Ten Hag zwiastunem kłopotów. Tak przekracza cienką granicę. Kontrowersyjne słowa i zachowania trenera United
Erik ten Hag zdaje się należeć do grona najbardziej antypatycznych szkoleniowców w Premier League. O ile kibice Manchesteru United mają jakieś powody, by Holendra lubić, o tyle postronnemu fanowi trudno się z trenerem zbratać. Jego kariera obfituje bowiem w wypowiedzi, które negatywnie rzutują na postrzeganie 53-latka. Przekracza on bowiem cienką granicę.
Praca szkoleniowca nie polega na tym, aby być lubianym przez cały świat. Przede wszystkim chodzi o wyniki i zbudowanie więzi z kibicami prowadzonego przez siebie zespołu. W tej materii Erik ten Hag odnajduje się całkiem nieźle. Chociaż pytania rodzą i ruchy transferowe Manchesteru United, któremu prędzej gruszki na sośnie wyrosną niż ściągnie zawodnika bez przeszłości w lidze holenderskiej, i taktyka Holendra, to jednak jest on trenerem, który przywrócił "Czerwone Diabły" do Ligi Mistrzów oraz zadbał o uzupełnienie pucharowej gabloty. Ktoś może powiedzieć, że to tylko Carabao Cup, ale w rzeczywistości klub z Old Trafford czekał na jakiekolwiek trofeum sześć lat. Jak na przyjęte tam standardy, było to zdecydowanie zbyt długo.
Jest też jednak druga strona medalu. Ta, w wypadku Ten Haga, działa podobnie jak moneta komiksowego Two-Face'a. Jest zarysowana, brudna, nieprzejrzysta, prezentuje zupełnie inne oblicze. Kariera obecnego opiekuna Manchesteru United jest bowiem nie tylko sukcesem - o ile takie słowo jest w istocie adekwatne - pod względem wyników, ale też sporym znakiem ostrzegawczym, jeśli idzie o wypowiedzi medialne doświadczonego trenera. 53-latek nie ma najmniejszego problemu aby bronić toksycznej męskości, kłamać w żywe oczy, umniejszać ligowym rywalom i związywać się ze swoimi współpracownikami do tego stopnia, że prawda zaczyna przesłaniać rzeczywistość. Chociaż Juergen Klopp, Pep Guardiola, a nawet Thomas Frank również mają na koncie buńczuczne stwierdzenia, to wydaje się, że żaden z nich nie lawiruje w taki sposób jak Holender.
W imię kolegów
Pytania dotyczące tego, w co tak naprawdę wierzy Erik ten Hag, pojawiają się już od czasów jego pracy w Ajaksie. Holender przejął lokalnego giganta w 2017 roku, zdobył trzy tytuły mistrzowskie i awansował do półfinału Ligi Mistrzów. W jego zespole przebili się między innymi Andre Onana, Hakim Ziyech, Anthony, Sebastian Haller, Donny van de Beek czy Quincy Promes. Czterech z nich trafiło w pewnym momencie do Premier League, trzech zagrało dla Manchesteru United, a jeden został skazany na 18 miesięcy więzienia (pisaliśmy o tym TUTAJ). To właśnie tego ostatniego nie potrafił skrytykować szkoleniowiec. Zamiast tego opowiadał się po stronie domniemania niewinności, chociaż dowody zdawały się jednoznaczne.
Przypomnijmy, że w 2020 roku Promes usiłował zamordować swojego kuzyna. Między mężczyznami wywiązała się szarpanina spowodowana rzekomą chęcią kradzieży biżuterii. Promes zaczął grozić swojemu krewnemu, a następnie dźgnął go nożem w kolano. "Irish Mirror" przekazało jednak, że sam piłkarz wyznał w podsłuchanej rozmowie telefonicznej, że zamierzał uderzyć w szyję, co niechybnie skończyłoby się śmiercią. Po krótkiej batalii sądowej zdecydowano, że były reprezentant "Oranje" jest winny i powinien spędzić w więzieniu półtora roku. Skrzydłowy nigdy jednak za kratki nie trafił, bo od 2021 roku występuje w Rosji i nie zamierza jej opuszczać. Słowa wygłoszone przez Ten Haga jeszcze w końcówce 2020 roku pozostają jednak znamienne.
- Nie muszę mu niczego wybaczać, ponieważ niczego nie zrobił. Jest pewne, że niedługo wróci do składu. Dopóki jest niewinny, to pozostaje naszym zawodnikiem. Tworzymy szczęśliwą relację - powiedział w obronie swojego podopiecznego. Ten Hag nie chciał wierzyć we wstępne ustalenia i Promes faktycznie wystąpił w pięciu pierwszych meczach Ajaksu w 2021 roku. Później jednak zniknął z kadry meczowej i odnalazł się w Spartaku Moskwa, do którego został sprzedany za niespełna 10 milionów euro. Jego były przełożony nigdy nie odniósł się do wyroku, który zapadł kilkanaście miesięcy później.
Ajax to jednak nie tylko afera związana z Promesem, ale też kryzys wywołany przez obrzydliwe zachowanie Marca Overmarsa. Były świetny piłkarz, współpracujący z Ten Hagiem w roli dyrektora sportowego, molestował seksualnie swoje podwładne. Do kobiet trafiały nieodpowiednie wiadomości, Overmars załączył również zdjęcie swoich genitaliów. Sprawa zakończyła się odejściem cenionego działacza w 2022 roku. Ostatecznie udało mu się błyskawicznie znaleźć nowe miejsce pracy, bo po miesiącu zgłosiło się Royal Antwrep. Belgijskiej drużyny nie zraziła nawet rezygnacja złożona przez czterech sponsorów, którzy nie mieli chcieć nic wspólnego ze skompromitowanym działaczem. Ten Hag zaś w szokujący sposób opowiedział się za kolegą.
- Myślę, że jego powrót do Ajaksu byłby romantyczny. Odnieśliśmy razem wiele sukcesów. Po zdobyciu mistrzostwa mogę wygłosić tylko jedną rzecz - zbudowaliśmy ten zespół razem i napisałem mu o tym. Zarzuty, które na nim ciążą, to społeczny problem, który widzisz wszędzie: w polityce, biznesie. Ale skoro Johan Derksen mógł wrócić do pracy... - rzucił szkoleniowiec w maju 2022 roku, gdy powoli żegnał się z gigantem Eredivisie. Przy okazji tej dziwacznej wypowiedzi Holender odwołał się do głośnej sprawy, która prowokuje do pytania, gdzie podział się kompas moralny 53-latka. Niekiedy zdaje się on dryfować na nieprzebytych morzach dawania drugiej szansy. Nie chodzi przecież o to, żeby Overmarsa lub Promesa równać z ziemią. Wystarczyło ich nie wspierać.
Niemniej wspomnienie Derksena zrobiło w Beneluksie piorunujące (i negatywne) wrażenie. Były piłkarz powiedział w programie na żywo, że próbował zgwałcić kobietę za pomocą świeczki. Kilka dni później wydał oświadczenie, w którym zaznaczył, że przedmiot "jedynie" znajdował się blisko jej nóg. 74-latek z telewizji nie zniknął, bowiem poszkodowanej nigdy nie udało się odnaleźć. Nadal występuje w roli eksperta. Ten Hag znalazł zatem doskonały autorytet, aby poprzeć swoją opinię w sprawie Overmarsa. Wypada tylko pogratulować.
Greenwood w ogniu
Niejasne poglądy Erika ten Haga nie wyparowały, gdy przeprowadził się do Manchesteru. Dowodem na to postawa szkoleniowca w trakcie kryzysu związanego z Masonem Greenwoodem. Ostatecznie "Czerwone Diabły" skreśliły swojego wychowanka w świetle domniemanego ataku oraz próby zgwałcenia Harriet Robson. Nie ulega jednak wątpliwości, że i klub, i sam trener początkowo planowali dać 21-latkowi kolejną szansę. Dowodem na to publikacje "The Athletic", które w dokładny sposób wskazują na działania zaplanowane przez włodarzy z Old Trafford. Jednym z kroków było dokładne poinstruowanie Holendra w kwestii tego, jak powinien wypowiadać się na temat swojego podopiecznego. Było to o tyle rozsądne, że pobyt w Ajaksie udowodnił, że 53-latek nie potrafi stąpać po cienkim lodzie.
Do głośnego i szokującego powrotu jednak nie dojdzie, ale informacje o poglądach Ten Haga rozeszły się z prędkością światła. Szkoleniowiec był jednym z głównych zwolenników ponownego postawienia na młodego napastnika. Krytycy jego pracy z łatwością dostrzegli, że w gruncie rzeczy nie ma się czemu dziwić, skoro ten sam człowiek wcześniej tak silnie wspierał Quincy'ego Promesa, zaś ponowne postawienie na Marca Overmarsa nazywał "romantyczną historią". Niemniej zapobiegawcze działania "Czerwonych Diabłów" okazały się skutecznie, bo żadna konferencja prasowa z udziałem Ten Haga nie skończyła się sformułowaniem podobnym do tych, które usłyszano w Holandii. Angielski klub zdał sobie sprawę z konieczności wykonania pewnych kroków i wyciszenia medialnego huraganu. Tym samym oficjalne wsparcie dla Greenwooda skończyło się na: - W przeszłości pokazał, że potrafi strzelać gole. Jednak to nie ja będę podejmował decyzje - padło w rozmowie dla "The Times".
Niemniej zakulisowe działanie Ten Haga, ujawnione przez dziennikarza Adama Craftona, może być w pewnym sensie martwiące. Szkoleniowiec był bowiem w stanie zaburzyć atmosferę w szatni oraz sprokurować prawdopodobne odejście kilkunastu pracowników tylko po to, aby znów zrehabilitować kogoś, kto wszedł w konflikt z prawem. Jaki sens miałby taki ruch? Tego nikt się już nigdy nie dowie.
Na pieńku z innymi
Oczywiście dotychczasowa kadencja na Old Trafford to nie tylko krytycznie przyjęte wspieranie Masona Greenwooda, ale też świetne zarządzanie konfliktem z Cristiano Ronaldo. W wypadku starcia z Portugalczykiem Holender udowodnił swoją siłę, wygrał batalię z człowiekiem, którego ego jest wielkości planety. Tym samym obronił swoją pozycję pierwszoplanowej postaci w Manchesterze United, ale też - paradoksalnie - naraził się na krytykę ze strony fanów swojego klubu. Niezwykłym jest, że to nie dramatyczne porażki z Liverpoolem (0:7), Newcastle United (0:2), a ostatnio z Tottenhamem (0:2) sprawiły, że na Erika ten Haga wylało się morze największego niezadowolenia. Taką reakcję wywołało dopiero starcie się ze słynnym piłkarzem, który starał się udowodnić, że jest większy niż cały klub.
A przecież "Czerwone Diabły" często patrzą z góry, co jest też ogólną manierą większości kibiców piłkarskich na całym świecie. Niemniej stwierdzenia Holendra, który w krytyczny sposób odnosił się do atmosfery na Anfield, zapisały się już w historii brytyjskiego futbolu. Zaraz przed druzgocącą klęską z "The Reds", którą wspomneliśmy wcześniej, szkoleniowiec Manchesteru United rzucił:
- Będą wrogo nastawieni, ale nam się to podoba. Dla mnie nie ma większej różnicy. Boisko jest takie samo, jest czterech sędziów, piłka jest okrągła i wypełniona powietrzem, co nie? (...) Atmosfera nie będzie sprzyjająca i trzeba sobie z tym poradzić. Ale - tak jak mówiłem - naszym graczom to się podoba. Lubią występować w takich warunkach. Przyjezdnym tak bardzo się na Anfield spodobało, że Cody Gakpo, Mohamed Salah i Darwin Nunez zdobyli po dublecie, a kolejne trafienie dołożył Roberto Firmino.
Ten Hag wszedł tym samym na odcisk fanów "The Reds", do czego miał oczywiście pełne prawo, w końcu w podobnym tonie wypowiadał się między innymi sir Alex Ferguson. Niemniej dołożył kolejny kamyczek do ogródka, który sprawia, że kibice rozsiani po całej Anglii coraz mniej przychylnie patrzą na obecnego szkoleniowca "Czerwonych Diabłów". A przecież zespół z Old Trafford nie przemawia już z pozycji giganta, ale zespołu, który może zostać złamany właściwie przy każdej okazji. W pierwszej kolejce bieżącego sezonu Premier League blisko wyrwania punktów było Wolverhampton. "Wilki" przegrały (0:1), ale w doliczonym czasie gry należał im się oczywisty rzut karny. Już następnego dnia przeprosiny do zespołu Gary'ego O'Neila wysłali sędziowie. Ten Hag jednak zakłamywał rzeczywistość.
- Nie uważam, żeby to był rzut karny. Moim zdaniem sędziowie podjęli właściwą decyzję - stwierdził 53-latek, chociaż Andre Onana zupełnie zdemolował rywala w polu karnym. Nawet w takiej sytuacji, gdy przecież Manchesterowi United nikt już by tych trzech punktów nie zabrał, Holendrowi zabrakło po prostu przyzwoitości.
Nic więc dziwnego, że poza Old Trafford Erik ten Hag figuruje już na czarnych listach. Pod wieloma względami jego wypowiedzi i są zwiastunem kłopotów.