Terroryzuje sędziów, żongluje trenerami. Skandalista o krok od wiecznej chwały
To jedna z najbarwniejszych postaci europejskiego futbolu. Zarządza klubami, terroryzuje sędziów, działa dobroczynnie, oskarżano go o poważne przestępstwa, napisał nawet piosenkę. A teraz klub, który kocha od dziecka, może z nim u sterów sięgnąć po europejskie trofeum. Po prostu Evangelos Marinakis.
Jest właścicielem klubów piłkarskich, który naprawdę angażuje się w ich funkcjonowanie. Czasem aż za bardzo. To też biznesmen działający w polityce i mediach. Prawdziwy postrach sędziów piłkarskich, człowiek wspierający uchodźców, mający jednocześnie na koncie oskarżenia o udział w przemycie narkotyków na dużą skalę. Evangelos Marinakis to jedna z najbarwniejszych postaci na mapie europejskiego futbolu. W Anglii ostatnio zrobiło się o nim głośno, gdy poszedł na wojnę z arbitrami przy okazji meczów Nottingham Forest. A drugi z jego zespołów, Olympiakos Pireus, zagra w finale Ligi Konferencji Europy. Przed kontrowersyjnym, żywiołowym Grekiem najważniejszy wieczór jego przygody z piłką nożną.
Kontrowersyjny człowiek-orkiestra
Marinakis zaangażował się w futbol na międzynarodową skalę dzięki wielkiemu majątkowi. Jest właścicielem i założycielem Capital Maritime & Trading Corporation - firmy zajmującej się transportem morskim o flocie ponad 120 statków. Jego majątek szacuje się na około trzy miliardy euro. On sam uważany jest za jedną z najważniejszych postaci w branży żeglugi morskiej. A zainteresowania Greka sięgają nie tylko biznesu. To także człowiek zaangażowany w politykę. Członek rady miasta lokalnego Pireusu, inwestujący własne środki w rozwój lokalnej infrastruktury, na który brakuje państwowych pieniędzy. Marinakis wspomagał także finansowo ofiary klęsk żywiołowych, gdy te uderzały w kraj. Wspierał uchodźców z Bliskiego Wschodu, zawijających do znajdującego się w mieście portu, fundując posiłki czy produkty pierwszej potrzeby. Posiada też stację telewizyjną, gazety i portale internetowe, co przydaje się w budowaniu odpowiedniego przekazu, gdy akurat może się to mu przydać. Miał nawet okazję napisać tekst do piosenki popularnej greckiej wokalistki, Natasy Theodoridou.
W sporcie? Niegdyś zasiadał we władzach greckiej Super League i krajowego związku piłki nożnej. Obecnie zarządza trzema klubami: Olympiakosem, któremu kibicuje od dziecka, angielskim Nottingham Forest, a także portugalskim Rio Ave. Ten pierwszy święci za jego panowania wielkie sukcesy. Drugi dwa lata temu wrócił do Premier League. Ostatni trafił w ręce Marinakisa ledwie pół roku temu. Choć biznesmen dał się poznać jako właściciel impulsywny i często bezwzględny, nie można mu odmówić zaangażowania. Fani dość często doceniają żywiołowe reakcje Greka i to, jak autentycznie przeżywa boiskowe wydarzenia. Nie wszystko jednak jest w jego przypadku tak czarno-białe. W 2018 roku Marinakis znalazł się w kręgu zainteresowań władz w związku z przemytem do kraju dwóch ton heroiny drogą morską. Postawiono mu poważne zarzuty, ale ostatecznie nie dowiedziono ich słuszności. Znalazł się też w centrum skandalu korupcyjnego w greckim futbolu, choć i tam ostatecznie sąd uznał go za niewinnego. W świecie tamtejszego futbolu wielu możnych porusza się w “szarej strefie” i postaci jednoznacznie czarno-białych mamy bardzo mało. On również do nich nie należy.
Trenerski “kat”
Model zarządzania klubami przez miliardera opiera się na rządach twardej ręki. To człowiek bezkompromisowy, chcący pociągać za sznurki, ale też nieskąpiący grosza. Wsparcie finansowe ma jednak swoją cenę - nie ma wymówek na słabe wyniki. Niejednokrotnie pojawiały się historie o jego wściekłych tyradach, czy to pod adresem trenerów, czy piłkarzy. Skład personalny zarządzanych przez Marinakisa drużyn regularnie się zmienia, trwa praktycznie ciągły “przepływ” nazwisk. W 2018 roku, w trakcie słabej końcówki Olympiakosu, zakończonej utratą tytułu, wściekły prezes zapowiedział piłkarzom, że zrobi czystki w szatni. Słowa dotrzymał i następnego lata doszło do wymiany dużej części kadry.
Jeszcze gorzej mają z nim szkoleniowcy. Biznesmen nie toleruje potknięć. Za jego panowania drużyna z Pireusu zdobyła dziesięć na 14 możliwych mistrzostw kraju, ale to i tak nie oznacza, że menedżerowie mogli spać spokojnie. Od 2010 roku, gdy przejął stery na Karaiskakis, już 17-krotnie zmieniał szkoleniowca. Aż pięciu z nich nie przetrwało na stanowisku nawet trzech miesięcy. Tylko trzech przepracowało ponad rok. Dość powiedzieć, że Jose Luis Mendillibar, autor awansu do finału LKE, to czwarty trener, który poprowadził Olympiakos w tych rozgrywkach. W Nottingham sytuacja wygląda podobnie. Siedem lat przyniosło sześć zwolnień - twarda ręka króluje również na angielskiej ziemi.
Jeśli chodzi o relacje z podwładnymi, Marinakis lubi podobno konfrontować swój punkt widzenia z menedżerami, ceniąc nawet polemikę. Ma jednak wysokie wymagania co do wyników, bo we własnej opinii, zapewnia klubom wielkie wsparcie. Czasem tak duże, że nawet… przesadzone, bo podobno część nabytków nie zawsze jest konsultowana z osobami odpowiedzialnymi za sprawy boiskowe. Patrząc na to, co wyczynia na rynku transferowym Forest po awansie do Premier League (pozyskało aż 42 piłkarzy w cztery okienka za łączną sumę niemal 300 milionów euro, co skończyło się karą punktową), łatwo w to uwierzyć. Niemniej, patrząc sucho na rezultaty, trzeba przyznać, że chaotyczny model zarządzania przynosi efekty na murawie, czy to w postaci powrotu do angielskiej elity, czy dominacji w Grecji.
Postrach sędziów
Gorący temperament daje o sobie znać również w relacjach z sędziami, bo Marinakis bardzo lubi w nich uderzać. W Grecji panuje “kultura” wywierania nieetycznego nacisku na sędziów. Wystarczy sobie tylko przypomnieć, jak “przywitano” polską delegację arbitrów pod przewodnictwem Pawła Raczkowskiego, która pojechała tam sędziować finał krajowego pucharu w kwietniu 2023 roku. Polacy spotkali się z atakami werbalnymi, mieli zostać opluci. UEFA w efekcie stwierdziła, że czołowi europejscy sędziowie nie będą wysyłani do prowadzenia greckich rozgrywek.
Oskarżanie arbitrów o korupcję, zarzucanie im stronniczości, nawet za pośrednictwem oficjalnych klubowych kanałów, to na tamtejszym podwórku nic dziwnego. W Anglii to jednak zupełne novum. Niemniej, właściciel Nottingham Forest potrafił już w tym sezonie kilkukrotnie dać upust emocjom w sposób, który obił się szerokim echem. Po meczu z Liverpoolem, gdy Darwin Nunez zapewnił “The Reds” wygraną w samej końcówce, wtargnął na murawę i podobno został powstrzymany, gdy ruszył do tunelu za prowadzącym spotkanie Paulem Tierneyem. Z kolei po starciu z Evertonem, gdy jego drużyna miała pretensje (swoją drogą raczej słuszne) o niepodyktowanie aż trzech rzutów karnych, opublikował na klubowym koncie na portalu X wpis, zarzucający asystentowi VAR sędziowanie na korzyść rywali w walce o utrzymanie (Luton Town), bo “jest ich kibicem”.
Naturalnie, wtedy ze strony dziennikarzy i szeroko pojętego środowiska piłkarskiego odezwały się krytyczne głosy, zwracające uwagę na to, że takie zachowanie po prostu nie przystoi. Marinakis to jednak człowiek w gorącej wodzie kąpany i reagujący bardzo żywiołowo. Taki, który nie kalkuluje. Narracja “oblężonej twierdzy” pomaga też zresztą budować mu zżytą, oddaną grupę fanów, przekonanych, że cały świat chce działać na szkodę ich ukochanego klubu. Łatwo im w takiej sytuacji stanąć po stronie prezesa, bo ten autentycznie przeżywa boiskowe wydarzenia. Zresztą wyżywa się nie tylko na arbitrach - na portalu iNews można przeczytać, że podczas przegranego 0:5 domowego meczu z Arsenalem ze wściekłości zbił ekran znajdujący się przed jego fotelem na stadionie.
“Śnij. Kochaj. Twórz. Walcz. Przetrwaj. Wygraj”
Awans Olympiakosu do finału Ligi Konferencji Europy to dla Marinakisa niebywały sukces. Klubowi kibicuje od dziecka, a ten teraz, pod jego zarządem, zagra swój pierwszy w historii europejski finał. Lata momentami bezwzględnych i impulsywnych starań przyniosły efekt, jaki trudno było zakładać. Ewentualny triumf może przecież święcić jednocześnie praktycznie u siebie (finał jest w Atenach, a Pireus to praktycznie część tego miasta), ale i jednocześnie na stadionie wielkich rywali - stołecznego AEK-u, więc smakowałby wyjątkowo.
Marinakis podejdzie zapewne do meczu z Fiorentiną jak prawdziwy fanatyk. To bowiem facet niemniej wkręcony w kibicowskie ideały, niż zagorzali ultrasi. Ma tak bardzo na pieńku z zażartymi wrogami, Panathinaikosem, że, jak wspomina The Athletic, jedno ze spotkań zarządu Super League przerwano, gdyż skakali sobie do gardeł z ich prezesem. Zresztą biznesmen miał też okazję wyjść na murawę na terenie rywali przed pierwszym gwizdkiem jednego z ligowych starć tylko po to, żeby stanąć naprzeciwko ich rozwścieczonych kibiców. Co istotne, ze względów bezpieczeństwa od 20 lat przy okazji starć Panathinaikosu i Olympiakosu zabronione są wyjazdy fanów na stadion przeciwników. A on, zwyczajnie, z pełnym spokojem, postanowił spojrzeć w oczy wściekłemu tłumowi dla personalnej satysfakcji.
Cokolwiek by o Marinakisie nie powiedzieć, jak bardzo nie jest kontrowersyjną postacią, to Olympiakos nosi w sercu od najmłodszych lat. To człowiek wielkiego temperamentu, prawdopodobnie nie do końca czystego sumienia, ale z jasnym celem: ten klub ma być wielki. Największy w Grecji. I choć zarządza nim w sposób furiacki, chaotyczny i odbiegający od coraz bardziej popularnego w świecie futbolu nastawienia na osiągnięcie stabilizacji, ten model działa. Miejsce w finale Ligi Konferencji Europy tylko to potwierdza. Przed Marinakisem prawdopodobnie najbardziej emocjonujący wieczór w jego sportowej karierze. Zapewne w trakcie zaprezentuje nam wizerunek, jaki dobrze znamy: rozgogolona koszula, oznaki zdenerwowania, a pewnie i napady wściekłości. “Śnij. Kochaj. Twórz. Walcz. Przetrwaj. Wygraj” - ma wytatuowane na przedramieniu. Gdyby mógł, zapewne wpoiłby to swoim zawodnikom niczym mantrę, bo nie oczekuje od nich niczego mniej, niż 110% zaangażowania.
Evangelos Marinakis to uosobienie świata greckiej piłki. Dzikiej amerykanki, szalonej, nieprzewidywalnej, pełnej kontrowersji, a przy tym niesamowicie fanatycznej. Taki jednak już jest. Jeśli sędzia popełni błąd, to zapewne zrówna go z ziemią. Jeżeli skończy się porażką, mogą polecieć głowy. Jeśli uda się wygrać, feta będzie niesamowita. I trudno dziwić się, że wielu fanów się z nim utożsamia. Wszak tak naprawdę to jeden z nich - tylko z wielką władzą. Z której bardzo lubi korzystać.