To nie był wybitny sezon Liverpoolu. Największe rysy na ekipie Kloppa. Tym "The Reds" zawiedli

To nie był wybitny sezon Liverpoolu. Największe rysy na ekipie Kloppa. Tym "The Reds" zawiedli
Mateusz Porzucek/Pressfocus
Liverpool zakończył sezon z dwoma trofeami i wielkim poczuciem niedosytu. “The Reds” mieli w tym roku zapisać się w historii jako najlepsza drużyna w historii angielskiej piłki. Skończyli na poziomie wyśmiewanego Manchesteru United sprzed pięciu lat.
EFL Cup, FA Cup, wicemistrzostwo Anglii oraz porażka w finale Ligi Mistrzów. Na papierze są to naprawdę solidne osiągnięcia, które zasługują na szacunek, może nawet wymierzoną szczyptę podziwu. Problem w tym, że wokół ekipy Juergena Kloppa zbyt szybko powstała aura piłkarskiej nieśmiertelności. Przez ostatnich kilka miesięcy wokół Anfield rozprawiano tylko o poczwórnej koronie, o podbiciu świata, o zgarnięciu wszystkich możliwych trofeów. Liverpool może jednak zapomnieć o pokerze. Dobrze wiemy, że ta gra nie bez przyczyny nosi miano królewskiej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Za wcześnie

- Jeśli Liverpool zdobędzie cztery trofea, przejdzie do historii, stanie się najlepszą drużyną. Ostatnie występy sprawiają, że naprawdę wierzę w to, że to się uda. Zespół jest w dobrej formie, widać odpowiednią energię - komplementował niedawno Jamie Carragher na antenie stacji “Sky Sports”.
- To najlepszy Liverpool, jaki w życiu widziałem. Wyczyny tej drużyny są inspirujące - wtórował Rio Ferdinand.
Angielskie media od kilku miesięcy podgrzewały temat rzekomej perfekcji Liverpoolu, przywdziewając na głowy piłkarzy Kloppa wieńce laurowe. Oczywiście, samo liczenie się w walce o wszystkie możliwe trofea na końcowym etapie sezonu można uznać za pewnego rodzaju osiągnięcie. W ostatecznym rozrachunku nie ma jednak żadnego znaczenia, czy marzenia o poczwórnej koronie zostaną zniweczone w maju czy w lutym.
Naturalnie, Liverpool przegrał Premier League i Ligę Mistrzów z wybitnymi rywalami, drużynami, które faktycznie zapisały się złotymi zgłoskami w annałach brytyjskiej i europejskiej piłki. Jednak przez zbyt długi okres stawiano “The Reds” na piedestale, żeby teraz bycie na drugim miejscu w dwóch najważniejszych rozgrywkach można było odczytać jako jakikolwiek sukces. Zawodnicy z Anfield mieli przejść do historii, stać się piłkarskimi bogami, a skończyli jak Adaś Miauczyński z komedii Marka Koterskiego. Ciągle drugi, całe życie drugi, w życiu wiecznym też drugi.
- Ten sezon nie powiódł się Liverpoolowi. Grali dobry futbol, ale musisz być decydujący w maju, kiedy rozstrzygają się najważniejsze rozgrywki. Liverpool taki nie był - stwierdził Dirk Kuyt na antenie “RTL” po wczorajszym finale Ligi Mistrzów.

Finalna katastrofa

Liverpool mógł uchodzić za najlepszą drużynę w połowie sezonu, jednak w decydujących momentach światło dzienne ujrzało zbyt wiele mankamentów. Przede wszystkim “The Reds” nie potrafili zaprezentować się z najlepszej strony w finałach, czyli tych szczególnych momentach, kiedy 90 minut definiuje kilkumiesięczny wysiłek. W finałach EFL Cup, FA Cup oraz Ligi Mistrzów “The Reds” nie zdobyli ani jednej bramki. To zatrważająca statystyka, biorąc pod uwagę, że te trzy mecze trwały łącznie 5,5 godziny. Tyle czasu mieli podopieczni Juergena Kloppa na choćby pojedyncze trafienie do siatki. Ta sztuka jednak się nie udała.
Patrząc na te finały, można dojść do wniosku, że Klopp ma problem z wyciąganiem wniosków. W pierwszym decydującym starciu z Chelsea jego zespół nie potrafił strzelić ani jednego gola i wygrał dopiero po serii rzutów karnych. W kolejnym finale “The Reds” nie grali jednak z większymi werwą, energią, pasją. Wprost przeciwnie, znów wszystko musiało rozstrzygnąć się w serii jedenastek. Nie da się jednak wiecznie polegać na tym, że każdy finał skończy się wynikiem 0:0 i a nuż w karnych trafi się taki Kepa Arrizabalaga, który wykopie piłkę 10 metrów nad bramką.
W końcu Liverpool trafił na rywala bardziej wyrachowanego, który brutalnie wypunktował największe słabości Anglików. Po wczorajszym finale Ligi Mistrzów znów można wysnuć wnioski, że Klopp nie uczy się na błędach. Cztery lata temu w Kijowie Real też początkowo dał się zdominować, musiał cofnąć się do defensywy, grać głęboko. “Królewscy” w ataku postawili jednak na skuteczność, a nie ilość wykreowanych sytuacji. W rezultacie “The Reds” po raz kolejny musieli pogodzić się z gorzkim ciężarem srebrnego medalu.
Liverpool mógł stworzyć wczoraj więcej sytuacji, wygenerować większe expected goals, ale na szczęście jeszcze nie żyjemy w binarnym świecie, gdzie suche cyferki decydują o zwycięstwie. Liczy się to, co w sieci, czyli w przypadku zespołu znad Merseyside okrągłe zero. I naprawdę trudno gloryfikować “The Reds” za wczorajszy występ, patrząc na poprzednie fazy Ligi Mistrzów. W każdym ze spotkań fazy pucharowej Real oddawał inicjatywę rywalom, zdając sobie sprawę ze swoich mocnych i słabych stron. PSG, Chelsea i Manchester City miały chociaż na tyle jakości, że udało im się zagrozić “Los Blancos”, strzelając po kilka goli. Zdaje się jednak, że po bramkowych porażkach Mauricio Pochettino czy Pep Guardiola zostali uznani za większych nieudaczników niż Klopp, który przegrał do zera.

Nie tacy wielcy, jak ich malują

- Nadal uważam, że Liverpool to najlepsza drużyna w Europie. Real wygrał, ale to tylko jeden mecz. Myślę, że to Liverpool jest ekipą, która wzbudza największy strach. Nie odbieram trofeum Realowi, ale, czy oglądając ich dwumecze z Chelsea czy Manchesterem City, możesz pomyśleć: “Tak, to Real jest najlepszy”? - stwierdził Michael Owen po finale Ligi Mistrzów.
Trudno nie odnieść wrażenia, że brytyjscy eksperci nie wiedzą, jak poradzić sobie z brutalnym zderzeniem z rzeczywistością. Przez miesiące prowadzono narrację o niepokonanej drużynie Kloppa, która jeszcze nic nie wygrała, ale już rzuciła sobie Anglię, Europę i wszechświat do kolan. A tu taki klops.
Wystarczy, że przychodzi finałowy mecz i Liverpool nie strzela ani jednego gola. Wystarczy, że “The Reds” mierzą się w Premier League z drużyną z czołowej czwórki i nagle znika gen zwycięzcy i mentalność imperatora. W zakończonym już sezonie ekipa z Anfield sześciokrotnie mierzyła się w lidze z Manchesterem City, Chelsea i Tottenhamem. Nie wygrała ani jednego meczu. Jak Liverpool może być uznany za najlepszą drużynę w Europie, jeśli na własnym podwórku nie potrafi udowodnić dominacji?
Zresztą nawet na arenie europejskiej wyimaginowane twierdzenia o najgroźniejszej drużynie mogą wzbudzić jedynie uśmiech politowania. Według Michaela Owena i pewnie wielu innych Liverpool wzbudza największy postrach wśród rywali. Przypomnijmy jednak, z kim “The Reds” mierzyli się w tej edycji Ligi Mistrzów. Faza pucharowa złożona z Interu, Benfiki i Villarrealu nie brzmi zbyt ekskluzywnie. Ale dalej uznawajmy, że “The Reds” są najlepsi z najlepszych, bo wzbudzali strach i gęsią skórkę u szóstej drużyny La Liga i trzeciej ekipie z ligi portugalskiej.
Największym osiągnięciem Juergena Kloppa jest wyprowadzenie Liverpoolu ze środka tabeli do miejsca, w którym może on walczyć o najważniejsze trofea. Między walką, a finalnym triumfem istnieje jednak zasadnicza różnica, która oddziela przegranych od zwycięzców. Fakty są takie, że w trakcie swojej kadencji na Anfield Niemiec zdobył dwa najważniejsze puchary - Ligę Mistrzów w 2019 roku i krajowe mistrzostwo w sezonie 2019/20. Carlo Ancelotti osiągnął tyle samo w ciągu kilku ostatnich tygodni.

Przeczytaj również