Szczur, transport do Auschwitz i transfer legendy załatwiony u fryzjera. Tak na Benfikę została rzucona klątwa

Szczur, transport do Auschwitz i transfer legendy załatwiony u fryzjera. Tak na Benfikę została rzucona klątwa
Xinhua / PressFocus
Gdyby nie klątwa sprzed prawie 60 lat, Lech mierzyłby się dziś z ekipą, która pewnie miałaby na koncie sporo najcenniejszych europejskich trofeów. Na Benfikę został jednak rzucony urok do dziś prześladujący klub ze stolicy Portugalii.
Uwaga: nie jest to tekst przeznaczony dla ludzi, którzy nie wierzą w siły nadprzyrodzone czy moc złorzeczenia. Wielu kibiców Benfiki zapewne również podchodziło do tego tematu sceptycznie, dopóki nie poznało historii od dekad prześladującej ich ulubiony klub. Gabloty na Estadio da Luz mogłyby być o wiele pełniejsze, gdyby nie Bela Guttmann - człowiek, który przeklął “Orły”. Losy Guttmanna, urodzonego w 1900 r. węgierskiego zawodnika i trenera, to materiał na dobrą książkę. I to taką pokaźnych rozmiarów.
Dalsza część tekstu pod wideo

Szczury, Auschwitz i Eusebio “znaleziony” u fryzjera

Zaczęło się niepozornie. Początkowo Bela miał pójść w ślady rodziców i zostać nauczycielem tańca. Miłość do futbolu jednak przeważyła. Związał swą przyszłość z boiskiem. Był dobry, bardzo dobry. Jako 21-latek szybko zadebiutował w reprezentacji “Madziarów” i równie szybko z niej wyleciał. Podczas Igrzysk Olimpijskich w 1924 r. nie spodobały mu się warunki hotelu, w którym przebywała kadra, więc w ramach protestu wywiesił martwe szczury przed drzwiami węgierskich oficjeli.
W trakcie piłkarskiej kariery dwa razy podnosił krajowe mistrzostwo, ale o wiele większe sukcesy zanotował już jako szkoleniowiec. Nim jednak zasiadł na ławce trenerskiej, musiał uporać się z grozą wojny. Pochodził z żydowskiej rodziny. W 1944 znalazł się w niemieckim obozie pracy. Legenda głosi, że usłyszał o planowanym transporcie do Auschwitz, co było równoznaczne ze śmiercią, więc w niewyjaśnionych okolicznościach uciekł z obozu i przeżył. Dał się poznać jako menedżer wybitny, ale jednocześnie chciwy. Choćby w Twente Enschede żądał tak astronomicznej pensji, że podziękowano mu, bo klub obawiał się bankructwa. Cenił się, wiedząc, ile może zaoferować. W trakcie trenowania Sao Paulo zastosował nowatorski wtedy system gry 4-2-4, który później wykorzystała reprezentacja Brazylii, sięgając po mistrzostwo świata. Prawdziwy wystrzał sukcesów Guttmanna nastąpił jednak dopiero w Benfice.
W latach 1961-62 lizbończycy dwukrotnie zdobyli Puchar Europy, pokonując w finałach Barcelonę i Real. W międzyczasie do stolicy Portugalii trafił najwybitniejszy piłkarz w dziejach klubu, Eusebio. Historia tego transferu wydaje się nieprawdopodobna, chociaż zdarzyła się naprawdę. Otóż pewnego dnia Guttmann spotkał w zakładzie fryzjerskim starego znajomego z Brazylii, Jose Carlosa Bauera. Węgier usłyszał, że drużyna Bauera jedzie do Afryki i poprosił go o informację, gdyby znalazł jakąś perełkę.
- Miesiąc po tej rozmowie znowu byłem u fryzjera. Nagle wszedł Bauer, zapytałem co u niego i czy rzeczywiście trafił na jakiegoś utalentowanego piłkarza. Powiedział, że widział bardzo dobrego chłopaka, ale trzeba będzie zapłacić za niego aż 20 tys. dolarów. Spytałem jak się nazywa. Odpowiedział: “Eusebio” - opowiadał legendarny szkoleniowiec cytowany przez "The Guardian".

Klątwa?

- Jestem najdroższym trenerem świata, ale patrząc na moje osiągnięcia, jestem naprawdę tani - mawiał Guttmann.
W większości prowadzonych drużyn Węgier spędził tylko dwa sezony. Sam twierdził, że trzeci rok jest tym najgorszym i nie da się już wtedy odpowiednio zmotywować zawodników. Pewna formuła się po prostu wyczerpuje. Jose Mourinho zapewne potwierdziłby jego słowa. Po drugim triumfie w Europie Guttmann zapragnął jednak pozostać w Lizbonie. Tym razem na innych warunkach finansowych. Zażądał ogromnej podwyżki, na którą włodarze Benfiki się nie zgodzili. To właśnie wtedy rozsierdzony trener rzucił pamiętną klątwę:
- Pamiętajcie, że beze mnie Benfica przez sto lat nie zdobędzie Pucharu Europy - rzucił na pożegnanie.
Ktoś mógłby pomyśleć, że to tylko słowa. Przecież one nie wpływają na boiskowe wydarzenia. Ale czy na pewno? Rok później Benfica poległa w decydującym meczu przeciwko Milanowi. Dwa lata później drugi wielki klub z Mediolanu, Inter, pozbawił “Orły” szans na tytuł mistrzów Starego Kontynentu.
Przenieśmy się do 2020 roku. Minęło ponad 50 lat, w trakcie których Portugalczycy przegrali dosłownie wszystkie europejskie finały. Nieważne, czy rywalizowali w nieistniejącym już Pucharze Europy, Pucharze UEFA czy nawet młodzieżowej Lidze Mistrzów. Wydawałoby się, że przepowiednia Guttmanna zawsze się sprawdzała, aczkolwiek legenda, która wokół niej obrosła, może być oczywiście przesadzona.
- Klątwa Guttmanna? Myślę, że należy ją sprostować. Guttmann kilkadziesiąt lat temu oznajmił, że Benfica nigdy nie zdobędzie Pucharu Mistrzów. Odnosił się więc tylko i wyłącznie do rozgrywek zwanych obecnie Ligą Mistrzów. To, że Benfica nigdy nie wygra europejskiego trofeum, zostało już dodane przez portugalską prasę. To niekończący się cykl, pompowany i zakłamywany przez media - zaznacza Radosław Misiura z portalu “benfica.pl”, ekspert ligi portugalskiej

Przystanek: Poznań

Bieżący sezon w wykonaniu Benfiki nie jest łatwy do jednoznacznej oceny. Z jednej strony mówimy o liderach ligi portugalskiej, a z drugiej nie można zapominać o klęsce z PAOK-iem Saloniki w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Po raz pierwszy od dekady zabrakło dla nich miejsca w gronie najlepszych klubów Europy. Teraz pokażą się na nieco mniej prestiżowych salonach, które z polskiej perspektywy są niestety szczytem osiągnięć.
- Pewnie zabrzmi to absurdalnie, ale jeśli Benfica dokona dwóch wzmocnień podczas najbliższego okienka transferowego, to spokojnie może wznieść się na wyżyny i powalczyć o końcowy triumf w Lidze Europy. Mam tu na myśli pozyskanie prawego obrońcy oraz nowoczesnego środkowego pomocnika - twierdzi Misiura. Warto przy okazji podkreślić wpływ trenera Jorge Jesusa, który po pięciu latach wrócił na Stadion Światła.
- Za kadencji poprzedniego szkoleniowca Benfica mozolniej budowała ataki, było zdecydowanie więcej dośrodkowań w pole karne, brakowało atrakcyjnej gry - szczególnie w schyłkowym okresie Bruno Lage. Zmiany w sposobie gry są zauważalne gołym okiem. Niesamowicie zgrabny pressing na połowie przeciwnika, zakładany często nawet przez czterech graczy w jednej strefie boiska - zaznacza Misiura.
- Jak już Benfica włączy najwyższy bieg, to siedzi dosłownie na karku rywala, nie pozwala mu oddychać. Wymienność pozycji, szukanie wolnych przestrzeni robi ogromne wrażenie. Jesus ograniczył również dośrodkowania, preferuje bowiem grę po ziemi. Nieraz oponent zostaje niemal zmuszony do wymiany ciosów, którą przeważnie wygrywa Benfica z oczywistych względów. Słowem nowoczesny futbol oparty na niezwykle ofensywnym kwartecie w trzeciej linii - dodaje.
Nie da się ukryć, że to goście będą faworytem dzisiejszej konfrontacji z Lechem. “Kolejorz” ustępuje im pod względem budżetu (Benfica latem wydała na wzmocnienia prawie 100 milionów euro), doświadczenia, a przede wszystkim piłkarskiej jakości.
Gdzie zatem zespół prowadzony przez Dariusza Żurawia powinien szukać swojej szansy? Czy Portugalczyków da się w ogóle zaskoczyć, a jeśli tak, to w jakich sektorach boiska szukać ewentualnych mankamentów?
- Każdy zespół ma swoje wady. Należy pamiętać, że Benfica latem została mocno przebudowana. Np. Ferro czy Cervi - podstawowi gracze w ubiegłej kampanii - często nie łapali się do meczowej kadry. Co ciekawe, mankamenty można dostrzec praktycznie w tych samych miejscach, co w sezonie 2019/20. Mowa o nieporadności przy stałych fragmentach gry. Szczególnie mam tu na myśli rzuty rożne. Bramkarz Odysseas nie należy do golkiperów dobrze radzących sobie na przedpolu. Dochodzi do tego często bierna postawa pozostałych zawodników. Benfica w poprzednim sezonie straciła kilkanaście bramek po dośrodkowaniach z rzutów rożnych i wolnych - podkreśla Misiura, zagorzały kibic Benfiki.
- Benfica ma również spore problemy z organizacją w defensywie przy kontratakach rywala. Jest to spowodowane przede wszystkim tym, że Jesus gra bez klasycznej „6”. Więc jeśli Benfica straci futbolówkę w okolicach drugiej tercji boiska, to Lech może ją bezlitośnie skarcić, wykorzystując szerokość boiska. W Benfice nie ma bowiem typowego przecinaka, który da kilogramy i centymetry - zaznacza.
Nadzieja na korzystny rezultat tkwi też w tym, że Lech nie ma w tym meczu nic do stracenia. Presja ciąży na podopiecznych Jorge Jesusa, którzy przyjadą do Poznania jako zdecydowani faworyci. Czy przewaga na papierze przełoży się na wywiezienie z Bułgarskiej kompletu punktów? A może mgliste opary “klątwy” Guttmanna spętają im nogi? Na relację na żywo z meczu Lech - Benfica zapraszamy na naszą stronę już od 18:25. Pierwszy gwizdek sędziego nastąpić ma pół godziny później.

Przeczytaj również