Czołg, który rozjeżdża każdego rywala. Wielka metamorfoza Napoli. "Zamierzacie wygrać wszystkie ligowe mecze?"

Czołg, który rozjeżdża każdego rywala. Wielka metamorfoza Napoli. "Zamierzacie wygrać wszystkie ligowe mecze?"
MB Media/PressFocus
Osiem meczów, osiem zwycięstw i zaledwie trzy stracone bramki. Napoli pod wodzą Luciano Spallettiego zalicza perfekcyjny i najlepszy w historii klubu start w Serie A, a wiele wskazuje na to, że to dopiero początek znakomitego sezonu. Walter Mazzarri porównał już Napoli do czołgu, który rozjeżdża każdego rywala.
W poprzednich rozgrywkach drużyna spod Wezuwiusza zdobyła 86 goli i pod tym względem była w Serie A gorsza tylko od mistrzowskiego Interu (o trzy gole) i Atalanty (o cztery). Także defensywa na papierze prezentowała się imponująco - wyłącznie Inter i Juventus mogły pochwalić się szczelniejszą obroną i mniejszą liczbą straconych goli. A jednak Napoli prowadzone przez Gennaro Gattuso ostatecznie zawiodło. Po bramce Davide Faraoniego “Gli Azzurri” zremisowali 1:1 z Hellasem Werona w ostatniej kolejce ligowej, przez co w tabeli spadli na piąte miejsce, tym samym lądując w Lidze Europy. Do Juventusu stracili zaledwie punkt, do Milanu dwa, ale nie miało to znaczenia. Nie dla nich była Liga Mistrzów.
Dalsza część tekstu pod wideo

Nowe oblicze

Były piłkarz Milanu oczekiwał, by jego zespół miał dwie twarze. - Jak mamy grać w piłkę? Chciałbym, żebyśmy byli tak piękni jak Brad Pitt, kiedy ją mamy i tak brzydcy jak ja, kiedy bronimy i musimy ją odzyskać - twierdził Włoch.
I rzeczywiście Napoli miało dwa różne oblicza, potrafiło grać radośnie, ofensywnie i demolować Lazio (5:2) czy Fiorentinę (6:0). Jednocześnie “Partenopei” irytowali wpadkami na teoretycznie łatwych rywalach, przegrywali po festiwalu nieskuteczności ze Spezią, remisowali z bardzo słabymi, walczącym o utrzymanie Cagliari oraz Torino, dwukrotnie gubili punkty z Hellasem i Sassuolo. Kiedy Napoli nie szło, to na całego.
Dziś wiele wskazuje na to, że Luciano Spalletti zdołał wyeliminować największe bolączki zespołu. Jego cechą charakterystyczną przez lata było to, że potrafił rozbijać się o pierwsze niepowodzenie, a jedna pechowo stracona bramka totalnie wybijała drużynę z rytmu, zupełnie tak, jakby piłkarze nie wierzyli, że mogą odwrócić wynik spotkania.
- Moim zadaniem jest wprowadzić do drużyny więcej spokoju, budować na bazie świetnej pracy wykonanej przez Gennaro Gattuso. Zbyt często drużyna doprowadza do burzy w szklance wody - przyznawał nowy trener Napoli.
W tym sezonie nie tylko wierzą, ale też potrafią to robić. Przegrywali już z Fiorentiną, a nawet z Juventusem - i oba te spotkania ostatecznie wygrali. Remisowali z Genoą, męczyli się, ale zdołali w końcówce wyjść na prowadzenie. Z Leicester, grając w Anglii, nie poddali się po bramce na 0:2 w 64. minucie, tylko pokazali charakter i zasłużenie zremisowali. Wygrali z Venezią, choć od 23. minuty grali w dziesiątkę, a Lorenzo Insigne zmarnował rzut karny.
Gdyby szukać największych zmian jakie zaszły latem w Napoli, to wypadałoby zwrócić uwagę właśnie na charakter. Wiarę w to, że przy 0:1 z Juventusem jest jeszcze o co grać, a trzy punkty są w ich zasięgu.
- Trener próbuje zmieniać, ale fundamentalna jest reakcja i podejście piłkarzy. Nikt nikomu nie da dobrych wyników za darmo, trzeba dać coś z siebie, żeby odwrócić niekorzystny wynik - zauważył wówczas trener Napoli.
Luciano Spalletti nie ukrywa też, jak bardzo denerwuje go podejście niektórych graczy.
- Ja zawsze byłem dość kiepskim piłkarzem i trenerem, ale pracowałem od rana do nocy i dzięki temu wygrywałem trofea, pokonując lepszych trenerów i lepsze drużyny - twierdzi Włoch. - Dlatego kiedy widzę kogoś, kto ma duży talent i nie wkłada w swoją karierę odpowiedniej pracy, to doprowadza mnie to do szaleństwa.
Choć tych zmian, poza samym charakterem, jest oczywiście więcej.

Stare-nowe twarze

Pod względem ustawienia wiele się nie zmieniło. Napoli gra w formacjach 4-3-3 lub 4-2-3-1, więc w tym aspekcie nie doszło do żadnej rewolucji, wszystko jest po staremu. Mogłoby się wydawać, że także personalia pozostały bez większych zmian, ponieważ ,latem nie dokonano żadnych powalających transferów. W podstawowej jedenastce pojawiły się jednak dwa mniej i bardziej nowe nazwiska. Po pierwsze, miejsce w składzie stracił Kostas Manolas. Kiedy Grek przechodził do Napoli z Romy, oczekiwania były wręcz ogromne, spodziewano się, że razem z Kalidou Koulibalym stworzy jeden z najlepszych, a może nawet najlepszy duet środkowych obrońców w lidze. To się jednak nie wydarzyło, dwójka defensorów lepiej wyglądała, gdy nie występowała razem na boisku, a “Gli Azzurri” regularnie tracili głupie, czasem wręcz absurdalne bramki.
Zdarzyło się to też w obecnym sezonie, kiedy Manolas w meczu z Juventusem nie zauważył Alvaro Moraty, próbował podać do Alexa Mereta, a Hiszpan przejął piłkę i wyprowadził “Starą Damę” na prowadzenie. Od tamtej pory Grek przestał być podstawowym obrońcą Napoli, jego miejsce zajął Amir Rrahmani, a defensywa zaczęła świetnie funkcjonować. W pięciu kolejnych meczach ligowych piłkarze Luciano Spallettiego stracili zaledwie jedną bramkę, a Kalidou Koulibaly odzyskał formę ze swoich szczytowych czasów za Maurizio Sarriego i jest dziś prawdopodobnie najlepszym obrońcą w lidze.
Formy i wpływu Senegalczyka na drużynę nie może nachwalić się Luciano Spalletti.
- Koulibaly naprawdę jest wyjątkowy. Zawsze daje z siebie więcej niż pozostali, jest znakomitym liderem i świetnym człowieki - zachwalał obrońcę trener Napoli. - Gdyby każdy z nas miał w sobie trochę Koulibaly’ego, to życie byłoby łatwiejsze - stwierdził Włoch.

Złoto z Championship

Kolejne zaskoczenie przybyło z Anglii, a konkretnie ze zdegradowanego do Championship Fulham. Po wypożyczeniu Andre Zambo Anguissy nikt sobie specjalnie wiele nie obiecywał, spodziewano się raczej, że zajmie miejsce Tiemoue Bakayoko i będzie pełnił rolę zmiennika. Tymczasem Kameruńczyk wzniósł pomoc Napoli na wyższy poziom i sprawił, że Fabian Ruiz po zdecydowanie słabszym sezonie w końcu odzyskał dawną formę.
Andre Anguissa wszedł do jedenastki Napoli dosłownie z marszu. Po podpisaniu kontrakt od razu pojechał na zgrupowanie reprezentacji, po powrocie zaliczył dwie jednostki treningowe i wybiegł w pierwszym składzie na Juventus. Powiedzieć, że sobie poradził, to nie powiedzieć nic, był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku i od tamtej pory nie opuścił w Serie A nawet minuty.
- Przyjechał głodny gry, zdeterminowany by grać od początku. Już na treningach wyglądał świetnie, bardzo na niego liczymy - opowiadał wówczas Fabian Ruiz.
Na temat kameruńskiego pomocnika rozpływał się w samych superlatywach także Luciano Spalletti.
- Anguissa wnosi cechy, których nam brakowało w drużynie. Tego typu fizyczność i kondycja są normalne w Anglii, podczas gdy u nas stawia się na inną charakterystykę. Brakowało nam tego w Napoli, do tego jest bardzo inteligentny taktycznie. Po gwizdku zawsze dyskutuje w szatni, co działo się w pierwszej połowie, kto jak się poruszał, zwraca uwagę na to, jak ustawia się rywal - zachwycał się Spalletti. - To topowy gracz, robi wszystko, musi tylko popracować nad wykańczaniem i ostatnim podaniem - podsumował Włoch.

Ktokolwiek, byle nie on

Mario Rui z biegiem lat stał się w Neapolu symbolem wszystkich nieszczęść. W pamięci, obok jego błędów i niezliczonych niecelnych prób wrzucenia piłki w pole karne rywali, zapadła zwłaszcza sytuacja w meczu przeciwko PSG, gdy Kalidou Koulibaly dosłownie, własnymi rękoma, musiał go przestawić, żeby lepiej blokował biegnącego z piłką przeciwnika.
W każdym oknie transferowym kibice Napoli z wytęsknieniem oczekiwali lewego obrońcy choć ze średniej europejskiej półki, byle tylko uwolnić się od portugalskiego koszmaru. Tematu nie unikał zresztą sam dyrektor sportowy drużyny spod Wezuwiusza.
- Chętnie ściągnęlibyśmy nowego lewego obrońcę, gdyby były do tego odpowiednie warunki - przyznawał Cristiano Giuntoli.
Tymczasem Rui wbrew wszelkiej logice nagle zaczął wyrastać na pewny punkt drużyny, do tego stopnia, że część kibiców Napoli dzisiaj uważa go za jednego z najlepszych lewych obrońców w Serie A. Choć żeby nie było tak różowo, jego bezsensowny faul i czerwona kartka zupełnie zawaliły drużynie Luciano Spallettiego mecz ze Spartakiem Moskwa. W lidze jednak trudno się do czegoś przyczepić.

Nigeryjski bomber

Podobnie jest zresztą z Victorem Osimhenem. Po transferze z Lille były wobec Nigeryjczyka ogromne oczekiwania, wszyscy w Neapolu liczyli na to, że znów będą mieli w zespole czołowego snajpera Europy, pokroju Edinsona Cavaniego i Gonzalo Higuaina. Tymczasem Osimhen po niezłym starcie w sezonie 2020/21 doznał kontuzji na zgrupowaniu reprezentacji, a później zaraził się koronawirusem na zorganizowanej w Nigerii imprezie urodzinowej. W tym czasie Napoli musiało męczyć się z Andreą Petagną w ataku, a były piłkarz Lille ostatecznie zakończył sezon z zaledwie dziesięcioma trafieniami.
Dziś ma na koncie aż osiem trafień, a jego współpraca zwłaszcza z Lorenzo Insigne wygląda po prostu wzorowo. W meczu przeciwko Leicester Nigeryjczyk wręcz demolował swoją siłą i szybkością obrońców rywali.
- To bardzo, bardzo silny piłkarz. Potrafi poderwać drużynę do ataku, jest jednym z wielu liderów drużyny. Ma jeszcze problemy z grą kiedy jest otoczony, ale nie da się go opanować kiedy ma wokół siebie przestrzeń - ocenił go Luciano Spalletti.

Praca w toku

Po jednym z ostatnich spotkań, w rozmowie telefonicznej Jose Mourinho pytał się Luciano Spallettiego, czy zamierza wygrać wszystkie ligowe spotkania w tym sezonie, po czym dodał, że on wie, kiedy przegra - z jego Romą. Jeśli jednak Portugalczyk się myli, a Napoli wygra w najbliższy weekend z ekipą “Giallorossich”, to będzie to najlepszy start w historii klubu. Dotychczas drużyna z Neapolu tylko raz miała komplet punktów po ośmiu kolejkach, w sezonie 2017/18, za Maurizio Sarriego. Co ciekawe, ówczesną serię wygranych Napoli powstrzymał sam Spalletti, który wtedy prowadził Inter.
Oczywiście, Napoli nie jest jeszcze perfekcyjne, a biorąc pod uwagę ich dość łagodny dotychczasowy terminarz (z głównych rywali mierzyli się tylko z mającym wówczas problemy Juventusem) trudno na dziś ocenić, czy faktycznie Osimhen, Koulibaly i spółka w stanie powalczyć o mistrzostwo. Komplet punktów i bilans bramek 19:3 z pewnością mogą jednak imponować. Walter Mazzarri, trener Cagliari, zwierzył się ostatnio, że przeciwko neapolitańczykom musieli się głęboko bronić, bo inaczej oberwaliby czteroma, lub pięcioma bramkami, jak Udinese i Sampdoria. To jest coś, z czym Napoli ma wciąż problemy.
- Zdecydowanie musimy poprawić naszą grę w trzeciej tercji, regularnie docieramy do linii pola karnego, a potem nie potrafimy się przebić. Musimy nad tym pracować, przełożyć to całe posiadanie piłki na dogodne sytuacje do strzelenia - zauważył Spalletti.
I jeśli szukać przed meczem z Napoli jakiejś nadziei dla Legii, poza wystawieniem kilku rezerwowych, to właśnie w tym. Gdy rywal jest ustawiony głęboko, gra twardo, skupia się na defensywie i wychodzeniu z kontrami, to drużyna z Neapolu miewa problemy. Tak było we wspomnianym meczu z Cagliari, czy ostatnio przeciwko Torino.
Choć i tak oba te spotkania Napoli wygrało.

Przeczytaj również