Ten piłkarz Wisły Kraków był jak profesor. Bezbłędny. Obok niego tykająca mina

Ten piłkarz Wisły był jak profesor. Bezbłędny. Obok niego tykająca mina
Krzysztof Porebski / pressfocus
Dominik - Budziński
Dominik Budziński25 Jul · 20:34
Wisła Kraków walczyła naprawdę dzielnie, ale ostatecznie przegrała z faworyzowanym Rapidem Wiedeń 1:2 w pierwszej odsłonie dwumeczu II rundy eliminacji Ligi Europy. Momentami brakowało szczęścia, czasami też po prostu piłkarskiej jakości. Chociaż do kilku zawodników “Białej Gwiazdy” trudno mieć zastrzeżenia, byli i tacy, którzy po prostu zawiedli.
Pierwsza połowa meczu. Łukasz Zwoliński marnuje stuprocentową szansę, chwilę później Rapid Wiedeń strzela gola. Robi się 0:1.
Dalsza część tekstu pod wideo
Druga połowa meczu. Łukasz Zwoliński marnuje stuprocentową szansę, chwilę później Rapid Wiedeń strzela gola. Robi się 0:2.
Tak w bardzo dużym skrócie można opisać rozgrywany przy Reymonta mecz Wisły Kraków z czwartą w tamtym sezonie siłą ligi austriackiej. Albo przynajmniej ponad 50 minut owego starcia, bo potem “Biała Gwiazda” potrafiła jeszcze zmniejszyć straty. Grała bez kompleksów, długimi fragmentami była nawet lepsza od faworyzowanego rywala, ale przez brak po części szczęścia, a w pewnej mierze także piłkarskiej jakości, zeszła z murawy pokonana.
Szkoda. Duża szkoda. Wynik bez wątpienia był dziś dla ekipy spod Wawelu gorszy niż sama gra. Jeszcze przy stanie 0:0 bardzo dobre szanse marnowali Bartosz Jaroch i wspomniany już Zwoliński. Pierwszy uderzył za lekko po fajnej akcji kombinacyjnej z bardzo aktywnym Olivierem Sukiennickim. Drugi nie wykorzystał idealnego wręcz dogrania od Angela Rodado.
A jak mówi stare piłkarskie porzekadło - niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Nie strzelił Zwoliński, to strzelił Isak Jansson. Ze swojej strefy wyskoczył grający bardzo słaby mecz Alan Uryga, potem trochę zbyt biernie doskakiwał Jaroch, a na koniec sytuacji uratować nie potrafił Anton Czyczkan, choć był naprawdę blisko. Piłka dotknęła jego rękawicy i wpadła do siatki.
Wisła straciła gola, ale nie straciła wiary. Podobać mogli się zwłaszcza Marc Carbo i Joseph Colley. Pierwszy emanował spokojem w środku pola, rozgrywał, regulował tempo, a już w drugiej połowie to po jego strzale rywale strzelili sobie gola samobójczego.
Drugi z kolei, w przeciwieństwie do kolegi ze środka obrony, był praktycznie bezbłędny w interwencjach obronnych. Grał jak profesor.
Nadzieje zgromadzonych licznie na trybunach kibiców ożyły szczególnie mocno tuż przed przerwą. Bendeguz Bolla wyprostowaną nogą zaatakował bowiem Sukiennickiego, najpierw zobaczył jeszcze tylko żółtą kartkę, ale po interwencji VAR-u został wyrzucony z boiska. “Biała Gwiazda” miała więc w perspektywie całą drugą połowę z przewagą jednego gracza.
W tamtym momencie wydawało się, że jeśli ktoś poprawi przy Reymonta swój wynik, to będzie to jednak Wisła. Pachniało tym na początku drugiej części gry. Sporo wiatru zaczął robić Angel Baena, który w przerwie zmienił przeciętnego tego wieczora Giannisa Kiakosa, bardzo uaktywnił się też Sukiennicki, a Zwoliński stanął przed drugą znakomitą szansę. I drugi raz ją zmarnował. Tym razem głową trafił z bliska tylko w słupek.
Fani “Białej Gwiazdy” mogli wtedy przeżyć małe deja vu. Minutę po pierwszej “setce” Zwolińskiego zrobiło się bowiem 1:0 dla Rapidu. Cztery minuty po drugiej było już 2:0. Tym razem kapitalnym strzałem z dystansu popisał się Matthias Seidl.
Stracona bramka spuściła trochę ciśnienia z Wisły, na szczęście jednak nie na długo. Ostatnie 30 minut to już właściwie tylko obecność na połowie Rapidu. “Biała Gwiazda” przycisnęła rywala do muru, a pierwsze skrzypce grał rozkręcający się z minuty na minutę Sukiennicki, którego śmiało można okrzyknąć jednym z najlepszych zawodników w ekipie spod Wawelu.
Goniąca wynik Wisła dopięła swego dopiero w 79. minucie. Baena, mający też gorsze zagrania, ale bardzo żywy po wejściu na murawę, tym razem świetnie dograł do Carbo, ten uderzył na bramkę, tor lotu piłki zmienił defensor Rapidu, a futbolówka w końcu zatrzepotała w siatce. Zrobiło się 1:2. I to by było na tyle. Co prawda “Biała Gwiazda” walczyła o kolejne trafienie, dające przed rewanżem w Wiedniu przynajmniej stan równowagi, ale robiła to bezskutecznie. Jeszcze w ostatniej akcji meczu cały Kraków usłyszał jęk zawodu po tym, jak w niezłej sytuacji pomylił się Baena. Zaraz potem wybrzmiał końcowy gwizdek.
Niedosyt. To bez wątpienia słowo, które idealnie opisze dzisiejszy mecz Wisły z Rapidem. Niedosyt przez zmarnowane sytuacje, niedosyt z uwagi na grę przez ponad 45 minut w przewadze jednego zawodnika. W końcu niedosyt także biorąc pod uwagę to, w jaki sposób padały bramki dla gości. Bo nie były to okazje stuprocentowe. Ba, pewnie nawet nie pięćdziesięcioprocentowe. Ale jak już czasami wpada, to prawie wszystko.
“Biała Gwiazda” oddała więcej strzałów i strzałów celnych, miała też więcej rzutów rożnych. To jednak w tym momencie marne pocieszenie. Wstydu nie ma, ale szanse przed rewanżem na obcym terenie na pewno nie są wielkie. Co innego pozostaje jednak podopiecznym Kazimierza Moskala. Trzeba walczyć.
O tych, którzy dziś podobać mogli się szczególnie, już zdążyliśmy wspomnieć. To bez wątpienia Colley, Carbo czy Sukiennicki. Po drugiej stronie barykady umieścilibyśmy zaś Alana Urygę, który maczał palce przy obu golach dla rywali, był wolny, niepewny, ociężały. Trudno nie mieć też pretensji do Łukasza Zwolińskiego, bo przynajmniej jedną z dwóch tak dobrych okazji powinien wykorzystać.
Teraz Wisłę czeka inauguracja zmagań ligowych, które mają być w tym sezonie priorytetem. Dopiero potem wycieczka do Wiednia. Już bez wielkich oczekiwań, ale i niepotrzebnego strachu. Dzisiejszy wieczór przy Reymonta pokazał, że choć rywal jest ewidentnie bardziej doświadczony i ograny, to ma swoje słabe strony.

Przeczytaj również