Tajemnicza przeszłość Guardioli. Ukarany za doping, oczyszczony po latach. "Stracił renomę, został niewypałem"

Końcówka piłkarskiej kariery Josepa Guardioli naznaczona jest dopingowym skandalem. Dwie próbki z dwóch różnych spotkań wykazały nadwyżkę nandrolonu w organizmie. Guardiola został zawieszony na cztery miesiące.
Sprawa ta ciągnęła się przez dobre… osiem lat. Guardiola chciał po czasie oczyścić swoje nazwisko. To mu się udało, jednak nie jest to tak proste i jednoznaczne.
Zawieszenie na dzień dobry
Listopad, 2001 rok. Włoski Narodowy Komitet Olimpijski (CONI) ogłasza światu mocnego newsa: Pep Guardiola, grający w barwach Brescii, dwa razy w krótkim czasie uzyskał pozytywny wynik dopingowy. Chodzi o zakazany lek sterydowy, nandrolon. U zdrowych osób powoduje wzrost siły mięśni oraz ogólnej wytrzymałości. Zakazany jest w sporcie od ponad 60 lat. W Polsce mówiło się o nim tuż przed igrzyskami w Rio, gdy wykluczono braci Zielińskich - Tomasza oraz mistrza z Londynu, Adriana. Pep miał w organizmie tę substancję ponad dozwoloną normę i to nie jakoś minimalnie, ale przebił tę wartość kilkukrotnie. Jedną próbkę moczu dostarczył po wyjazdowym spotkaniu z Piacenzą, drugą dwa tygodnie później, po wyjazdowym meczu z Lazio. Obie dały pozytywny wynik na obecność nandrolonu. Werdykt? 50 tysięcy euro kary, cztery miesiące bez gry i losowe momenty tuż po zawieszeniu, w których podda się testom antydopingowym.
- Przed Piacenzą brałem tylko multiwitaminy, które dr Ramon Segura, mój zaufany fizjolog, przygotowywał dla mnie przez sześć lub siedem lat. Składają się tylko z określonych witamin, o czym świadczy ponad 60 testów dopingowych, które miałem przez wiele lat w karierze, a wszystkie z nich wypadły negatywnie. Jestem niewinny i zamierzam to udowodnić - mówił świeżo po ukaraniu. Grać jednak nie mógł.
Stracił renomę, został niewypałem, a przecież kilka miesięcy wcześniej ludzie przecierali oczy ze zdumienia. Było w jego transferze do Brescii coś romantycznego, nieoczywistego, zaskakującego. Podobnego jak na przykład przejścia Cesca Fabregasa do Como lub też Francka Ribery’ego do Fiorentiny. W tamtym czasie w Brescii grali też: Daniele Bonera, Marek Koźmiński, Roberto Baggio oraz Luca Toni. Bramki tych dwóch ostatnich zagwarantowały ostatecznie klubowi utrzymanie. Strzelili ich razem 24, co stanowiło 56% dorobku drużynowego. Guardiola po powrocie z zawieszenia dorzucił dwie. Też pomógł w walce o utrzymanie jako kapitan. Brescia utrzymała się z ledwością, mając punkt przewagi nad czerwoną strefą.
Zakochany w Brescii i w… Baggio
- Oni przyszli szukać właśnie mnie i chcieli pozyskać bardziej niż ktokolwiek inny w ostatnich tygodniach - mówił tuż po dołączeniu do nowej drużyny.
Skąd w ogóle pomysł grania właśnie tutaj? Przecież Pep nie był aż tak słaby, żeby łapać się brzytwy i wybrać średniaka ligi włoskiej. Miał wciąż sporo do zaoferowania nie tylko na murawie. Głównie charyzmę i doświadczenie. Mógł pokazać kolegom medal za wygraną Ligę Mistrzów i pięć medali za mistrzostwo Hiszpanii. Chciał zmazać plamę nieudanego finiszu w Barcelonie, gdzie do Ligi Mistrzów za uszy wciągnął ich Rivaldo. Doskonały rzut wolny, wspaniały strzał z 25 metrów i na koniec fantastyczna, legendarna przewrotka, jedna z najbardziej ikonicznych bramek w historii klubu. W Internecie tamto 3:2 z Valencią funkcjonuje jako “dzień, w którym Rivaldo udowodnił swoją wielkość”.

Barcelona w sezonie 2000/01 ledwie wdrapała się po “Rivaldo show” na czwarte miejsce, dające eliminacje przed kolejnym sezonem LM, a z bieżącej wówczas edycji odpadła już jesienią, oglądając w grupie plecy Milanu i Leeds United. Guardiola nie mógł pomóc. Przez urazy zaliczył okrągłe zero spotkań w Lidze Mistrzów. Trzecie miejsce gwarantowało występy w Pucharze UEFA, ale i tam “Blaugrana” w półfinale musiała uznać wyższość Liverpoolu. To na osłodę może chociaż Puchar Króla? To się nie mogło skończyć przecież inaczej, prawda? Kapitan, uosobienie, legenda i idol Camp Nou po dwóch latach pucharowej posuchy tak miał zwieńczyć piłkarską karierę w klubie życia. Normalnie filmowa historia. Wyszła z tego wielka klapa. Pożegnanie okazało się brutalne. Zawodnik dostał w głowę obuchem od siekiery. Celta Vigo zdeklasowała Barcelonę 4:1 w dwumeczu, a katem okazał się stoper, Eduardo Berizzo, obecny selekcjoner reprezentacji Chile.
Pep czekał następnie do ostatniego momentu, tak naprawdę nie miał pojęcia dokąd trafi. Zdał się na żywioł. Chciał zobaczyć, gdzie będzie czuł się potrzebny i ważny. Działacze Brescii urzekli go zaciekłym dążeniem do podpisu. Urzekła go również pespektywa życia w Lombardii. Ten teren go kupił. Może przekonał spacer po Piazza Della Loggia? Jest coś w doborze kolejnych klubów Pepa. Później wybrał przecież Rzym, słynący ze swojego starożytnego stylu. A Brescię nazywa się… małym Rzymem. Roma chciała go już wtedy, ale on miał jasny cel: pewna gra i wyjazd na MŚ w Korei i Japonii. Rzymianie dopiero co zdobyli mistrzostwo. Pep nie czuł się już tak mocny, by wykurzyć konkurencję, zaś w Lombardii z miejsca stał się gwiazdą, dla której przychodzi się na stadion. Prezes Gino Corioni pozyskał kolejne gigantyczne nazwisko po Gheorge Hagim w 1992 roku i Roberto Baggio w 2000. W Brescii rozwijał się też Andrea Pirlo. Tam odbudowywał się w 2001 roku po nieudanym transferze do Interu, jednak obaj z bohaterem tego tekstu minimalnie się minęli. Właściwie to Pep miał wypełnić lukę po młodym Pirlo.
Trener Carlo Mazzone wydrapywał sobie ostatnie siwe włosy, które zostały mu już tylko po bokach, bo nie mógł uwierzyć, że dostał nie tylko piłkarza, ale też faceta, który przychodzi na zebrania sztabu i szczegółowo analizuje kolejne spotkania i poszczególne sytuacje. W końcu nie wytrzymał i zapytał: chłopie, co Ty w ogóle tu u nas robisz? Odpowiedź brzmiała tak: - Proszę pana, po prostu chciałem zagrać z Roberto Baggio.
Kilka tych samych historii
Ta euforia i romantyczna historia potrwała kilka spotkań. Doktor Guardioli złożył obszerne wyjaśnienia. Pep ufał mu bezgranicznie. Ramon Segura próbował udowodnić, że… suplementy tak naprawdę o wiele wcześniej zostały skażone nandrolonem. Sam wpadł we własną pułapkę, bo podobno sprowadzał je z nieznanych źródeł. Pomocnik został jeszcze skazany przez sąd w Brescii na siedem miesięcy więzienia w zawieszeniu i kolejną karę pieniężną - 9000 euro. Segura pracował też w Barcelonie z Frankiem de Boerem. Holender kilka miesięcy wcześniej uzyskał pozytywny wynik testu na obecność nandrolonu. On limit przekroczył czterokrotnie. Otrzymał 8,6 miligramów na litr krwi, podczas gdy limit wynosił dwa. - Włożyłbym rękę w ogień, żeby przysiąc swoją niewinność, bo nigdy nie brałem tej substancji - tłumaczył.
Musiało być coś nie tak z tymi suplementami, które w tamtym czasie otrzymywali różni lekarze. Tych przypadków było po prostu za dużo. Inną ofiarą nandrolonu został Edgar Davids. Zresztą nie on jeden, a jeszcze kilku zawodników grających we Włoszech. “The Guardian” wyliczał, że Davids pod koniec kwietnia 2001 roku został siódmym piłkarzem z Serie A i Serie B, który uzyskał pozytywny wynik na obecność nandrolonu, a 40 innych próbek miało się wahać na granicy dopuszczalności. Inni zawieszeni to choćby Fernando Couto oraz Jaap Stam, ważni piłkarze Lazio. Ich kolega klubowy, Alessandro Nesta, wypowiedział wtedy słowa, że boi się teraz wypić szklankę wody. Nandrolon mocno dotknął też środowisko męskiego tenisa.
Guardiola zmienił linię obrony. Tym razem próbowano udowodnić, że jego organizm samoczynnie wyprodukował nandrolon na skutek zespołu Gilberta, czyli genetycznej choroby wątroby. Bezskutecznie.
Sprytne oczyszczenie
W 2007 roku, jak w kreskówkach, zaświeciła się w głowie Pepa żarówka. Wspólnie z przyjacielem Manuelem Estiarte postanowili wykorzystać badania Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) z 2005 roku i tego, że istnieje minimalna szansa, że… w fiolce z moczem może zajść nietypowa reakcja chemiczna. Zjawisko to określa się terminem “niespokojnego moczu”. Dzieje się tak w naprawdę rzadkich przypadkach. Czy to wiarygodne, by u Guardioli dwa razy w krótkim czasie doszło do takiego zjawiska? Niespecjalnie. Ale czy możliwe w malusieńkiej skali prawdopodobieństwa? Tak. Dyrektor WADA, po wielu badaniach, określał taką skalę na 1 do 1000 albo i nawet 1 do 10000. Wystarczy odpowiedzieć sobie, czy akurat te cztery próbki na, powiedzmy, że nawet 4000 wszystkich innych mogły być próbkami Guardioli? Wątpliwe, prawda?
Jednak dzięki tym badaniom nie dało się w 100% tego wykluczyć. I na tym bazowała linia obrony Pepa. Dodajmy, że tym razem zwycięska. Sąd go ze wszystkich zarzutów oczyścił. Dlaczego? Bo takie badania niestabilności moczu należy przeprowadzić gdzieś około miesiąc po pobraniu próbki, a jak zrobić to w 2007 roku, sześć lat później?
W środowisku przez kilka lat funkcjonował jako osoba skazana, dopingowicz. Miał skazę na wizerunku. Zmazał ją w momencie, gdy prowadził zespół rezerw Barcelony, ale… to wciąż nie koniec tej historii. Włoski Narodowy Komitet Olimpijski nie chciał tak łatwo odpuścić, dlatego jeszcze wrócił do sprawy niedługo po tym, jak Pep Guardiola zachwycił świat, jako trener Barcelony, zdobywając Ligę Mistrzów i prezentując nowoczesny, w pełni dominujący styl gry. KONI nie odpuszczał, uznając takie machnięcie ręką na tę sprawę i za przyjęcie nowych dowodów do starej sprawy za niedopuszczalne.
Historia skończyła się 29 września 2009 roku, osiem lat po oddaniu przez Guardiolę próbek moczu. Trybunał do spraw dopingu KONI oddalił apelację oskarżycieli. Barcelona uczciła to w tym samym dniu wygraną z Dynamem Kijów w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Inni, jak Frank de Boer, nigdy nie zostali z tego w pełni oczyszczeni.