"To nie jest treser w cyrku". Były prezes PZPN mocno po klęsce w Mołdawii. Dostało się piłkarzom [NASZ WYWIAD]
- Przecież to nie jest treser w cyrku, czy woźnica, który batem konia popędza. Po przerwie było kompletnie niezadowalające zaangażowanie. Nie było żadnej presji na przeciwnika, żadnej pasji - twierdzi w rozmowie z nami były prezes PZPN, Michał Listkiewicz.
Kurz po absurdalnym meczu reprezentacji Polski w Mołdawii jeszcze nie opadł. Dlatego porozmawialiśmy z Michałem Listkiewiczem, byłym prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, by poznać jego zdanie na temat, tego co się wydarzyło. Pytamy “Listka”, jaka powinna być reakcja federacji względem selekcjonera Fernando Santosa. Jak wyjść z kryzysu?
BŁAŻEJ ŁUKASZEWSKI: Jakie są pańskie spostrzeżenia po meczu z Mołdawią?
MICHAŁ LISTKIEWICZ: Szczerze, to najgorsze. Zaproponowałem żonie spacer, gdy nadejdzie przerwa. Oglądałem pierwszą połowę i pomyślałem sobie, że nuda. Zanosiło się na rzeź niewiniątek wynikiem 4:0 albo 5:0. Przedłużyły się żonie jakieś sprawy i siłą rzeczy zostałem przed telewizorem na początek drugiej połowy. No i padła bramka dla Mołdawii! Wtedy powiedziałem jej, że jednak spacer odwołany, bo w tym meczu będzie się jeszcze coś działo. No i niestety się działo...
Był pan prezesem PZPN. Co siedzi teraz w głowie Cezarego Kuleszy?
Przede wszystkim trzeba zachować zimną głowę. Ja też za Leo Beenhakkera miałem podobną sytuację. Przegraliśmy pierwszy eliminacyjny mecz z Finlandią 1:3. Potem był remis 1:1 z Serbią. Jednak wiedziałem, że to musi zatrybić. Widziałem charyzmę trenera i reakcję zawodników na niego. Tutaj nie wiem jak jest, bo nie jestem blisko drużyny. Najważniejsza jest chemia między trenerem, a zespołem. Tam była, mimo tego fatalnego startu. Podobnie było za Jerzego Engela na początku jego pracy.
Sama drużyna miała problem z właściwą reakcją na niepowodzenia.
Tak. Zabrakło ze strony drużyny reakcji. Z ławki, od trenera, tak samo nie było widać żadnej reakcji. Czasami jest tak, że widać, że szkoleniowiec jest poruszony. Biega wzdłuż linii i próbuje coś wskórać. Tymczasem Fernando Santos był totalnie zaskoczony. To wyglądało, jakby wszyscy dostali gonga. Każdy był oszołomiony. Umówmy się, że Mołdawia po przerwie też nie grała niczego nadzwyczajnego. Wystarczyło przyostrzyć, dodać trochę agresji, pasji i zaangażowania. Myślę, że nasi w przerwie pomyśleli sobie, że grają naprzeciw kelnerom, którzy nie są w stanie nic zrobić, to "my sobie popykamy i się rozjeżdżamy na urlopy".
Mecz przegrał Santos czy piłkarze?
Myślę, że piłkarze. Gdyby “nie grała” taktyka, czy skład, to co innego. No, ale tutaj wyszli najlepsi, a na zaangażowanie piłkarzy trener nie ma wpływu. Przecież to nie jest treser w cyrku, czy woźnica, który batem konia popędza. Po przerwie było kompletnie niezadowalające zaangażowanie. Nie było żadnej presji na przeciwnika, żadnej pasji.
To zaraz ktoś zarzuci, że nie potrafił nastawić ich mentalnie. Sam Santos przebąkiwał, że może powinien być w przerwie bardziej ostry.
No może tak, ale... no przecież wszystko się układało. Nie było do czego się przyczepić. Do tego na samym początku drugiej połowy Robert Lewandowski miał "setkę". Mogło być już 3:0. Nic nie wskazywało na to, co zaraz się wydarzy. To było jak grom z jasnego nieba. Myślę, że nawet po tym wyrównaniu na 2:2, to powinniśmy się ostro wkurzyć, nawet kosztem kilku kartek.
Tymczasem nasi nie otrzymali ani jednej żółtej kartki w całym meczu, podczas gdy Mołdawianie cztery.
Byliśmy oszołomieni jak ten bokser, który co prawda prowadzi na punkty, ale jeden, zabłąkany cios powala go na kolana, a po liczeniu nie jest w stanie dojść do siebie.
Santos spotkał się z Kuleszą w siedzibie PZPN. Po kilku godzinach ukazał się tweet prezesa. Moją uwagę zwrócił zwrot o "jego porażce". Tak jakby sugerował, że to nie jest porażka drużyny, piłkarzy, a jedynie selekcjonera.
W grach zespołowych obowiązuje stara zasada. Zespół razem wygrywa i zespół razem przegrywa. Dlatego ja kompletnie nie zwracam uwagi na indywidualne statystyki, kto ile kilometrów, podań, dryblingów... To nie ma znaczenia! Liczy się zespół. Nauczyłem się tego po kadrze Kazimierza Górskiego. Tam było kilku zawodników o, powiedzmy, umiejętnościach nie najwyższych lotów. Natomiast byli niezbędni drużynie - tacy pracusie, którzy łatali dziury.
Polska kadra przeżywa kryzys osobowości? Patrzymy na papier i człowiek widzi, że nigdy nie mieliśmy tylu zawodników grających w tak dobrych klubach. Za pańskich czasów, kilkanaście lat temu, teoretycznie byli gorsi piłkarze, ale mieli jaja. Teraz też mamy jaja, ale piłkarskie...
No tak. Gdyby Mołdawia wygrała z kimś innym, to nawet cieszyłbym się, że taki kopciuszek wygrał. Taka sytuacja na zasadzie Dawid i Goliat. Jednak trafiło na nas, więc nad tym ubolewam. Choć generalnie dla piłki jako takiej, to w sumie dobre, że taka Mołdawia, która jest najbiedniejszym państwem Europy, gdzie piłkarze w ichniejszej Ekstraklasie zarabiają na poziomie tysiąca euro, potrafiła to wygrać. To potwierdza tezę, że piłka jest najbardziej nieprzewidywalną dyscypliną sportu.
To co ma myśleć kibic, tak na chłodno, po tym meczu?
Umówmy się, że gdyby patrzeć na chłodno na ten mecz, to stworzone sytuacje, kultura gry, przewaga w posiadaniu piłki i umiejętności poszczególnych zawodników były po naszej stronie. Gdyby pokazać to spotkanie komuś, kto nie zna wyniku, bez samych goli, to pomyślałby, że pewnie Polska to wygrała z 4:0.
Fernando Santos będzie bezwzględnie pracować do końca eliminacji?
Tak. Pozostało niewiele czasu. Mamy przerwę wakacyjną, a jesienią w krótkim czasie będziemy kończyć eliminacje. Santos musi zostać. Tym bardziej, że on teraz ma ogromną motywację, ponieważ to trener z ogromnym dorobkiem i dużym nazwiskiem. To być może jego ostatnia praca. I tak jak każdy dobry piłkarz, czy sędzia, nie będzie chciał być zapamiętany jako ten, co schrzanił reprezentację Polski, która odpadła z bardzo słabej grupy eliminacyjnej. Nawet, gdybyśmy drżeli do samego końca o awans, czy też zagralibyśmy w barażach, to powinien dokończyć swoją misję. Kto nawarzył sobie piwa, niech je wypije do końca.