To jego brakowało kadrze Sousy. Reprezentacja Polski potrzebuje takiego zawodnika. "Ma profil międzynarodowy"

Pierwsze mecze reprezentacji Paulo Sousy pokazały, że “Biało-czerwoni” jak wody potrzebują Sebastiana Walukiewicza. Nie za dwa lata, nie za rok, tylko już, zaraz. Obrońca o takiej charakterystyce to jeden z kluczy do tego, by projekt portugalskiego selekcjonera mógł wypalić. Niestety, może być z tym problem. I to spory.
Co do tego, że Sebastian Walukiewicz jest ogromnym talentem, dziś nikt już chyba nie ma wątpliwości. Polski obrońca po przejściu do Cagliari nie odpalił ekspresowo - co zrozumiałe, tak po prostu z reguły bywa, kiedy do Włoch trafiają piłkarze z Ekstraklasy. Pozytywnymi wyjątkami byli tak naprawdę tylko Krzysztof Piątek oraz Karol Linetty, którzy z miejsca weszli “do gry”. Pozostali potrzebowali kilku miesięcy, czasem pół roku, by w ogóle zacząć grać.
Szymon Żurkowski do tej pory próbuje się “wdrożyć” i zaadaptować do włoskiej piłki, już na poziomie Serie B. O Patryku Dziczku Giampiero Ventura mówił, że jest co prawda utalentowany i sympatyczny, ale zanim zacznie grać, musi się nauczyć, co w ogóle trzeba robić w roli rozgrywającego. To smutny wniosek, ale nie ma co się oszukiwać - gra w Ekstraklasie, nawet regularna, z sukcesami, nie przygotowuje do występów w silnej lidze europejskiej. Zanim się wyjdzie na boisko, trzeba nadrobić pewne braki.
Jednak Rolando Maran, ówczesny trener Cagliari, od początku nie miał wątpliwości co do potencjału polskiego zawodnika.
- Jestem przekonany, że Walukiewicz zaskoczy wszystkich. Ma możliwości, żeby stać się znakomitym obrońcą, choć musi jeszcze popracować nad pewnymi aspektami - zapewniał włoski szkoleniowiec.
Wrzucony na głęboką wodę
Sebastian Walukiewicz okazał się na tyle pojętnym uczniem, że stał się gotowy do gry już w grudniu, po trzech miesiącach pierwszego sezonu w Italii. Ligowy debiut - Juventus z Cristiano Ronaldo, Paulo Dybalą i Gonzalo Higuainem. Drugi mecz - Inter, w którego ataku nękali Polaka Lautaro Martinez, Romelu Lukaku i Alexis Sanchez. W międzyczasie kolejne spotkanie przeciwko “Nerazzurrim”, tym razem w Pucharze Włoch. Prawdziwa “próba ognia”, w której może nikogo nie rzucił na kolana, ale też się nie spalił.
Biorąc pod uwagę, że miał wtedy zaledwie 19 lat i występował na środku obrony - to i tak było dużo.
- Rocznik 2000. Sprawiał wrażenie piłkarza z dobrymi perspektywami - podsumowała jego debiut przeciwko “Starej Damie” “La Gazzetta dello Sport”. Zresztą trudno się było zachwycać obrońcą, nawet tak młodym, skoro Cagliari straciło wówczas aż cztery bramki.
W rewanżu poszło dużo lepiej. Sardyńczycy zachowali czyste konto i zwyciężyli 2:0. I wtedy Polak był już z wielu stron chwalony i uznawany za prawdziwy talent.
- Zachował olimpijski spokój. Był ułożony w defensywie, choć grał przeciwko Cristiano Ronaldo i Gonzalo Higuainowi - oceniał “Il Messaggero”. I dał mu notę 6.5, co jak na włoskiej standardy jest oceną bardzo solidną.
Te dwa spotkania dobrze obrazowały drogę, jaką przebył na Sardynii polski obrońca. Od głębokiego rezerwowego do przyuczenia i jednego meczu w rundzie jesiennej, do trzynastu występów w pierwszym składzie na dziewiętnaście możliwych w fazie rewanżowej. Od prospektu, za którym stał przede wszystkim rok urodzenia, po jeden z najciekawszych defensywnych talentów w całej lidze.
La Gazzetta dello Sport nazwała go “złotem Cagliari”, a były obrońca klubu Vittorio Pusceddu nie mógł się go nachwalić.
- To środkowy obrońca o profilu międzynarodowym. Duże kluby śledzą go od dawna. Nadal ma pole do rozwoju zwłaszcza pod względem krycia, ale jeśli chodzi o grę piłką to już jest gotowy - zachwycał się Włoch, a media donosiły o zainteresowaniu Polakiem ze strony Interu Mediolan, Borussii Dortmund czy Manchesteru United.
Wydawało się wtedy, że wszystko toczy się wręcz perfekcyjne. Dwa spokojne sezony w średnim klubie, okrzepnięcie na Zachodzie i wizja transferu do klubu z europejskiej czołówki.
Włoski uniwersytet
- Serie A to uniwersytet dla obrońców - do tego cytatu nie ma nawet sensu dopasowywać autora, bo te słowa padły przynajmniej z ust kilkudziesięciu osób. Tak postrzegali tę ligę po transferze chociażby Matthijs de Ligt, czy ostatnio Fikayo Tomori, po tym jak dołączył do Milanu. Choć w ostatnich latach trwa powolna przemiana włoskiej piłki i pada w niej coraz więcej bramek (dziś centralą piłkarskich szachów stała się Hiszpania), to wciąż jest to doskonałe miejsce do rozwoju dla środkowych defensorów.
I trzeba przyznać, że Sebastian Walukiewicz zaliczył całkiem niezły program nauczania. W Cagliari występował już w systemach z trójką i czwórką obrońców, a w tym sezonie ma okazję podpatrywać giganta, jakim jest Diego Godin. Choć może bardziej pasowałoby tutaj określenie “był”, gdyż w pewnym momencie włoskie media dziwiły się, że ściągano go by został liderem i ostoją defensywy, a tymczasem to młody Walukiewicz wygląda pewniej od niego. Polski obrońca był także chwalony za spotkanie z reprezentacją Włoch, kiedy “La Gazzetta dello Sport” zachwycała się, że “pięknie dojrzewa pod słońcem Sardynii”.
Oczywiście Polak nie stał się nagle ścianą nie do przejścia. W obecnych rozgrywkach od początku widać było, że w kwestii stricte bronienia są jeszcze pewne zapasy. Poprawił się w porównaniu do początków we Włoszech, jednak wciąż brakowało mu takiego pozytywnego “chamstwa”, które cechuje czołowych obrońców. Podostrzenia, bardzo krótkiego krycia, pewnego doskoku do napastnika, wypychania rywala z dobrych pozycji.
W skrócie - problemem są bezpośrednie kontakty z rywalami, bo w kwestii ustawiania, przesuwania się, nie ma większych obiekcji. Dość powiedzieć, że w 37 meczach w Serie A Sebastian Walukiewicz obejrzał zaledwie dwie żółte kartki. Prawie jak Daniele Rugani, jego nowy rywal do walki o miejsce, który w sezonie 20144/15 w barwach Empoli rozegrał cały sezon - z kompletem spotkań - nie oglądając ani jednej kartki.
Cierpliwość ma granice
I niestety te problemy z bezpośredniością wyszły nagle z ogromną siłą, a Sebastian Walukiewicz stracił miejsce w pierwszym składzie. Ba, patrząc na ostatnie tygodnie - stał się wręcz piątym środkowym obrońcą Cagliari do gry. Po Godinie, Ruganim, Ragnarze Klavanie i Luce Ceppitellim. Powód był dość prosty - seryjnie zawalał mecze. Nie było może tak, że grał tragicznie od początku do końca. Niestety, praktycznie mecz w mecz, po jego mniejszych lub większych błędach rywal albo miał kapitalną okazję do zdobycia gola, albo tę bramkę strzelał. A Cagliari z każdym tygodniem coraz bardziej w oczy zaglądało widmo spadku.
Mecz z Lazio - najpierw Walukiewicz został ograny jeden na jeden przez Ciro Immobile, który nie wykorzystał okazji. Później było średnie ustawienie/czytanie gry i gol Immobile na 1:0, a w efekcie wygrana rzymian. Dalej - Atalanta, gdzie w ostatniej akcji meczu Polaka oszukał Luis Muriel, autor zwycięskiej bramki.. A jeszcze wcześniej były obrońca Pogoni Szczecin miał wydatny udział przy porażce z Benevento (trzy poważne błędy, po dwóch padły gole) i równie słaby mecz Pucharu Włoch z Atalantą. Mało? Fiorentina - nie doskoczył do Callejona, pozwolił mu spokojnie wbiec pod pole karne, a ten asystował przy jedynym golu w meczu. Umówmy się, po takiej serii po prostu musiał usiąść na ławce.
No i usiadł, na sześć meczów - przynajmniej. Żeby pokazać, na ile to wymowne, wystarczy wspomnieć, że Polak od początku sezonu grał wszystko, jak leciało, przez 11 kolejek, od deski do deski, a potem czekał go mecz przerwy ze względu na przemęczenie. Teraz nie gra w ogóle, od połowy lutego. Czy wróci do grania - też trudno zgadywać.
- Semplici jest ‘semplice’, prosty - zażartował ostatnio Diego Godin. Taka jednak zrobiła się gra Cagliari, który po odejściu “skomplikowanego” Di Francesco stawia na proste, konkretne metody. A to niekoniecznie styl, do którego pasuje Walukiewicz.
Nadzieja kadry
Właśnie, styl. To jest coś, co wyróżnia Sebastiania Walukiewicza niesamowicie na tle większości polskich obrońców. Piłkarz Cagliari przede wszystkim doskonale gra z piłką. Ma świetne długie podanie, nie widzi problemu w grze pod presją, często podchodzi z futbolówką wysoko na połowę rywala i bierze udział w rozgrywaniu. Powiedzmy, że jest taką polską wersją Leonardo Bonucciego, czy patrząc na obrońców bardziej zbliżonych wiekowo - Alessandro Bastoniego. Pod względem kontaktów z piłką i celnych podań był w grudniu najlepszy w całej lidze wśród zawodników U-21.
Włoskie media donosiły, że Eusebio Di Francesco - lubujący się w grze ofensywnej, opartej o posiadanie piłki - był z tego powodu w nim wręcz zakochany. Umiejętność czytania gry i wizji Polaka widzieliśmy chociażby w spotkaniu z Hellasem, kiedy przejął futbolówkę w środku boiska, podniósł głowę i podał przez dwie linie do Leonardo Pavolettiego, który z pierwszej piłki odegrał do Razvana Marina, a ten zdobył bramkę. Podania przez środek, rozrzucanie na skrzydła - w tym Polak czuje się jak ryba w wodzie.
Na papierze jest więc elementem, który idealnie wpasowałby się w układankę Paulo Sousy i mógłby być ogromnym wzmocnieniem reprezentacji Polski. Kimś, kto nie będzie miał problemów z wyprowadzaniem piłki od tyłu, bo to jego największa zaleta. Nie dziwi jednak, że nie został powołany po tak słabym okresie i kompletnym spadku w hierarchii obrońców Cagliari.
Kto wie jednak, czy po przerwie na reprezentację nie czeka go nowe otwarcie na Sardynii. Według “La Gazzetty dello Sport” ma wyjść w pierwszym składzie na najbliższy mecz z Hellasem Werona. I po prostu trzeba trzymać kciuki, by zdołał się odbić w Cagliari - jak najszybciej.