Zemsta numer jeden na EURO. Słowa jak nokaut. A teraz "mecz życia"

Zemsta numer jeden na EURO. Słowa jak nokaut. A teraz "mecz życia"
screen youtube
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech Klimczyszyn25 Jun · 14:13
Otworzyli mistrzostwa Europy w perfekcyjny sposób. Najmniej wartościowa drużyna turnieju wg Transfermarkt niespodziewanie łatwo pobiła Ukrainę. Jednym z bohaterów Rumunii obwołano kapitana Nicolae Stanciu. To piłkarz wyjątkowy i… wyjątkowo “obijany”.
Naiwny będzie ten, kto pomyśli, że najlepszy piłkarz rumuńskiej kadry jest jednocześnie pieszczochem rodzimych kibiców i mediów. Że to narodowa duma i przykład dla młodzieży. Wprost przeciwnie. Nikt w ostatnich latach nie otrzymał większej krytyki z każdej strony. Ciągłe baty zbierane przez Jana Bednarka, uszczypliwości po nieudanych meczach Piotra Zielińskiego czy podważanie roli Sebastiana Szymańskiego w polskiej kadrze to nic, w porównaniu do tego, co przed EURO 2024 słyszał w swoim kraju Stanciu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Konflikt z prasą

Rumunia w szokująco dobrym stylu zakwalifikowała się na europejski czempionat. “Tricolori” wyprzedzili w eliminacjach Szwajcarów i ekipę Izraela. Niektórzy zaczęli odwijać kasety VHS z meczami Rumunów z mundialu ‘94 czy EURO 2000. Kibice, z pamięci, jak Mateusz Borek, wymieniali nazwiska bohaterów tamtejszych dwóch wielkich dla tego kraju imprez. Tymczasem przyszedł rok 2024 i reprezentacja nie zanotowała ani jednego zwycięstwa. Pogorszyła gra, odszedł dobry klimat wokół drużyny, siadła atmosfera w szatni. Pojawiły się konflikty. W dwóch spotkaniach spotkaniach przed wylotem do Niemiec, zespół Edwarda Iordanescu nie potrafił strzelić nawet bramki przeciwko Bułgarii i Liechtensteinowi. Na zawodników wylały się pomyje. Z szeregu wystąpił kapitan. Nicolae Stanciu miał dość gwizdów na boisku i radykalnego podejścia dziennikarzy, którzy bojkotowali nawet konferencje prasowe. Spotkanie z mediami po wygranej z Ukrainą na inaugurację EURO potraktował jako odwet. Przypuścił atak, intensywniejszy niż rumuńska jedenastka na rywala.
- Obraziłeś mnie i moich kolegów -.skierował się w stronę przedstawiciela prasy. - Słuchaj, krytykuj sobie nas kiedy chcesz i jak chcesz. Ale przestań nas obrażać. Przeczytaj artykuły, jakie pisałeś. Wyciągnij wnioski. Ja z tobą skończyłem - dodał z naciskiem.
Ten wybuch przypomniał wszystkim inną słynną konferencją. Po jednej stronie stronie stołu zasiadał Gheorghe Hagi, a po drugiej wściekli i napastliwi żurnaliści. To był rok 1998 i przeddzień mundialu we Francji. “Maradona Karpat” zasugerował, że nadzieje, jakie wiąże się z wynikami Rumunii, są zbyt duże.
- Przez dekadę naszymi występami ukrywaliśmy trudne warunki, które mamy w naszym kraju. Zasłużyliśmy na pomniki! My tu nie mamy piłki nożnej. Zobaczcie, jak grają nasze zespoły. Rumuński futbol umiera. Koniec. Jeszcze dwa, trzy lata i nie będzie czego zbierać - zawyrokował najlepszy piłkarz w historii reprezentacji.
Krytyka złagodniała i wtedy, i teraz. Stanciu, od którego żądano zrzeczenia się roli kapitana, stał się nagle głosem narodu.
Historyczne porównania do Hagiego można mnożyć. Wówczas podczas pamiętnej konferencji obok “Gicy” siedział legendarny selekcjoner Anghel Iordanescu, Stanciu miał przy sobie natomiast Edwarda, syna generała, a na korytarzu kciuki za kapitana trzymał pierworodny Hagiego, Ianis.
W kwestii sportowej umiejętności dwóch piłkarzy nie ma sensu zestawiać. O byłego gracza Barcelony niegdyś biła się cała Europa, w jego czasach mało było pomocników tak samo oddających strzały zarówno lewą, jak i prawą nogą. Stanciu zapowiadał się świetnie (o czym za chwilę), ale świat przypomniał sobie o nim dopiero po dobrym meczu na turnieju. Tego, czego nie można zakwestionować - to jego pozycji.
Przez długi czas w drużynie narodowej “dycha” należała do niego. Dumnie dzierżył numer na EURO 2016 we Francji, a także w eliminacjach do niemieckiego turnieju. Jednak przed wyjazdem na imprezę poważnej kontuzji nabawił się Olimpiu Morutan, jeden z najlepszych rumuńskich graczy młodego pokolenia, gwiazda reprezentacji U-21 trenowanej przez słynnego Adriana Mutu. Na znak solidarności, Stanciu przyjął numer “21”, noszony przez Morutana, a “dziesiątkę” oddał Hagiemu juniorowi. Stara piłkarska maksyma mówi, że numery na boisku nie grają, ale piłkarzowi saudyjskiego Damac nowy trykot najwidoczniej dodał energii w starciu z Ukrainą. Nicolae fruwał na całej długości murawy, dogrywał kapitalne piłki do kolegów, zdominował środek pola i naciskał na defensywę drużyny Serhija Rebrowa. No i w końcu wpakował gola. Jednego z najładniejszych na turnieju. Po meczu podarował koszulkę Morutanowi, dziękując mu za swój wkład w zespół.
Tak zachowuje się prawdziwy lider. Lider przez wielkie “L”.

Na peryferiach futbolu

Już na początku kariery Stanciu dostał od losu strzał w między oczy. Młodym, 17-letnim chłopakiem interesowała się Chelsea i właściwie nic nie mogło zatrzymać transferu Rumuna do angielskiego giganta. Działacze “The Blues” dwukrotnie przyjeżdżali po utalentowanego zawodnika, który w swojej ojczyźnie uchodził za diament. Fakty mówiły same za siebie. Nicolae debiutował w rumuńskiej Super Lidze dla Uniru w wieku 16 lat, a dwa lata później rządził w młodzieżówce U-21. Londyńczycy, jak to mają w swoim zwyczaju, zaprosili piłkarza na treningi. Przydzielili mu i jego rodzicom miejsce w hotelu, traktowali go jak normalnego członka akademii. A Stanciu zwodzony przez wszystkie strony widział się w niebieskiej koszulce.
- Powiedzieli mi, że przeprowadzam się do Londynu. To dla mnie ogromny zaszczyt. Mam nadzieję, że nie zawiodę Chelsea, ale szczerze mówiąc, jestem trochę przytłoczony. Kilka dni temu nikt o mnie nie słyszał, a teraz idę do jednego z największych klubów w Anglii - mówił rumuńskim mediom przed wylotem do Anglii.
Ruch nie doszedł do skutku ze względu na wchodzący wówczas restrykcyjny zakaz transferów graczy poniżej 18. roku życia. Równolegle z Chelsea, Rumunem interesował się VfB Stuttgart, który oferował Unirei pół miliona euro. Ale i ten transfer upadł. W dorosłej, klubowej piłce, Stanciu już nie pokazywał takich walorów. W efekcie przez następnych dziesięć lat błąkał się po obrzeżach wielkiego futbolu, grając dla Steauy Bukareszt, Anderlechtu Bruksela, Sparty i Slavii Praga. Jeszcze przed “trzydziestką” zaczął myśleć o zapewnieniu sobie i rodzinie środków po piłkarskiej emeryturze. Stąd przygody w Al-Ahli, chińskim Wuhan Three Towns i znowu w Arabii Saudyjskiej, Damac FC.

Przed Anglią nie klęka

Gdziekolwiek jednak nie grał, zawsze był dostępny dla ojczyzny. Ma na koncie najwięcej występów w obecnej kadrze (71) i najwięcej goli (15). Zwykle chodził swoimi ścieżkami i nie interesowała go opinia większości. W czerwcu 2021 tylko on i Ionut Nedelcearu nie zdecydowali się na “zwyczajowe” uklęknięcie na kolano przed rozpoczęciem towarzyskiego pojedynku Anglia-Rumunia. W ten sposób wyraził swój sprzeciw wobec dyskwalifikacji nałożonej na klubowego kolegę ze Slavii Ondreja Kudelę za rasistowskie obelgi względem Glena Kamary. Po prostu uznał, że dowody winy są niewystarczające.
Przed mistrzostwami na pytanie, co Rumuni mogą osiągnąć w Niemczech, odpowiedział buńczucznie: - Wygramy dwa pierwsze mecze, a potem zobaczymy.
Prognoza w połowie się sprawdziła. Rumunia rzuciła Ukrainę na kolana, Belgia z nożem na gardle okazała się jednak zbyt mocna i zasłużenie wygrała 2:0. Ale czas następców Gheorge Hagiego jeszcze się nie skończył. Odwaga, z jaką Stanciu nakręca swoich kolegów, jest nieprzerwana. Ciągnie ich za uszy, by skończyć wreszcie z chudymi latami. Są faworytem w starciu ze Słowacją, a postawa kapitana może okazać się kluczowa. Mecz numer trzy nadchodzi. Dla niego i całego zespołu to prawdopodobnie najważniejsze 90 minut w całej karierze. Zadanie na szóstkę. Po tym czeka już tylko dobra zabawa.

Przeczytaj również