To oni poprowadzą doping na meczach kadry. Wyjaśniamy zaskakujący ruch PZPN

To była nagła i zaskakująca decyzja PZPN. Dokładnie tydzień temu, 11 lutego, sam Cezary Kulesza poinformował, że na meczach reprezentacji Polski będzie zorganizowany doping, który poprowadzi Stowarzyszenie "To My Polacy". Dziś znamy nieco więcej szczegółów tego niespodziewanego posunięcia.
Kroki podjęte przez PZPN szybko odbiły się szerokim echem w mediach społecznościowych. Trudno było się dziwić. Chociaż samo Stowarzyszenie działa od kilku lat - zorganizowało między innymi przemarsz polskich kibiców w Niemczech, ale działało też w Katarze - to pozostawało szerzej nieznane. Przede wszystkim zaś pozostawało nieformalne.
Rejestracja Stowarzyszenia w Krajowej Radzie Sądowym nastąpiła dopiero 3 lutego, zaś już 11 lutego "To My Polacy" doczekali się ogłoszenia współpracy z PZPN. Rodziło to wiele pytań, nie brakowało insynuacji, że to ni mniej, ni więcej, a "wałek" ze strony federacji. Nie pomagał fakt, że PZPN, poza krótkim oświadczeniem Cezarego Kuleszy, nie informował o szczegółach. Nie było słowa na temat tego, jak ma wyglądać doping, nie było słowa o warunkach współpracy.
Teraz kilka rzeczy udało się już ustalić. Najważniejszą wydaje się brak formalnej umowy między Stowarzyszeniem a PZPN. Obie strony potwierdziły nam, że współpraca opiera się na dżentelmeńskim porozumieniu. Wyklucza ono jakiekolwiek benefity dla Stowarzyszenia w związku z prowadzeniem dopingu na Stadionie Narodowym.
- PZPN nie oferuje żadnych świadczeń dla osób, które podejmą się próby prowadzenia dopingu. Polski Związek Piłki Nożnej posiada jasne zasady dotyczące sprzedaży biletów na mecze reprezentacji. Wszyscy kibice są równo traktowani. Każdego obowiązują takie same reguły i nic w tym zakresie się nie zmienia. Osoby ze Stowarzyszenia "To My Polacy" same muszą zakupić bilety i nie mają żadnych przywilejów w tym aspekcie. Płacą pełną cenę, bilety nabywają w tych samych terminach co wszyscy, tak jak wszyscy muszą się wcześniejszej zarejestrować na portalu i jedna osoba może kupić maksymalnie pięć biletów. Przedstawiciele stowarzyszenia nie oczekiwali żadnego specjalnego traktowania - przekazało Biuro Prasowe PZPN.
Współpraca krótkoterminowa?
No dobrze, ale skoro Stowarzyszenie nie ma zapewnionych biletów, to jak ma zapewnić odpowiednią oprawę meczów reprezentacji? Odpowiedź jest z jednej strony prosta, z drugiej osobliwa. Po pierwsze - współpraca została obecnie zawiązana jedynie na dwa najbliższe spotkania kadry, czyli potyczki z Litwą i Maltą. Po drugie - samo Stowarzyszenie przekonuje, że ma spore doświadczenie w szybkim i legalnym kupowaniu wejściówek, wobec czego nawet nie myślało o zwróceniu się o pomoc do PZPN.
Niemniej, obycie w nabywaniu biletów nie do końca tłumaczy, dlaczego PZPN w ogóle podjął się rozmów ze Stowarzyszeniem. Owszem, apele o to, aby zrobić coś (cokolwiek) z dopingiem na Stadionie Narodowym, pojawiały się regularnie. Zwolennicy większego zaangażowania kibiców zwracali uwagę, że atmosfera na obiekcie nie istnieje, przypomina raczej rodzinny piknik. Wciąż jednak zasadne wydawało się dopytywanie, czym właśnie "To My Polacy" przekonali do siebie oficjeli.
- W trakcie konsultacji wewnętrznych dotyczących możliwości podjęcia działań na rzecz skoordynowania dopingu na meczach reprezentacji napotkaliśmy w mediach informację, że właśnie powstało Stowarzyszenie Kibiców Reprezentacji Polski. Jak się okazało, stowarzyszenie tworzy grupa osób, które już od siedmiu lat organizują się wokół meczów wyjazdowych oraz turniejów międzynarodowych z udziałem naszej reprezentacji. Osoby, które z ramienia PZPN są odpowiedzialne za naszych kibiców na meczach wyjazdowych, potwierdziły, że przedstawiciele wspomnianego stowarzyszenia w istocie wspierali już w przeszłości reprezentację poza granicami naszego kraju. Dlatego też fakt, że formalnie organizacja została zarejestrowana niedawno, nie jest w tej sytuacji istotny - zwłaszcza że federacja nie realizuje żadnej wymiany świadczeń ze stowarzyszeniem. PZPN zorganizował spotkanie z przedstawicielami stowarzyszenia, na którym omówiono możliwe działania do podjęcia w celu skoordynowania dopingu na meczach rozgrywanych w Polsce - usłyszeliśmy od PZPN.
Federacja postanowiła zaryzykować, pomógł też fakt, że inna formacja kibicowska nie przedstawiła swojej kontroferty.
Tylko że. W gruncie rzeczy to nie PZPN jest inicjatorem całego projektu. Stowarzyszenie próbowało nawiązywać kontakty jeszcze za czasów urzędowania Jakuba Kwiatkowskiego na stanowisku rzecznika prasowego. Oczywiście, były to kontakty nieformalne, bo Stowarzyszenie nie miało mocy prawnej, ale jego przedstawiciele w jakimś stopniu krążyli dookoła związku. To niewątpliwie pomogło w błyskawicznym załatwieniu sprawy.
Rozmowa z Mateuszem Modrzejewskim, przedstawicielem Stowarzyszenia "To My Polacy"
Poniżej prezentujemy pełny zapis rozmowy z Mateuszem Modrzejewskim, jednym z członków Stowarzyszenia "To My Polacy". Modrzejewski pełni rolę nieformalnego rzecznika.
Jan Piekutowski, Meczyki.pl: Skąd wzięło się Stowarzyszenie?
Mateusz Modrzejewski: Postanowiliśmy się sformalizować, żeby w ogóle rozpocząć rozmowy z PZPN. Bez mocy prawnej było to niemożliwe, ponieważ PZPN, jako duża organizacja, nie będzie rozmawiać ze zwykłym Janem Kowalskim. Stąd nasz pomysł na stworzenie stowarzyszenia. Sama inicjatywa ma jednak początki w 2018 roku, poznaliśmy się z chłopakami podczas Mistrzostw Świata w Rosji. Od tamtego czasu między sobą ustalaliśmy, czy jedziemy na jakiś mecz. Z biegiem czasu coraz więcej ludzi nas rozpoznawało, nawet zadawali pytania, czy będziemy organizowali spotkania w barach, doping, przemarsze. Po ostatnich Mistrzostwach Europy w Niemczech, gdzie udało nam się zorganizować bardzo, bardzo duży marsz w Berlinie, postanowiliśmy, że to jest już chyba ten moment, w którym weźmiemy sprawy w swoje ręce.
Rejestracja była podyktowana chęcią rozmów z PZPN-em, czy zrobilibyście to niezależnie od negocjacji z federacją?
Sama rejestracja była związana z tym, że chcieliśmy się odezwać do PZPN-u. My bardzo dobrze radziliśmy sobie bez stowarzyszenia. Mieliśmy swoje metody działania.
A wcześniej, zanim doszło do oficjalnych rozmów, mieliście jakieś kontakty z kimkolwiek, jeżeli chodzi o PZPN? Może dziwić, że tydzień po rejestracji w KRS udało się dojść do porozumienia.
Nie. Nigdy z PZPN-em nie rozmawialiśmy, chociaż takie próby były. Były to jednak próby indywidualne, bez mocy prawnej. Pamiętam, że jeszcze kiedy rzecznikiem prasowym reprezentacji Polski był pan Jakub Kwiatkowski, to z nim porozumiewaliśmy się na Twitterze.
O co pytaliście?
Na przykład, czy jest szansa, żeby wnieść bęben na mecz. Pan Kwiatkowski nam pomagał, ale to nie była oficjalna współpraca.
Kwiatkowskiego w PZPN już nie ma, ale mimo tego negocjacje potoczyły się w sposób ekspresowy.
Spotkanie wyniknęło z tego, że sami rozpoczęliśmy medialną akcję dotyczącą zorganizowanego dopingu. Myślę, że zostaliśmy zauważeni i z dnia na dzień zaproszono nas na spotkanie.
To PZPN wyszedł z inicjatywą?
Pierwszy krok należał do nas. Po powstaniu Stowarzyszenia wysłaliśmy maila z prośbą o spotkanie. To pismo było pewnie procesowe, a w międzyczasie my ruszyliśmy ze swoją akcją w mediach społecznościowych. Później pojawiło się zaproszenie od PZPN-u, a spotkanie trwało około dwóch godzin. Wiadomo, musieliśmy się trochę poznać, chociaż nas kojarzono. Wspomniano choćby ten marsz w Berlinie.
Kto uczestniczył w spotkaniu?
Ze strony PZPN byli ludzie odpowiedzialni za kontakt z kibicami i mediami. Od nas ja, Łukasz Jachym oraz Janek Terlecki.
Rozmowa była prosta. Nasza współpraca opiera się na dżentelmeńskim zaufaniu, chociaż PZPN nie zna nas, a my nie wiemy, czego się spodziewać. Sama współpraca będzie polegać na tym, że sektor D15 zostanie oznaczony jako sektor dopingowy. To informacja dla osób, które chciałyby się pojawić, że może być nieco głośnej. Choćby ze względu na megafon czy bęben. To jest pilotażowy program, obie strony będą się wzajemnie sprawdzać.
Czyli nie ma żadnej umowy.
Nie ma. To porozumienie wyłącznie na dwa najbliższe mecze. W zależności od tego, jak się potoczą, będziemy rozmawiać o kolejnych krokach.
Na ten moment nie ma też umowy, ale i benefitów dla was.
Nawet nie wychodziliśmy z takim wnioskiem. To by było, że tak powiem, niepoważne i nie na miejscu, żeby domagać się biletów. Finansujemy się samodzielnie, bilety kupujemy samodzielnie. PZPN też jasno określił, że nie możemy spodziewać się korzyści i to jest okej. Nam wsparcie ze strony PZPN jest o tyle potrzebne, że to oni organizują mecze. Jeżeli dzięki PZPN-owi uda się wnieść megafon albo bęben, to już dużo łatwiej prowadzi się doping.
A jeśli się nie uda?
To też się podejmiemy takiego wyzwania. Jest to trudniejsze, wiadomo. Byliśmy jednak na wielu meczach i wiemy, że istnieje możliwość.
Pirotechniki zaś, jak już wiele razy powtarzaliście, nie będzie.
To absolutnie wykluczone. Jest niezgodna z regulaminem, nikt ze Stowarzyszenia nawet o tym nie myśli, tym bardziej, że umowa opiera się na jakimś zaufaniu, a pirotechnika wiązałaby się z dużymi karami.
Dopytać trzeba o współpracę Stowarzyszenia z kibicami poszczególnych klubów. Pracowaliście już nad jakimś porozumieniem ponad podziałami?
Na ten moment zapraszamy każdego, kto chce się dołączyć do nas na sektorze D15. Rozmów nie prowadziliśmy, natomiast krąży nam to w głowie, ponieważ, patrząc chociażby na inne kraje, jest to możliwe. Nie chcę wyciągać przykładu Węgrów, że się na nich wzorujemy, ale jest to naród, który potrafi się dogadać w tej kwestii. Z zazdrością patrzymy też na Austriaków i Holendrów, pokazali swoją jakość podczas EURO.
Czego zatem spodziewać się po marcowych próbach?
Doping to jedno, marsze to drugie, ale chcielibyśmy też postarać się zorganizować coś takiego, żeby ujednolicić przekaz płynący od kibiców. Chociażby Austriacy mieli na meczu z Polską takie same czapeczki. My na ten moment mierzymy siły na zamiary, natomiast będziemy wychodzić z inicjatywami.
Na koniec rzecz, która wzbudziła spore poruszenie, o czym świadczy chociażby post Szymona Jadczaka. Jeden z członków Stowarzyszenia, Grzegorz Stefaniak, ma mieć powiązania z branżą deweloperską, a siedziba jeden z firm to Zjednoczone Emiraty Arabskie. Czym Stefaniak zajmuje się w Stowarzyszeniu?
Grzegorz jest w naszej komisji rewizyjnej, jest jednym z członków-założycieli Stowarzyszenia "To My Polacy”. Prowadzi swoją działalność. Jego firma zawiera w swojej nazwie Property Holding, tylko ona kompletnie nie jest związana z budowlanką, deweloperką i tak dalej. Natomiast Grzegorz jest osobą, która prowadzi biznes w różnych miejscach za granicą. Z tego też wynika rezydencja zagraniczna, powód jest więc prozaiczny.
Grzesiek jeździ z nami na mecze od wielu lat. Był jednym z inicjatorów pierwszego zrywu kibiców na Placu Czerwonym w 2018. Obok mnie i Mateusza Pileckiego jest także naszym "megafonowym". Widać go wielokrotnie na czele przemarszów.