutaj też powstają kule śniegowe, które po chwili pędzą tak szybko, że każdy, kto sądzi inaczej niż większość uważany jest za wariata. Trzy dni temu wariactwem było docenienie remisu z Meksykiem.
Oczywiście można dziś dalej drążyć i mówić: “Powinniśmy bardziej się na nich rzucić, mielibyśmy teraz sześć punktów”. Piłka przyjmie każdą opinię, tyle że na końcu jest coś takiego jak strategia turniejów, a ta w ostatnim czasie dużo bardziej ceniła pragmatyzm niż grę na “hurra”. Gareth Southgate mówi, że też chciałby z Anglii zrobić drugi Manchester City, ale w warunkach reprezentacyjnych jest to niemożliwe. Jeśli chcesz wygrywać, najpierw musisz zatroszczyć się o tyły i czyste konto. Czasem zostaniesz wybuczany przez trybuny jak po meczu z USA, ale po chwili wahadło powędruje w drugą stronę i ci sami fani będą mówić jaki to znakomity plan wymyśliłeś. Southgate przerabiał to już na EURO 2020, gdy po remisie ze Szkocją kibice i dziennikarze zbudowali klimat jakby właśnie przegrali turniej. Zaraz potem przyszło jednobramkowe zwycięstwo nad Czechami i karawana pojechała dalej. Zatrzymała się dopiero w finale. Jak to powiedział kiedyś Mourinho do kibiców Arsenalu: “My gramy nudno? Nudne to jest 10 lat bez tytułu”.
Czesław Michniewicz doskonale orientuje się w tych realiach. Od początku wiedział po co do tej kadry przychodzi. Nie mówił o zmianie “DNA” jak Paulo Sousa i ogólnie nie wybiega za bardzo w przyszłość. Wie, że tylko maskując braki i przekonując resztę drużyny do swojego planu, może realnie podnieść jej szansę tu i teraz. Baraż ze Szwecją też rozegrał na swoich warunkach, też było nudno i defensywnie, choć o tym nikt już dziś nie mówi. Miał trzy kluczowe mecze w ostatnim półroczu i w żadnym kadra nie straciła gola. Tuż przed turniejem naszą główną obawą było to jak poradzi sobie linia defensywna z 34-letnim obrońcą z Serie B, ale jak widać, radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Mundial uwielbia paradoksy: przecież dwa tygodnie temu nikt by nie powiedział, że w naszej grupie najbardziej dynamiczną i techniczną piłkę zaprezentuje Arabia Saudyjska.
Detonacja bomby
Ten mecz zostanie z nami na długo. Może przydałaby się w nim jakaś późniejsza pora rozgrywania, która dodałaby mu magicznej otoczki, ale nawet bez tego już na zawsze będziemy mieli w głowie podwójną paradę Wojciecha Szczęsnego i łzy Roberta Lewandowskiego. To jest moment, w którym zdajesz sobie sprawę czym tak naprawdę jest mundial i dlaczego jest tak wyjątkowy. Dla niektórych graczy jest limitowany. Dla innych niedostępny. Pewne rzeczy wydarzają się tylko raz i nie powtórzysz ich tydzień później jak w meczu Bundesligi. Strzelał “Lewy” największym klubom świata. Robił to na wielkiej scenie w Lidze Mistrzów, w sumie ma ponad 600 bramek, ale tę z Arabią Saudyjską zapamięta na całe życie, a my razem z nim. Emocjonalna “rozklejka” to nie jest coś, co robisz na pstryk. To musiała być naprawdę detonacja bomby sentymentów, marzeń i tego, że wreszcie przywraca los na dobre tory.
To były trudne tygodnie dla “Lewego”. Trudne pod tym względem, że sporo rzeczy się ostatnio nagromadziło. Rundę w Barcelonie kończył z czerwoną kartką i ze spartolonym karnym w meczu z Almerią. Odpadł z Ligi Mistrzów. A potem jeszcze otwarcie mundialu, być może ostatniego w karierze i znowu zmarnowana jedenastka. Mecz z Arabią Saudyjską długo mu się nie układał - widać było jak mocno rywal depcze mu po piętach. Następnie to jednak on odegrał kluczową rolę przy golu Zielińskiego, choć swoją składową dołożyli też Szczęsny, Frankowski i Cash. Aż wierzyć się nie chce, że była to pierwsza poważna akcja w meczu i od razu pierwszy nasz gol z akcji na mundialu w XXI wieku. To, że wszystko zaczęło się od długiego wykopu z autu bramkowego też jest na swój sposób symboliczne. Jak to powiedział Szczęsny: moje lagi zawsze są perfekcyjne.
Definicja lagi
No właśnie: można się teraz uśmiechnąć, że to, co w meczu z Meksykiem nazywaliśmy lagą, nagle spokojnie możemy zdefiniować jako długie podanie z pominięciem formacji. Możemy koloryzować ten obrazek, bo tak nam dyktuje wynik. Ale też nie ma co się dołować: to było lepsze spotkanie niż z Meksykiem. Ba, dla postronnego widza to był kawał przejażdżki. Mieliśmy słupek i poprzeczkę. Poza tym w końcu nie wzdychaliśmy do jednej niestrzelonej jedenastki, tylko realnie otarliśmy o centymetry, by nie skończyć tego wynikiem 3:0. Po wejściu Jakuba Kamińskiego w końcu poczuliśmy, że nie musimy tylko murować, choć jasne, patrząc całościowo znowu ustępowaliśmy przeciwnikowi w kulturze gry. Gdyby ktoś znowu chciał szukać pogrążających nas danych, to z pewnością, by takie znalazł. Byłoby jednak absurdem obrzydzać sobie ten dzień w ten sposób. Moment jest historyczny: wygraliśmy na mundialu pierwszy mecz od 36 lat, a kadra w sumie nie straciła gola od 390 minut. Polska piłka na chwilę wstała z kozetki, choć dyskusja o tym, dlaczego nie potrafimy wymienić dziesięciu płynnych podań jak Saudyjczycy z pewnością jeszcze wróci. I słusznie.
Na razie wiemy tyle, że ten mecz tylko utwierdził piłkarzy, jaki styl może przynieść efekt i że warto w ten ogień skakać dalej. Mecz z Argentyną będzie największym testem dla “Czesławizmo”. Będzie weryfikacją tej turniejowej strategii, bo jeśli noga nam się powinie to znowu wróci temat: a dlaczego z Meksykiem nie zaryzykowaliśmy bardziej? Przecież wiedzieliśmy, co wydarzyło się w meczu Arabii z Argentyną. To będzie też ukoronowanie drogi samego Michniewicza, trenera nazywanego “zadaniowcem”, który słynie z tego, że potrafi w detalach przygotowywać drużynę na silniejszego rywala i bardzo często po prostu go ogrywa. Właściwie brzmi to jak bajka: Argentyna z Messim, do tego stojąca na krawędzi. Czy ktoś w tym momencie chce gadać o stylu?
Autor jest dziennikarzem Viaplay.
