Throwback do 2013 roku. Bójka przed Wembley, łzy Piszczka i pierwszy finał Lewandowskiego
Jedyny taki finał w historii? Na pewno mecz tej rangi na szczeblu klubowym szybko się nie powtórzy. Mecz, w którym trzech Polaków grałoby pierwsze skrzypce. Borussia Dortmund vs Bayern Monachium w Londynie było wydarzeniem wyjątkowym. Oto jak wspominam tamten dzień na Wembley. Szkoda, że nie skończył się wzniesieniem Pucharu Europy przez trio Błaszczykowski-Lewandowski-Piszczek.
Bójka, piwo i wurst
To był mój pierwszy finał Ligi Mistrzów oglądany i relacjonowany z trybun. Miałem 28 lat. Byłem dziennikarzem „Faktu”. Razem z Przemysławem Rudzkim pojechaliśmy do Londynu, aby opisywać wydarzenie, które było ekscytujące na wielu poziomach. Sportowym i kulturowym. A dla mnie wielkim osobistym przeżyciem.
„Fussball is coming home” - głosiły ironicznie tytuły angielskich i niemieckich dzienników. To był dzień triumfu piłki naszych zachodnich sąsiadów. Dwa największe niemieckie kluby miały zmierzyć się w finale. Prowadzone przez dwóch niemieckich szkoleniowców. Przedstawicieli starej i nowej szkoły. Pierwsza taka sytuacja w historii ładnie spinająca klamrą bogatą karierę doświadczonego Juppa Heynkesa, niegdyś także świetnego piłkarza, a otwierająca bramy przed młodym i niepokornym okularnikiem Jürgenem Kloppem – piłkarzem kiedyś co najwyżej przeciętnym.
Pierwsze starcie miało miejsce wiele godzin przed wyjściem piłkarzy na murawę. Swój sparing postanowili zorganizować kibice BVB i Bayernu, a ja obserwowałem go z okna swojego hotelu stojącego nieopodal Wembley. Dopiero się zameldowałem, a tu na wstępie niezła dawka emocji.
Mały plac, ukryty między budynkami, a przed moimi oczami żółto-czerwona, rozwrzeszczana masa. Grupa ludzi sparowanych niczym w „Tańcu z gwiazdami”, przy czym było to coś zupełnie mniej subtelnego - „Taniec z cegłami”. Potężna bójka na wszystko co akurat znajdowało się w zasięgu rąk. Cegłówki, betonowe elementy chodników i drewniane sztachety wyrwane z ławek lądowały na głowach chuliganów przeciwnej ekipy. Kilka minut niezłej kotłowaniny.
Pamięć odświeża tamto starcie jako remis. Bez dogrywki, bo na ostateczny wynik nie czekała brytyjska policja, która szybko tłumnie pojawiła się na miejscu. Przy pomocy gwizdków i pałek rozgoniła towarzystwo.
Później było już weselej. Gdy panowie spuścili z siebie ciśnienie, mogli przegadać sprawy na spokojnie. Wspólna biesiada przy złotym trunku trwała od południa. Okoliczne uliczki i błonia wokół stadionu wyglądały jak zgromadzenie przed największymi koncertami, jakie organizuje latem Wembley.
Z tłumu wyłowiłem postać, której nie dało się nie zauważyć. Facet z NRD-owską fryzurą - krótko z przodu, długo z tyłu - dżinsowa kamizelka ozdobiona dziesiątkami emblematów Bayernu i bawarskie spodnie. Nie pamiętam imienia, ale historię „Hans” miał absolutnie wyjątkową, bo na finał postanowił przyjechać... rowerem. Chętnie opowiadał o swojej ekstremalnej wyprawie i robił sobie fotki z tłumem fanów jednej i drugiej drużyny. Za takich ludzi kocha się piłkę. Atmosfera jaką tworzą jest często lepsza niż sam mecz:
Swoją drogą za to uwielbiam wyprawy na niemieckie stadiony. W futbolu przesączonym do szpiku komercją tam jeszcze da się poczuć atmosferę, w której kibic ma swoje priorytetowe znaczenie. Większe od zawartości jego portfela. Jest klimat z lat 90.. Sobota czy niedziela przeznaczona dla rodziny i swojego lokalnego klubu. Być może dlatego Bundesliga ma świetne statystyki zapełniania stadionowych trybun. Gdzie za wejście nie trzeba wydać miesięcznej pensji. To w Dortmundzie jest legendarna Żółta Ściana. To w Monachium piłkarze wędrują bez grymasu po lokalnych fanklubach doceniając cotygodniowe wsparcie.
Łzy Piszczka i niedokończone dzieło "Lewego"
Ale wracając do Londynu, który na chwilę stał się Dortmundem i Monachium w jednym. Wejście na Wembley w okolicach czerwonego dywanu rozłożonego dla obu drużyn i setek VIP-ów robił wrażenie i jeszcze puste trybuny wgniatały w krzesełko. Nowiutki 90-tysięcznik jest areną spektakularną. Ozdobiony w byłe gwiazdy futbolu w roli ekspertów wyglądał tym piękniej. Chciałem zadać kilka pytań Ruudowi Gullitowi. Niestety, skończyło się na dwóch zdaniach:
- Możemy porozmawiać?
- A myślisz, że przez przypadek noszę tę bejsbolówkę?
- Możemy porozmawiać?
- A myślisz, że przez przypadek noszę tę bejsbolówkę?
Holender nie był chętny i spoko. Kilka lat później już w lepszej atmosferze porozmawialiśmy w redakcji „Przeglądu Sportowego”. Natomiast wielu innych nie miało problemu przedstawić swoich typów na mecz. Arsene Wenger, Avram Grant, Raul, Emilio Butragueno. Kogo tam nie było?
Sam mecz już tak nie porwał. Jako wysłannik z Polski, skupiałem się głównie na występie rodaków, ale ich rola nie była taka, jakiej oczekiwałem. Szczególnie ciekawym przypadkiem był Robert Lewandowski, który było już jasne, że odchodzi do Bayernu. Klopp na przedmeczowej konferencji prasowej mówił, że najlepszym wejściem do szatni Bawarczyków będzie trzymanie w ręce wyrwanego im w bezpośrednim starciu Pucharu Europy.
„Lewy” był wtedy na ustach całej Europy. W półfinale zniszczył Real Madryt, strzelając im cztery gole. W finale też trafił do siatki, ale wcześniej sędzia odgwizdał rękę. Przyszli koledzy jednak dobrze się nim zaopiekowali, a wyraźniejszy występ dał Mario Mandżukić. Zdobywca jednej z bramek, który później nie wytrzymał rywalizacji z Robertem na Allianz Arena.
Bayern wygrał 2:1 po golu Arjena Robbena. Holender za to bezcenne trafienie w końcówce otrzymał przydomek „Mr Wembley”. Lewandowski myślał pewnie, że po zmianie barw szybciej będzie miał okazję do powtórki. A ta przychodzi dopiero po siedmiu latach.
Pamiętam, jak po ostatnim gwizdku na murawę padł Łukasz Piszczek. Płakał chyba najmocniej ze wszystkich zawodników BVB. Wtedy nie wiedziałem, że grał na mocnych zastrzykach. Miał poważne problemy z biodrem. Po meczu czekała go operacja i pytania, co dalej. Kilka lat później powiedział mi, że miał pięćdziesiąt procent szans na kontynuowanie kariery na tak wysokim poziomie. Mentalnie mocno wsparł go wtedy przyjaciel, Jakub Błaszczykowski, z którym z okazji wielkich zwycięstw kupowali sobie drogie zegarki z grawerką. Kolejny miał być po Wembley. Nie udało się.
Pamiętajmy, że Piszczek był wtedy jednym z najlepszych prawych obrońców na świecie. Jose Mourinho powiedział mu po czasie, że jest jedynym piłkarzem, który odmówił mu transferu. Chodziło o Real Madryt, ale Polak wolał zostać w Niemczech. Za rok zakończy karierę jako legenda BVB.
Tylko Lewandowski z "Trio z Dormundu" ma drugie podejście do złapania za duże uszy najważniejszego klubowego trofeum. Napastnika z 2013, a tego z 2020 roku dzieli przepaść. Zaczynając od sylwetki, po dziesiątki goli dających kolejne rekordy, mistrzowskie tytuły i korony króla strzelców. Przez siedem lat na głowie pojawiły się siwe włosy, w domu dwójka dzieci, zdążył nawet dosiąść się do stołu przy którym od lat siedzą Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Ale Ligi Mistrzów jednak nie wygrał.
Dziś być może wreszcie jest ten dzień. Brakujący element, aby stać się naprawdę wielkim. Przejść do historii. Spełnić swoje największe sportowe marzenie i rozwiać wszelkie wątpliwości, kto jest w tym roku najlepszy na świecie. Potrójna korona z Bayernem, ozdobiona trzema strzeleckimi tytułami? Okaże się wieczorem. Szkoda, że tym razem tego nie zobaczę.