To nie żart! Stoiczkow znowu zagra w elicie. Już przeszedł do historii
Stoiczkow zagra w najbliższym sezonie ligi hiszpańskiej. Legendarny bułgarski napastnik nie odwiesi jednak butów z kołka, aby znów czarować. Nowym wcieleniem byłej supergwiazdy Barcelony jest Juan Diego Molina Martinez.
W ostatnim czasie Deportivo Alaves to jeden z najaktywniejszych hiszpańskich klubów na rynku transferowym. W tym okienku na Estadio Mendizorrotza trafiło już siedmiu nowych zawodników. Jeden z nich szczególnie musiał przykuwać uwagę kibiców. Fani starszej daty mogli przecierać oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyli komunikat w sprawie transferu Stoiczkowa. Nie było jednak mowy o żadnej pomyłce czy spóźnionego żartu na Prima Aprilis. Juan Diego Molina, nowy nabytek “Babazorros”, naprawdę nosi pseudonim bułgarskiej ikony. Od lat gra z jego nazwiskiem na plecach. Po prostu jest Stoiczkowem.
Śniadanie mistrzów
W przeszłości Christo Stoiczkow był jednym z najlepszych piłkarzy świata. W 1989 roku wygrał Złotego Buta, pięć lat później zgarnął Złotą Piłkę i koronę króla strzelców mundialu. Z Barceloną sięgnął po 14 trofeów, w tym Puchar Europy i pięć mistrzostw Hiszpanii. Podczas ośmioletniej gry w stolicy Katalonii rozkochał w sobie tysiące kibiców. W gronie fanów Bułgara znalazł się ojciec Juana Martineza.
- Mój ojciec miał bar w Barcelonie i pewnego dnia Christo Stoiczkow przyszedł tam na śniadanie. Tata był jego wielkim fanem, powiedział wtedy, że jeśli będzie miał syna, to nazwie go Stoiczkow. Ostatecznie moja matka mu na to nie pozwoliła, ale i tak wszyscy poza nią mnie tak nazywają. Odkąd zacząłem grać w piłkę, jestem Stoiczkowem. Jedynie w Espanyolu były z tym pewne problemy. To trochę tak, jakbym nazywał się Messi i grał w Realu Madryt. Kazano mi tam unikać tego pseudonimu - wyznał w rozmowie z dziennikiem Marca.
- Z moim przezwiskiem wiąże się kilka zabawnych historii. Kiedy trafiłem do Mallorki, usłyszałem od fizjoterapeuty, że jeden z piłkarzy myśli, że jestem synem Stoiczkowa. Pozwoliłem, żeby w to uwierzył. Pamiętam, że długo prosił mnie, abym zaprosił ojca na mecz. W końcu musiałem mu powiedzieć, że tak naprawdę nie znam Christo. Osobiście spotkałem go tylko jeden raz - dodał na łamach Diario de Mallorca.
Martinez, podobnie jak idol ojca, został napastnikiem. Po opuszczeniu akademii Espanyolu zwiedzał kluby, które raczej nie goszczą na pierwszych stronach gazet. Występował w czwartoligowych Cacereno czy Real Balompedica, zaliczył też gibraltarską ekipę Europa FC. Przełom nastąpił w 2018 roku, kiedy Mallorca zapłaciła za niego 350 tys. euro. Na Balearach trafił na odpowiedniego szkoleniowca, który wyciągnął z niego maksimum.
- Vicente Moreno jest wymagającym trenerem, nie będę tego ukrywał. Ustalił bardzo wysokie kary za spóźnienia czy używanie telefonu w klubie. To poważny szkoleniowiec, zawsze chce wygrać każdy mecz, widać, że jest bardzo zaangażowany. Ale dzięki takiej postawie wszyscy piłkarze rozwijają się pod jego skrzydłami - podkreślał Stoiczkow cytowany przez Cadena Ser.
Historyczny gol i wielkie łzy
W 2020 roku Mallorca oddała go na wypożyczenie do Sabadell, gdzie strzelił 12 goli. Tyle wystarczyło, aby Eibar wyłożył na niego milion euro. W ekipie “Rusznikarzy” zdołał przejść do historii hiszpańskiej piłki. W 2022 roku zdobył najszybszą bramkę w dziejach Segunda Division. Potrzebował bowiem zaledwie 8,6 sekundy, aby ukąsić SD Amorebieta. Przebił tym samym wynik Urosa Djurdjevicia, który wcześniej strzelił gola po 9,5 sekundy od rozpoczęcia meczu.
Tamten sezon był zresztą najlepszym w karierze 30-latka. Zdobył aż 21 bramek w 39 kolejkach, dzięki czemu zajął trzecie miejsce w ligowej klasyfikacji strzelców. Skuteczniejsi okazali się jedynie Cristian Stuani i Borja Baston (po 22 trafienia). Problem w tym, że indywidualna dyspozycja nie przełożyła się na sukces drużynowy. Eibar przez bardzo długi czas był murowanym faworytem do awansu. Poślizgnął się dopiero w ostatniej kolejce. Przegrał wtedy z Alcorcon 0:1 po golu Giovanniego Zarfino w 90. minucie. Ekipa z Estadio Ipurua miała jeszcze szansę w barażach, ale była kompletnie rozbita pod kątem mentalnym. Poległa w dwumeczu z Gironą, która awansowała na najwyższy poziom, gdzie stała się prawdziwą rewelacją. Ale kto wie, jak ułożyłaby się cała historia, gdyby Stoiczkow i spółka nie skompromitowali się z Alcorcon.
- To był największy cios, jakiego doznałem w karierze. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Są dni, kiedy słyszę "Alcorcon" i myślę tylko o tamtej porażce. To był koszmar. W drodze powrotnej w busie panowała całkowita cisza. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Cały rok walczyliśmy, a w ciągu paru minut nasze marzenia prysły. Ale teraz musimy już patrzeć w przyszłość. Jestem zachwycony możliwością gry w Eibarze i mam nadzieję, że zostanę tu na długo. Celem nadal jest awans do La Liga - stwierdził kilka miesięcy temu w wywiadzie dla Relevo.
Debiut w elicie
W minionym sezonie Stoiczkow znów robił wiele, aby pomóc Eibarowi w uzyskaniu awansu. Strzelił 12 goli, dorzucił do tego siedem asyst. Tworzył zabójcze trio ofensywne z Jonem Bautistą i Agerem Aketxe, którzy łącznie wykręcili 40 bramek i 13 otwierających podań. To wciąż nie wystarczyło jednak do sukcesu. Podopieczni Joseby Etxeberrii zakończyli rozgrywki na trzecim miejscu, tracąc tylko jeden punkt do Realu Valladolid. Następnie zawiedli w barażach, przegrywając z Realem Oviedo. Historia znów się powtórzyła.
Kolejne niepowodzenie sprawiło, że Stoiczkow musiał odsunąć na bok przywiązanie do “Rusznikarzy”. Wcześniej podkreślał, że nie zamierza zmieniać barw, przedłużył nawet kontrakt do 2026 roku. Zostawił jednak sobie furtkę w postaci klauzuli odstępnego w wysokości miliona euro. Deportivo Alaves skorzystało z okazji.
- Sprowadzenie piłkarza pokroju Stoiczkowa to szansa, której nie mogliśmy przegapić. Jest bardziej niż przygotowany, aby pomóc drużynie wejść na jeszcze wyższy poziom. Jest idealnym elementem, który pozwoli naszemu projektowi na dalszy rozwój - chwalił w trakcie prezentacji Sergio Fernandez, dyrektor Alaves. - Nie boję się tego wyzwania. Jestem bardzo podekscytowany i gotowy na przystosowanie się do nowej drużyny. Czuję, że atmosfera tutaj jest spektakularna i już nie mogę doczekać się startu - ocenił sam zainteresowany.
Stoiczkow porzucił Eibar, gdzie dobił już do sufitu. Jako pierwszy piłkarz w historii klubu strzelił minimum 46 goli w swoich pierwszych trzech sezonach na Ipurua. Zasłużył tym samym na szansę na najwyższym poziomie. Dalsze tkwienie w drugiej lidze byłoby strzałem w stopę, zatem absolutnie można zrozumieć transfer do Alaves. Tam po raz pierwszy w karierze zagra w hiszpańskiej ekstraklasie i ze względu na nazwisko na koszulce na pewno przyciągnie uwagę tłumów.
Warto jednak podkreślić, że Deportivo zdecydowanie nie ściągnęło go wyłącznie ze względów marketingowych. Z klubu odszedł podstawowy snajper, Samu Omorodion, który wrócił z wypożyczenia do Atletico. Niewykluczone, że były już gracz Eibaru spróbuje zastąpić rosłego Hiszpana. Stoiczkow spokojnie może występować na pozycji numer 9, chociaż dobrze odnajduje się też na lewym skrzydle. Lubi grać w kontakcie z rywalem, dość łatwo dochodzi do sytuacji strzeleckich, potrafi notować po 2-3 udane dryblingi na mecz.
Oczywiście nie należy spodziewać się, że wychowanek Espanyolu nagle dołączy do walki o Trofeo Pichichi. Warto jednak docenić upór 30-latka, który po długiej tułaczce osiągnął cel. Zagra w La Liga, zmierzy się z najlepszymi, spróbuje przestawić Julesa Kounde, przepchnąć Nahuela Molinę, pościga się z Danim Carvajalem. A to wszystko zaczęło się od wizyty Christo Stoiczkowa w jednym z barcelońskich lokali. Reszta jest już tylko historią.