To byłaby rewolucja. Mogą powstać nowe rozgrywki. "Zyskałyby kluby i piłkarze"

W czasach gdy Liga Mistrzów przechodzi kolejną reformę, a plany powstania Superligi wciąż nie zostały całkowicie zakopane, ci mniejsi też szukają własnych pomysłów. Wśród nich jest Liga Bałtycka, która mogłaby okazać się prawdziwą rewolucją w regionie. Tyle że droga do jej powstania wciąż jest bardzo długa.
Próbowali w Beneluksie, sporo myślano o tym w Czechach i na Słowacji. W niektórych krajach co jakiś czas pojawiają się plany stworzenia wspólnych rozgrywek piłkarskich. Model doskonale znany z innych sportów, zwłaszcza z koszykówki, w świecie futbolu wciąż pozostaje nieodkryty na szerszą skalę. Prekursorami w piłce chcieliby zostać Łotysze, którzy jakiś czas temu podjęli się już po raz kolejny próby utworzenia Ligi Bałtyckiej. Tyle że ich projekt na razie pozostaje jedynie w sferze marzeń.
Duża grupa beneficjentów
Litwa, Łotwa i Estonia zajmują dalekie lokaty w rankingu ligowym UEFA - są to kolejno 44., 37. i 48. miejsce. To niżej niż Mołdawia czy Kosowo, czyli kraje znacznie uboższe od państw nadbałtyckich. Co więcej, kluby z tych krajów meldują się w fazie grupowej europejskich pucharów jedynie od wielkiego święta. W historii zdarzyło się tak czterokrotnie: raz w Lidze Europy (2009/2010: FK Ventspils) oraz trzy razy w Lidze Konferencji (2021/2022: Flora Tallin oraz 2022/2023: RFS Ryga i Żalgiris Wilno). Na papierze wydaje się więc, że utworzenie wspólnych rozgrywek mogłoby ten poziom podnieść i miałoby więcej plusów niż minusów.
- Według najnowszego pomysłu, drużyny miałyby zagrać w swoich ligach po dwie rundy, czyli razem 18 meczów. Następnie po cztery najlepsze zespoły z Litwy, Łotwy i Estonii zagrałyby ze sobą w grupie mistrzowskiej, a sześć zespołów z każdej z lig w grupie spadkowej. Każda najlepsza drużyna z danego kraju uzyskałaby prawo gry w eliminacjach Ligi Mistrzów. Zespoły z drugich miejsc w poszczególnych państwach też zyskałaby bilet do europejskich pucharów. Natomiast ekipy z trzecich miejsc zmierzyłyby się o miejsce w pucharach w barażu z najlepszymi klubami z trzech grup spadkowych - tłumaczy w rozmowie z nami Jan Gawlik, prowadzący twitterowe konto Piłkarska Estonia.
Choć na pierwszy rzut oka cały pomysł może wydawać się trochę skomplikowany, w gruncie rzeczy nie wiązałby się on w całkowitą rewolucją dla tamtejszych rozgrywek. Aktualnie zarówno na Litwie, jak i na Łotwie i w Estonii, w najwyższej klasie rozgrywkowej występuje po 10 zespołów, a sezon składa się z czterech rund, co łącznie daje 36 meczów w sezonie. Wraz z wprowadzeniem Ligi Bałtyckiej dwie z nich zostałyby po prostu zastąpione przez wspólne rozgrywki, które byłyby pod wieloma względami silniejsze niż poszczególne ligi.
- Na tych zmianach w największym stopniu skorzystaliby piłkarze, którzy mogliby rywalizować przez pewną część sezonu na wyższym poziomie niż zwykle. Same kluby też powinny zyskać, bo połączone rozgrywki przyciągnęłyby zapewne sponsorów i pozwoliłyby zarobić większe pieniądze na sprzedaży praw telewizyjnych. Z drugiej strony musimy jednak pamiętać, że takie rozgrywki wiązałyby się ze sporym obciążeniem finansowym związanym z dłuższymi podróżami, koniecznością rezerwacji hoteli i zagwarantowaniem wyżywienia. I dotyczyłoby to nie tylko klubów, ale również kibiców - opowiada nam Rafał Kobza, prowadzący twitterowe konto Bałtycki Futbol.
Konserwatyści i utopiści
Autorem najnowszej wersji projektu Ligi Bałtyckiej jest Maksims Krivunecs, prezes łotewskiej Virsligi i niedoszły prezydent Łotewskiego Związku Piłkarskiego (LFF). Spośród krajów nadbałtyckich to właśnie Łotwa dysponuje bowiem aktualnie najsilniejszymi rozgrywkami ligowymi. Tamtejsze kluby już jakiś czas temu nauczyły się zarabiać na sprzedaży zawodników do silniejszych zespołów z bogatszych lig, na czym korzystają również kluby z naszej Ekstraklasy, które chętnie sięgają po najbardziej wyróżniających się zawodników Virsligi.
- Niestety Krivunecs nie wziął pod uwagę podejścia dwóch pozostałych krajów. Litwa pod względem piłki nożnej jest bardzo konserwatywna i istnieje tam duże przywiązanie do pewnych wartości. Żalgiris Wilno pod każdym względem podchodzi do Ligi Bałtyckiej krytycznie, uważa to za rzecz zbędną oraz mogącą doprowadzić do upadku mniejszych klubów, a prezes litewskiej federacji nazwał ten pomysł “utopią”. Przeciwni pomysłowi są również Estończycy, z prezesem tamtejszego związku Aivarem Pohlakiem na czele - zauważa Kobza.
Choć UEFA byłaby rzekomo skłonna dać zielone światło całemu projektowi, jeśli ten uzyskałby zgodę jedynie dwóch krajów, w tej sytuacji mamy do czynienia z patem. Rządzący estońską federacją od blisko dwóch dekad Aivar Pohlak widzi w projekcie więcej zagrożeń niż zysków dla tamtejszego futbolu. Również Mart Poom, legenda estońskiej piłki, a zarazem obecnie trener bramkarzy w ich reprezentacji narodowej oraz prezes Nomme United, czyli beniaminka Meistriliigi, wyraził swoje wątpliwości co do tego pomysłu.
- Flora, Levadia czy Nomme Kalju na pewno dołączyłyby do takiej ligi. Problem w tym, że wielu mniejszych klubów po prostu nie byłoby na to stać. Przykładowo Narva Trans, by dostać się na wyjazdowy mecz z DFK Dainava, musiałaby odbyć ponad dziesięciogodzinną podróż autokarem. Póki Pohlak jest prezesem związku, nie ma szans, by zgodził się na Ligę Bałtycką. Tyle tylko, że on nie widzi pieniędzy drzemiących w tym projekcie. Dzięki takim rozgrywkom można by zniwelować różnicę pomiędzy drużynami z A Lygi, Virsligi i Premium Liigi. Ale chyba wolałbym po prostu jedną wspólną ligę 12 albo 18-zespołową - uważa Gawlik.
Zwykła ciekawostka
Pomysł wspólnej ligi międzykrajowej nie jest niczym nowatorskim. Od dawna podobne propozycje padają zwłaszcza ze strony Czech i Słowacji oraz Belgii i Holandii. Nasi południowi sąsiedzi w przeszłości z powodzeniem współtworzyli ligę czechosłowacką. Nieco ponad dekadę temu ich związki piłkarskie ogłosiły plany powrotu do tego formatu, ale ostatecznie skończyło się jedynie na nieśmiałych zapowiedziach. Od lat wałkowany jest też temat ligi krajów Beneluksu, która funkcjonuje np. w hokeju na lodzie. Całkiem niedawno media obiegły informacje, jakoby belgijskie kluby w tajnym głosowaniu opowiedziały się za powstaniem takich rozgrywek.
- W przypadku Ligi Bałtyckiej w grę wchodzi zbyt dużo detali takich jak mentalność i przyzwyczajenia mieszkańców tych krajów. Często narzekamy na Ekstraklasę, ale dla Litwinów, Łotyszy i Estończyków nasze rozgrywki są obiektem pożądania i niedoścignionym wzorem. Superliga czy wspólne rozgrywki Beneluksu są na pewno atrakcyjną odpowiedzią na pomysły najbogatszych. Czy Liga Bałtycka również nią jest? Nie. Na początku byłoby zainteresowanie, w końcu to jakaś innowacja, pierwszy taki projekt wcielony w życie. Potem jednak ludzie by do tego przywykli, okresowo odświeżali temat jako ciekawostkę i tyle. Piłkarski rynek państw bałtyckich jest zbyt marginalny - tłumaczy Kobza.
Przykładów międzykrajowych lig nie trzeba szukać w głębi kontynentu. Nad Bałtykiem format wspólnych rozgrywek świetnie sprawdza się choćby w przypadku koszykówki. W latach 2004-2018 istniała Baltic Basketball League (BBL), która zrzeszała kluby nie tylko z Litwy, Łotwy i Estonii, ale także Białorusi, Finlandii, Rosji, Szwecji, a nawet z Kazachstanu. Ten projekt porzucono, ale Estończycy i Łotysze stworzyli własną Latvian-Estonian Basketball League (LEBL), która z powodzeniem funkcjonuje jako regularna liga, choć rozgrywki krajowe również są kontynuowane. Wspólne ligi krajów nadbałtyckich funkcjonowały lub wciąż funkcjonują w takich sportach jak futsal, piłka ręczna, siatkówka czy hokej na lodzie, a także w piłce nożnej kobiet.
- Liga Bałtycka jako pomysł wygląda świetnie, bo wyrównałaby różnice pomiędzy drużynami z Litwy, Łotwy i Estonii. Przede wszystkim w aspekcie sportowym, bo byłoby więcej meczów, w których pojawiłaby się presja. Nie byłoby spotkań takich jak chociażby RFS - Jelgava, kiedy to ekipa z Rygi zrobiła sobie trening strzelecki. Lepiej brzmi przecież pojedynek RFS - Żalgiris Wilno, który jest meczem w lidze, a nie w europejskich pucharach. Gdyby rzeczywiście powstała Superliga, może władze litewskiej, łotewskiej i estońskiej federacji pomyślałyby o stworzeniu takiej ligi. Jednak na razie ten pomysł pozostaje utopią - podsumowuje Gawlik.