Tak Santosowi szło w piłce klubowej. Łatwo zauważyć ważną prawidłowość. "Klucz do najlepszych wyników"
Fernando Santos, zanim został selekcjonerem, pracował przez 23 lata w piłce klubowej. W tym czasie prowadził czołowe zespoły z Portugalii i Grecji. Radził sobie ze zmiennym szczęściem.
Można mieć kilka zarzutów lub choćby znaków zapytania co do sposobu pracy Fernando Santosa. Nie da się jednak odmówić mu ogromnego doświadczenia. Portugalczyk przez cztery lata prowadził reprezentację Grecji, a ostatnie osiem spędził na stanowisku selekcjonera kadry Portugalii. Wcześniej spędził ponad 20 lat w piłce klubowej, gdzie trenował zespoły z obu tych państw. Śmiało można stwierdzić, że trafiając do Polski pierwszy raz rzucony jest na niezbadany wcześniej teren. Choć dziś przyglądamy się przede wszystkim temu, jak Santos radził sobie w międzynarodowym futbolu, to nie da się wymazać jego bogatej przeszłości klubowej. W trenerskiej karierze 68-latek przeszedł wszystkie szczeble. Zaczynał na peryferiach portugalskiego futbolu, aby w końcu prowadzić tam największe kluby. Z różnym skutkiem, podobnie zresztą jak w Grecji. Po 23 latach jego szyja nie zgięła się od nadmiaru medali, ale kilka znaczących sukcesów do CV trafiło.
Początki inżyniera
Pierwsze szlify w roli trenera Fernando Santos zbierał w portugalskim Estoril-Praia. To zresztą zespół, w którym spędził większość kariery zawodniczej, zakończonej w wieku 33 lat. Nowy selekcjoner reprezentacji Polski od początku miał na siebie pomysł także poza piłką. Ukończył studia inżynierskie, a następnie pracował jako dyrektor ds. konserwacji w jednym z hoteli, łącząc to zadanie z rolą trenera. Najpierw asystenta, a następnie pierwszego opiekuna Estoril-Praia. Jako główny szkoleniowiec prowadził tę drużynę sześć lat. I to z sukcesami. Grający na trzecim poziomie rozgrywkowym zespół wprowadził do pierwszej ligi. W końcu jednak formuła się wypaliła. Santos pożegnał się z klubem w marcu 1994 roku, gdy jego piłkarze zajmowali ostatnie miejsce w tabeli. Na ławkę wrócił w listopadzie, obejmując CF Estrela. Tam spędził ponad 3,5 roku. Ostatnie dwa sezony ukończył w górnej połówce tabeli, co zwróciło uwagę rodzimego giganta, FC Porto.
Sukcesy
Ze “Smokami” pracował przez trzy pełne sezony. W pierwszym roku sięgnął po mistrzostwo kraju, a w kolejnym wygrał Puchar Portugalii. Już wtedy dał się poznać jako pragmatyk, który ceni sobie grę defensywną. Klub opuszczał ze średnią traconych goli na poziomie 0,91/mecz. To zresztą stało się znakiem rozpoznawczym Portugalczyka także w kolejnych drużynach. Średnią jednego gola na spotkanie “przebił” minimalnie tylko w AEK-u Ateny. O podejściu Santosa do gry przekonała się zresztą Wisła Kraków, z którą Porto rywalizowało w II rundzie Pucharu UEFA sezonu 2000/01. Ówczesny szkoleniowiec “Białej Gwiazdy” Orest Lenczyk liczył, że “Smoki” będą preferowały otwartą piłkę i chciał zaskoczyć rywala ofensywnym ustawieniem. Nic z tego. Po 0:0 w Krakowie, u siebie Porto wygrało 3:0… przy gwizdach własnyuch kibiców, którym nie podobało się powściągliwe granie ich ulubieńców. Santos jednak nic sobie z tego nie robił. Cel osiągnął, wynik poszedł w świat. Z Estadio das Antas odchodził jako mistrz i dwukrotny wicemistrz kraju. Wywalczył też dwa krajowe puchary i doprowadził Porto do ćwierćfinału Ligi Mistrzów (1999/00) oraz Pucharu UEFA (2000/01).
Wyjazd do Grecji
Kolejnym przystankiem Santosa na trenerskim szlaku był AEK Ateny, gdzie nie musiał się obawiać aż tak dużego nacisku z zewnątrz na grę ofensywną, jak w FC Porto. Zaczął obiecująco. Z AEK-iem sięgnął po Puchar Grecji, a całe rozgrywki były wizytówką jego stylu gry. W fazie grupowej drużyna z Aten straciła siedem goli przy 25 strzelonych. Na drodze do wielkiego finału AEK dał sobie strzelić zaledwie jedną bramkę w ośmiu starciach (od drugiej rundy do końca grano dwumecze). Zaś w decydującym spotkaniu ograł 2:1 wielki Olympiakos.
Ligowy sezon 2001/02 drużyna Santosa zakończyła jako wicemistrz Grecji, przegrywając z Olympiakosem gorszym bilansem meczów bezpośrednich. I nie da się nie docenić w tym przypadku… ofensywy AEK-u. Zespół miał drugą najlepszą obronę, ale i drugi najlepszy atak w rozgrywkach. Z drugiej strony wspomniane już mecze z późniejszym mistrzem były szalone - padły wyniki 2:3 i 4:3. Trochę nie w stylu Portugalczyka. Gdyby batalie z drużyną z Pireusu rozegrał na swoich zasadach, tytuł miałby na wyciągnięcie ręki.
Mimo wszystko dobra praca Santosa przyciągnęła uwagę Panathinaikosu, który chciał przełamać kilkuletnią supremację największego rywala. Ta przygoda okazała się jednak kompletną porażką. Nowy selekcjoner polskiej kadry rozpoczął ligowe zmagania od trzech przegranych spotkań. “Koniczynki” męczyły się nawet w dwumeczu 1. rundy Pucharu UEFA z Litexem Łowecz. Ostatecznie Bułgarów udało się ograć dopiero po dogrywce i dwóch golach Krzysztofa Warzychy. Dla włodarzy klubu to było już zbyt wiele. Posady Santos nie uratował nawet wygraną w lidze ze Skodą Xanthi. Odszedł z “Panaty” po kilkunastu tygodniach.
Między Lizboną a Atenami
Do końca sezonu Santos pozostawał bez pracy, ale na sezon 2003/04 znalazł zatrudnienie w Sportingu Lizbona. Z ekipą “Lwów” rozgrywki ligowe zakończył na trzecim miejscu i stracił posadę. Wynik mógł być lepszy, lecz na finiszu sezonu Sporting zanotował trzy porażki w czterech ostatnich meczach. Tym razem ekipa Santosa nie wyróżniała się szczególnie szczelną defensywą. Przynajmniej jak na standardy Portugalczyka. Doświadczony szkoleniowiec szybko więc wrócił tam, gdzie jego sposób pracy ceniono szczególnie. Do AEK-u. W Atenach dwa sezony z rzędu kończył na ligowym podium, znów zdobył także tytuł trenera roku. Klubowej gabloty już nie zapełnił, ale brąz i srebro przyjęto jako sukces. Zespół Santosa znów dobrze funkcjonował w obronie, co przełożyło się na dobre wyniki. Te z kolei pozwoliły o sobie przypomnieć w ojczyźnie.
Z usług rodaka zdecydowała się skorzystać Benfica, gdzie Santos pracował w sezonie 2006/07. Ponownie niewiele brakowało do szczęścia, bowiem tytuł mistrzowski przegrał o zaledwie dwa punkty. Sezon skończył jednak zarówno za Porto, jak i Sportingiem. Benfica grała futbol zrównoważony. Oczywiście kluczem nadal była organizacja w obronie, ale podobnie jak w Porto, piłkarze Santosa nie tylko się bronili. Gdy była ku temu okazja, potrafili także strzelać. Miejsce na podium było jednak zbyt małym osiągnięciem dla Benfiki, co sprawiło, że Portugalczyk po raz kolejny musiał zmienić pracę. Podsumowując ten rozdział jego kariery można zauważyć pewną prawidłowość. Nie da się Fernando Santosowi odmówić tego, że jego drużyny potrafiły zdobywać gole, jednak klucz do najlepszych wyników zawsze stanowiło budowanie zespołu od tyłu.
Z Salonik na salony
Przeplatające się portugalsko-greckie losy Santosa rzuciły go w końcu do PAOK-u Saloniki. To ostatni klubowy przystanek w dorobku 68-latka przed objęciem reprezentacji Grecji. I w końcu dłuższy. W zespole “Biało-czarnych” Portugalczyk spędził trzy sezony. Pierwszy sezon zakończył na dziewiątym miejscu w lidze. Przed kolejnymi rozgrywkami ekipa z Saloników znacząco się jednak wzmocniła. Do drużyny trafili tacy piłkarze, jak choćby Vieirinha, Pablo Garcia czy Pablo Contreras. Nastąpiła wyraźna poprawa - PAOK zajął drugą lokatę w rundzie zasadniczej, jedynie ustępując Olympiakosowi. Tyle że w play-offach ekipa Santosa przegrała z Panathinaikosem i ostatecznie została sklasyfikowana na czwartej lokacie. Niemniej “Santos-ball” znów dała o sobie znać. Solidna defensywa, gorsza tylko od mistrza kraju, a także niezły - choć nie wybitny - dorobek w ataku (39 goli zdobytych, przy 16 straconych).
Z Santosem w PAOK-u współpracował były reprezentant Polski Mirosław Sznaucner, który także zwraca uwagę na szczególne przywiązanie 68-latka do porządku w defensywie. Jednocześnie ucina wszelkie obawy dotyczące tego, że Polska może grać antyfutbol, którego świadkami byliśmy podczas mundialu w Katarze.
- To nie w jego stylu. Santos wielką wagę przykłada do porządku w obronie, ale lubi też mieć kontrolę nad tym, co się dzieje w meczu - powiedział w rozmowie z “Faktem” Sznaucner. I dodał: - On umie współpracować z największymi gwiazdami. Wie, jak do nich dotrzeć, jak z nimi rozmawiać.
W PAOK-u rzeczywiście doszło do pewnego zderzenia - mocnych nazwisk i zawodników-żołnierzy. Santos doprowadził ich do dwóch miejsc na podium, bowiem po sukcesie w sezonie 2008/09, w kolejnych rozgrywkach PAOK był trzeci, a zespół miał najlepszą defensywę w całej lidze. Portugalczyk dwa lata z rzędu był wybierany trenerem roku w Grecji, co w ogólnym rozrachunku dało mu cztery takie tytuły. Ligowe wyniki ostatecznie sprawiły, że po Santosa sięgnęła grecka federacja i namaściła go na następcę Otto Rehhagela na stanowisku selekcjonera reprezentacji. Od tamtej chwili nie wrócił już do piłki klubowej. A teraz ma osiągać sukcesy z Polską. Zaczął obiecująco, bo od udanej konferencji prasowej.