Takiego skandalu piłkarska Hiszpania jeszcze nie widziała. "Tłumaczenia FC Barcelony nie są wiarygodne"
To jedna z największych afer w historii La Ligi. “Caso Negreira” od miesiąca wywołuje ogromne emocje nie tylko w całej Hiszpanii. Do sądu wpłynął właśnie akt oskarżenia przeciwko FC Barcelonie. I o ile na krajowych boiskach słynnemu klubowi nic wielkiego raczej nie grozi, o tyle UEFA tak łaskawa może już nie być.
Jose Maria Enriquez Negreira jest obecnie 77-letnim leciwym starszym panem, którego nazwisko od połowy lutego znajduje się na ustach piłkarskiej Hiszpanii. Skandal wybuchł w przeddzień pierwszego meczu FC Barcelony w ramach 1/8 finału Ligi Europy przeciwko Manchesterowi United. Dziennikarze “Cadena SER”, a później “El Mundo” ujawnili, że były wiceprzewodniczący tamtejszego Komitetu Technicznego Sędziów w czasie pełnienia swojej funkcji miał być opłacany przez kataloński klub.
Sprawa wyszła na jaw dość przypadkowo i została wykryta przez hiszpańską skarbówkę. Pierwotnie badała ona wyłącznie rozliczenia Barcelony w latach 2016-2018. Potem okazało się jednak, że “Blaugrana” miała wysyłać przelewy do Negreiry przez łącznie niemal dwie dekady. Łączna kwota, która trafiła na konto ówczesnego wiceszefa hiszpańskich sędziów, wyniosła siedem milionów euro. A to kwota już bardzo poważna, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie okoliczności towarzyszące.
Konflikt interesów
Enrqiuez Negreira nie otrzymał tych pieniędzy oczywiście za darmo. W zamian należąca do niego firma Dasnil 95 dostarczała Barcelonie informacje na temat hiszpańskich arbitrów mających sędziować kolejne spotkania “Dumy Katalonii”. Takie raporty zawierały konkrety dotyczące profilu arbitra, a znajdujące się w nich szczegóły miały pomóc zawodnikom “Barcy” uniknąć indywidualnych napomnień czy konfliktu na boisku. W takim postępowaniu nie byłoby normalnie nic dziwnego, sędziowie-konsultanci to standard w wielu klubach, nie tylko tych hiszpańskich. Problemem jest jednak sama postać Negreiry.
- Kiedy otrzymywał on przez swoją spółkę pieniądze od Barcelony, był przecież aktywnym wiceprzewodniczącym komitetu sędziowskiego. To jawny konflikt interesów i naruszenie zasad etyki. Taka sytuacja jest zupełnie nie do porównania z zatrudnieniem byłych arbitrów przez inne kluby. To, czy było to nielegalne pod względem prawnym, powinien jednak już rozstrzygnąć sąd karny - mówi w rozmowie z nami Michał Gajdek, redaktor naczelny “FCBarca.com” i współautor podcastu “9CAMPNOU”.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze osoba syna Negreiry. Javier Enriquez Romero przez wiele lat współpracował w RFEF, czyli hiszpańskim związkiem piłkarskim, w roli sędziowskiego coacha. Zajmował się opieką mentalną nad wieloma sędziami, którzy później prowadzili zawody z udziałem FC Barcelony. Tyle że jednocześnie miał działać ze swoim ojcem i przygotowywał wspomniane raporty dla katalońskiego klubu. Trudno więc nie wyczuć tu dość mocnego naruszenia wszelkich zasad etyki.
Długa lista oskarżonych
Od momentu kiedy cały skandal ujrzał światło dzienne, zaczęły się wzajemne oskarżenia. Wiadro pomyj zostało wylane na sam klub z najróżniejszych stron piłkarskiego środowiska. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że ostatecznie dokumenty wskazują na to, że “Duma Katalonii” po raz pierwszy opłaciła Negreirę w 2001 roku. Od tego czasu regularnie dostawał on przelewy od klubu z Camp Nou, a całą “współpracę” przerwał dopiero Josep Maria Bartomeu. Ówczesny prezydent “Barcy” miał być później zresztą szantażowany przez Negreirę, że ten przekaże mediom informacje na temat najróżniejszych nieprawidłowości wewnątrz klubu.
Początkowo wydawało się, że być może to tylko wielka medialna bomba, która nie doprowadzi Barcelony do żadnych poważnych konsekwencji. W kolejnych dniach po ujawnieniu afery “El Pais” opublikowało jednak informację, że już niedługo do sądu wpłynie akt oskarżenia wobec klubu. Te rewelacje potwierdziły się w minionym tygodniu. Wśród oskarżonych wymienia się nie tylko samego Bartomeu, ale również jego poprzednika Sandro Rosella, byłego dyrektora Albera Solera i oczywiście również Negreirę.
Joan Laporta na razie może spać spokojnie. Jak powiedział mediom Bartomeu, to właśnie obecny prezydent Barcelony miał w 2003 roku podwyższyć honorarium spółce Negreiry. Teraz wraz z Joanem Gaspartem (prezes klubu w latach 2000-2003) wymieniani są jednak tylko w roli świadków i nie postawiono im żadnych zarzutów. Wszystko wynika z faktu, że reforma prawa karnego, na podstawie której wysuwa się oskarżenia, weszła w życie dopiero w 2010 roku. Prokuratura oszczędziła też na razie syna Negreiry, ponieważ nie da się wyraźnie stwierdzić, czy znał on zamiary ojca.
- Aktualnie prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia, w którym oskarżyła Barcelonę o korupcję w sporcie, a dokładniej płacenie wiceszefowi Komitetu Technicznego Sędziów, aby ten doprowadził do nieuczciwego faworyzowania klubu. Teraz sprawą zajmie się sąd i oceni, czy rzeczywiście to miały na celu te płatności. A przypominam, że mówimy tu o kwocie wynoszącej około siedmiu milionów euro przez 18 lat - podkreśla Gajdek.
Europejskie kłopoty
Mleko już się jednak rozlało, a Barcelona stanęła przed kolejnym wizerunkowym problemem. W tej chwili bardzo ciekawe jest to, jaką w ogóle strategię w całym tym postępowaniu przyjmie “Duma Katalonii”. Póki co sam klub, a zwłaszcza Laporta, na każdym kroku zdecydowanie odcina się od stawianych mu oskarżeń. Ale przelewów, które regularnie wpływały na konto firmy należącej do Negriery, nie da się podważyć. Nawet jeśli prezydent “Barcy” podkreśla, że klub jest niewinny i szykuje się do walki o jego dobre imię.
- Nie ukrywam, że ja jestem jednak tą sytuacją dość mocno zaniepokojony, bowiem brak jest przekonujących wyjaśnień ze strony klubowych władz. Płatności występowały już podczas poprzedniej kadencji Joana Laporty, w związku z czym obecny prezydent powinien mieć na ten temat wiedzę. Pierwsze tłumaczenia, jakoby chodziło o raporty sędziowskie czy o młodych zawodnikach, są zupełnie niewiarygodne. Klub wszczął wewnętrzne dochodzenie i jestem bardzo ciekawy jego efektów - mówi nam Gajdek.
Tymczasem kluby z Primera i Segunda Division już wcześniej wystosowały apel wobec piłkarskich władz, aby zajęły się tą sprawą. Jedynym przedstawicielem La Ligi, który początkowo zachował milczenie, był… Real Madryt. Władze “Los Blancos” oficjalny komunikat wystosowały dopiero po tym, jak do sądu trafił akt oskarżenia. Florentino Perez musi jednak mocno ważyć słowa. Po pierwsze, zdaniem części działaczy Barcelony, ta płaciła Negreirze, ponieważ sędziowie mieli rzekomo wspierać Real. Po drugie zaś, Perez wraz z Laportą, wciąż nie rezygnuje przecież z pomysłu Superligi. A w jej przypadku, podobnie jak przy “Caso Negreira”, największym zagrożeniem dla Barcelony, a i po części przez to i dla Realu, wydaje się właśnie UEFA.
- Postępowanie przed sądem karnym będzie się toczyć zapewne kilka lat. Trudno tu oczekiwać na szybkie rozstrzygnięcie sprawy. Na gruncie administracyjnym sprawa, niezależnie od ewentualnej winy Barcelony, jest natomiast przedawniona - nie grozi zatem kara “sportowa”, przynajmniej w Hiszpanii. Zupełnie inaczej wygląda natomiast sytuacja w Europie. W tym przypadku UEFA ma dużo szersze możliwości działania i tam upatrywałbym ewentualnych krótkoterminowych konsekwencji - podsumowuje nasz rozmówca.