Taką strategię wybrał Santos. Z Niemcami było to wyraźnie widoczne. Ważne słowa Lewandowskiego
Jak wyglądał mecz Polski z Niemcami? Czy można powiedzieć, że Polacy zasłużyli na zwycięstwo? Obrona i atak - co na razie nam dają? Odpowiedzi poszukaliśmy w analizie taktycznej piątkowego sparingu. Jest kilka istotnych wniosków.
Obrona
Polacy rozpoczęli to spotkanie w systemie 1-5-3-2. W poprzednim meczu z Albanią ”Biało-czerwoni” również wykorzystywali momentami trójkę środkowych obrońców i dwóch wahadłowych, lecz w fazie ataku. Tym razem gęste ustawienie w ostatniej linii pozwalało zabezpieczyć się przed różnorodnymi atakami Niemców. Piętro wyżej, przed piątką obrońców, występowało trzech pomocników oraz dwóch napastników, których pozycje mogły ulegać zmianie. Wszystko za sprawą systemu ”Die Mannschaft”, gdzie do pokrycia było dwóch defensywnych i dwóch ofensywnych pomocników.
Wobec tego podopieczni Hansiego Flicka zyskiwali w wielu fragmentach meczu przewagę liczebną cztery na trzy w linii pomocy, jednak bardzo rzadko potrafili ją wykorzystać. Zawodnicy powyżej linii piłki ustawiali się głównie tyłem do kierunku akcji, co tylko ułatwiało Polakom wypychanie przeciwników z dala od pola karnego. Trzeba również przyznać, że piłkarze Fernando Santosa naprawdę dobrze wywiązywali się ze swoich zadań w tej fazie gry - doskakiwali do graczy z piłką i nakładali na nich presję, jednocześnie odcinając opcje podania za swoje plecy.
Niemcy, aby znaleźć trochę więcej przestrzeni z przodu do swobodnej gry, kilkukrotnie zagrywali… do tyłu. W ten sposób wyciągali Polaków spod ich pola karnego, odległości między formacjami się powiększały, dzięki czemu powstawały możliwości podania między linie.
W takich momentach bardzo istotne po stronie polskiej było jak najszybsze odbudowanie bliskiego ustawienia w obronie i udawało się to bardzo dobrze wykonywać. ”Biało-czerwoni” biegli w kierunku swojej bramki jak do pożaru i po kilku sekundach wokół piłki znajdowało się nawet ośmiu zawodników. Warto w tym miejscu dodać, że ustawienie z trzema środkowymi obrońcami i pomocnikami przeciwdziałało także podaniom prostopadłym Niemiec. Pomiędzy Polakami dominowały kąty ostre, dzięki czemu mogli się wzajemnie asekurować w bliskich odległościach.
Sytuacja przedstawiała się nieco inaczej, gdy Niemcy rozgrywali piłkę w bocznych sektorach. Wówczas trzech pomocników Polski musiało pokonać w tę stronę długi dystans, wobec czego ich przygotowanie motoryczne musiało stać na bardzo wysokim poziomie.
Jeśli jednak zawęzili skutecznie ustawienie do boku, ich pozycje obronne pozostawały bez zarzutu. W polu karnym bardzo wyraźnie wyodrębniały się dwie linie ”Biało-czerwonych”, którzy mogli przeciąć dośrodkowania zarówno wzdłuż pola bramkowego (tzw. strefa pierwszego tempa), jak również piłki wycofane (tzw. cutbacki w strefę drugiego tempa). Polacy zrobili więc dokładnie to, czego w kilku momentach zabrakło…
…piłkarzom Interu w finale Ligi Mistrzów. Podopieczni Simone Inzaghiego wykorzystywali w teorii ten sam system gry, 1-3-5-2, ale ich pomocnicy w niskiej obronie często tworzyli jedną linię z obrońcami. Tym samym ustawienie zespołu się spłaszczało, aż w konsekwencji Rodri zdobył zwycięskiego gola z podania wstecznego.
Na co jeszcze Polacy musieli uważać? W obronie niskiej, głównie w drugiej połowie meczu, duże zagrożenie sprawiały dośrodkowania na róg pola bramkowego. W przypadku systemów z trójką środkowych obrońców jest to miejsce niejednoznaczne do pokrycia. Za daleko ma tam bramkarz, skrajny stoper musi oglądać się za siebie, a wahadłowy może nie być gotowy do obniżenia ustawienia. Z rogu ”piątki” groźnie uderzał Marius Wolf, a piłka o mały włos nie przekroczyła linii bramkowej.
Atak
Biorąc pod uwagę grę w ofensywie, piłkarze Santosa w dużej mierze musieli skupiać się na szybkich przejściach z obrony do ataku. Zadanie to było o tyle trudne, że wychodząc spod własnego pola karnego powyżej piłki znajdowało się tylko dwóch napastników. Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski, a w dalszych fragmentach spotkania Arkadiusz Milik i Michał Skóraś, zmuszeni byli do nierównej walki (dosłownie) z kilkoma rywalami, po której najlepsze, co mogli zyskać, to nie atak wolnej przestrzeni, a zarobiony rzut wolny. W powtórkach telewizyjnych można było zauważyć frustrację ww. graczy, którzy ciągnęli na własnych barkach grę reprezentacji i zapewniali kolegom bezcenne chwile oddechu.
Jeśli zaś chodzi o grę w ataku pozycyjnym, reprezentacja Polski nie zaprezentowała zbyt wielu nowych rozwiązań. W budowie akcji wykorzystywała najczęściej trzech obrońców, spośród których skrajni (Bednarek) stawali się wolnymi zawodnikami. Na nic to się jednak zdało, ponieważ partnerzy w wyższych strefach nie stwarzali odpowiednich opcji podania i piłka lądowała za plecami tak Niemców, jak i Polaków. Do problemów ”Biało-czerwonych” w grze w ataku odniósł się w rozmowie z TVP Robert Lewandowski:
- Wielokrotnie mieliśmy dziś problem przy wyprowadzaniu piłki, podejmowaliśmy błędne decyzje. Czasem trzeba było przegrać [stronę], utrzymać, sklepać. Kiedy szliśmy w jednym kierunku, to sami się zamykaliśmy. Nie zachowywaliśmy spokoju i nie znajdowaliśmy idealnego rozwiązania, aby wykorzystać odpowiednią przestrzeń i w konsekwencji wolnego zawodnika. Sami blokujemy się przed tym, żeby stworzyć sytuacje poprzez kontratak czy wyjście na wolne pole. (…) [Jeśli tego nie zrobisz], pojawia się coraz więcej niepewności, brakuje spokoju i myśli, żeby iść do przodu, przerzucić ciężar gry. Później człowiek skupiony jest na defensywie i czasami może zabraknąć sił oraz świeżego spojrzenia na całą sytuację.
Kapitan polskiej kadry wspominał również o konieczności liderowania drużynie, kiedy sprawy nie toczą się po naszej myśli i kilkukrotnie wcielił te słowa w życie. Na przykład w 21. minucie zszedł szeroko do drugiej linii, wyciągnął pomocnika Niemiec ze strefy, dzięki czemu pojawiło się więcej wolnego miejsca w środku. Następnie dzięki dwóm podaniom i rozszerzeniu gry przez wahadłowego, Jakuba Kamińskiego, Polacy znaleźli się pod polem karnym rywali. Sytuacja ta pokazała, jak dobrze Lewandowski rozumie grę i potrafi zająć kluczową pozycję w ataku, nie dotykając nawet piłki. W innych akcjach umiejętnie naprowadzał futbolówkę na rywali, skupiał ich uwagę i zmieniał stronę gry - tym razem do drugiego wahadłowego, Bartosza Bereszyńskiego, zapewniając odpowiedni balans w grze ”Biało-czerwonych”, którego przecież tak bardzo brakowało.
Kapitan otworzył kilka razy strefę pomiędzy obroną a pomocą Niemiec, a można było przejść również do tej najwyższej - za ostatnią linią. ”Biało-czerwoni” kilka razy posłali piłkę za ostatnich obrońców gości, kiedy ci całym zespołem pressowali Polaków na ich połowie. Wówczas cała druga połowa (ponad 50 metrów!) pozostawała wolna, a na dodatek wybiegając z własnej części boiska każdorazowo unikało się pozycji spalonej.
Podsumowanie
Kilka powyższych sytuacji pokazało, jak istotną kwestię stanowi budowanie gry od własnej bramki. Podopieczni Fernando Santosa póki co nie znaleźli nowych rozwiązań w konstruowaniu ataków, czy w ogóle ”podłączenia” do akcji liderów kadry - Piotra Zielińskiego i Roberta Lewandowskiego, którzy wciąż muszą zdawać się na samotne szarże i działania jako wyjątki od reguły.
Portugalski szkoleniowiec postawił tymczasem na strategię bardzo zachowawczą, nastawioną głównie na utrudnienie życia rywalom, a do systemu gry odniósł się na pomeczowej konferencji prasowej:
- Obserwując piłkarzy, wyciągam wnioski i według mnie takie ustawienie było najlepszym wyjściem. Tak naprawdę graliśmy dwoma centralnymi obrońcami i w taki sposób chcemy grać. Najważniejsze jest to, by drużyna dobrze broniła i strzelała bramki. Mamy piłkarzy, który bardzo dobrze panują nad piłką i dopracowujemy także stałe fragmenty gry. Chcę, aby zawodnicy wykorzystywali właśnie to, co potrafią robić najlepiej.
Widać wyraźnie, że nowy selekcjoner postawił na początku swoich rządów na usprawnienie defensywy, co tylko spotęgował efekt pierwszych kilku minut marcowego meczu z Czechami.
Czego można spodziewać się po Portugalczyku w najbliższym czasie? Rozwinięcia konceptów w ataku raczej nie, w końcu przez lata spędzone w Grecji oraz swojej ojczyźnie dał się poznać jako trener, którego głównym mottem mogłoby być ”uderz i odskocz”. W taki właśnie sposób zdobył mistrzostwo Europy w 2016 r., wygrywając tylko jeden mecz w regulaminowym czasie, co dość dobrze łączy się z jego myślą szkoleniową. Wydaje się, że polska kadra pod jego wodzą może być jedną z najnudniejszych reprezentacji ostatnich lat z najwyższą średnią punktów na mecz. Defensywna solidność aż biła od ”Biało-czerwonych” w meczu z Niemcami, a za trzy dni będzie na nich czekało zupełnie inne wyzwanie, czyli gra przeciwko nisko ustawionym reprezentantom Mołdawii. Będzie to kolejny duży test dla Fernando Santosa, w którym okazje stworzone po stałych fragmentach gry mogą nie wystarczyć.