Tego reprezentacji Polski nie wolno zrobić. Kierunek jest jasny. "To byłaby katastrofa"

Tego reprezentacji Polski nie wolno zrobić. Kierunek jest jasny. "To byłaby katastrofa"
Mateusz Porzucek / pressfocus
Mateusz - Hawrot
Mateusz Hawrot22 Jun 2024 · 14:00
Austria pokazała reprezentacji Polski miejsce w szeregu. Selekcjoner tym razem nie pomógł, ale przynajmniej jedno po tym meczu wiemy: w którym kierunku ta kadra powinna podążać. Z tej drogi zejść nie wolno.
Długo mogliśmy żyć nadzieją, wiara na sukces nie brała się znikąd. Była widoczna w mediach, na ulicach Berlina, na trybunach. Czy byliśmy naiwni? Pewnie tak. Sam biłem w te bardziej optymistyczne tony, więc porażka z Austrią była solidną porcją lodu na głowę. Wygrał zespół lepszy, poukładany, z trafionym planem na mecz. Jasne, Austriacy byli w zasięgu, tyle że biało-czerwoni musieliby rozegrać spotkanie może nie idealne, ale na pewno bardzo dobre. A do tego dużo, dużo brakowało.
Dalsza część tekstu pod wideo

Trzy razy “NIE”

Po pierwsze, selekcjoner. Michał Probierz zaryzykował i tym razem przestrzelił. Nie opłacił się pomysł z parą napastników Piątek-Buksa, mimo że pierwszy z nich trafił do siatki. Zamysł, by obie silne “dziewiątki” rozbijały rywali przy długich piłkach, został brutalnie skasowany przez Austriaków. Obaj wygrali łącznie jeden pojedynek powietrzny (!). Ich wspólna gra jednocześnie ograniczyła pole manewru, jeśli chodzi o kreatywność w ofensywie. Doskonały Piotr Zieliński wziął instrumenty, ale trener zabrał mu kapelę - Moder i Świderski zaczęli na ławce, Urbański i Szymański z niej się nie podnieśli. Lider nie miał wielu okazji do “swojej”, małej gry, choć pokazał, że była ona przeciwko Austrii możliwa. Nie wypalił pomysł z Jakubem Piotrowskim, nie obroniła się zamiana solidnego z Holandią Tarasa Romanczuka na Bartosza Slisza.
Po drugie, strategia. Selekcjoner, wcześniej słusznie chwalony, tym razem wydaje się, że przekombinował. Ponadto, sam wielokrotnie podkreślał, by nie tracić własnej, budowanej tożsamości, tymczasem Polacy dokładnie to zrobili. Weszli w spodziewaną, ciężką grę zaproponowaną przez rywali. Dopasowali się do ich propozycji, dosiedli do stołu i skorzystali z menu Ralfa Rangnicka. A fragment pierwszej połowy pokazał, że niekoniecznie był to właściwy kierunek. Że dało radę tę Austrię - każdy wiedział, jak ona gra, zanosiło się na “bitkę” - ograć nie naokoło, a po prostu robiąc swoje. Bez rezygnacji z tego, co udało się wcześniej wypracować. Niestety, inna koncepcja się nie opłaciła.
Po trzecie, piłkarze. Kilku z nich zagrało poniżej poziomu reprezentacyjnego, nie mówiąc o poziomie mistrzostw Europy. Słabiutko wypadł Jakub Piotrowski, który zgubił świetną formę z sezonu klubowego. Właściwie z niczym sobie nie radził i słusznie zaliczył zjazd do bazy już w przerwie. W środku pola Austriacy “zgrillowali” Bartosza Slisza, czyli zawodnika-zagadkę. Dziś nie wiemy, czy to piłkarz, na którym można budować podstawowy skład kadry. Szczególnie, że więcej argumentów sportowych dawał osiem lat starszy Taras Romanczuk. Zawiódł też Przemysław Frankowski, jeden z liderów tej drużyny. Wyglądał, jakby nie miał paliwa w baku.
W tyłach zupełnie nie poradził sobie Paweł Dawidowicz, który oblał prawdopodobnie najważniejszy egzamin w barwach narodowych. Nie zapracował na zaufanie, niestety nie udowodnił, że warto budować wokół niego tę defensywę. Wysłał raczej sygnał: szukajcie innego lidera. Ogólnie wniosek z występu biało-czerwonych w Niemczech jest dość brutalny - z jednym stoperem mającym metkę “international level” (Jakubem Kiwiorem) nie można myśleć o sukcesie, jeśli brakuje żelaznej organizacji defensywnej. Krótko mówiąc: z taką obroną/grą w obronie daleko się nie zajedzie.

Musimy iść w tym kierunku

Jest niedosyt i poczucie niewykorzystanej szansy, natomiast można powiedzieć, że wszystko wróciło do normy. Zespół, który jako ostatni, w trybie last minute, klejony na taśmę, wszedł na EURO 2024, jako pierwszy się z nim pożegnał. Koniec końców trenerowi i zawodnikom nie udało się znaleźć skutecznej recepty na problemy, które spowodowały, że ścieżka do fazy grupowej turnieju była pełna cierpień. Dali przebłyski, ale ostatecznie reprezentacja Polski wylądowała na tym miejscu w szeregu, które było jej prognozowane. Nie przypudrowała rzeczywistości, nie zafałszowała w pełni obrazu. A patrząc na to, jaki nastrój panował w narodzie jeszcze trzy, a może i miesiąc temu, i tak dostaliśmy od tej drużyny sporo frajdy i nadziei. Przy czym oczywiście to nie tłumaczy porażki z Austrią.
Trzeba sobie zadać pytania: co teraz, co dalej? Kierunek wydaje się jasny. Nie wolno zejść z drogi, o której mówił selekcjoner, a z której biało-czerwoni zeszli na większość meczu przeciwko Austrii. Michał Probierz dobrze mówi: “nie załamujemy rąk, pracujemy dalej”.
Stracony czas nie wróci, trzeba budować, kłaść fundamenty, szukać, próbować. Ralf Rangnick też potrzebował miesięcy, by ułożyć swój zespół. Ale przede wszystkim: grajmy w piłkę. Od zaraz, od Francji. Stawiajmy na takich piłkarzy jak Moder, jak Urbański. Jesienią odkryjmy dla tego zespołu Mateusza Bogusza. I - to byłaby katastrofa - pod żadnym pozorem nie marnujmy tego, co udało się Probierzowi już sportowo zbudować, bo podwaliny pod kadrę na miarę naszych możliwości są. Idźmy naprzód, działajmy, a efekty przyjdą. Niech selekcjoner dostanie szansę, by dalej układać te puzzle wedle własnej wizji. Tylko raz obranego kursu nie zmieniajmy.
- Probierzowi udało się sprawić, że ludzie znów żyli tą kadrą, mimo że mieli mieć na nią wyrąbane. Znów masowo śledzili vlogi na ŁNP, znów polubili zawodników i samego Probierza. To jest kapitał (...) Przerżnęliśmy EURO, Probierz też popełnił błędy. Ale co odbudował, choć na moment (bo to dopiero się okaże, na jak długo), to jego - trafnie napisał na X Przemysław Langier z Goal.pl.
Mogę się pod tym podpisać.

Przeczytaj również