Syn legendy zatrzyma Polaków? Nie każdy wie, że gra dla… Malty. Zaskoczył decyzją
Jego ojciec to prawdziwa legenda Liverpoolu i piłkarz, który 38 razy wystąpił w reprezentacji Anglii. On jednak zdecydował się na reprezentowanie… Malty. James Carragher, syn Jamiego, w poniedziałkowy wieczór może zagrać przeciwko Polsce.
Carraghera seniora nikomu nie trzeba chyba przedstawiać. Całą karierę spędził w Liverpoolu, rozegrał dla niego ponad 700 spotkań, świętował triumf w Lidze Mistrzów po pamiętnym finale z 2005 roku, a z reprezentacją Anglii dwukrotnie miał okazję rywalizować w mistrzostwach świata. Był cenionym defensorem, znanym z twardej, naprawdę nieustępliwej gry.
Dziś 47-latek spełnia się w roli medialnego eksperta i co rusz komentuje wydarzenia ze świata futbolu, niejednokrotnie prezentując opinii publicznej swój niewyparzony język. Pierwszy przykład z brzegu? Niedawne słowa o Wojciechu Szczęsnym.
- Bramkarz, który znowu szokuje... To Szczęsny, prawda? Zawsze był przeciętnym bramkarzem - stwierdził nagle w studiu CBS Sports.
Niespodziewana decyzja
Teraz Carragher jako ekspert stanie być może przed szansą przeanalizowania gry swojego syna, bo James wkracza właśnie w świat futbolu reprezentacyjnego. Co łączy go z ojcem? Również występuje głównie jako środkowy obrońca i zalicza epizody na boku defensywy. Ma niezłe warunki, bo mierzy aż 192 cm. Na co dzień gra dla Wigan i biega po murawach League One, czyli trzeciego poziomu rozgrywkowego w Anglii.
22-letni Carragher, który w obecnym klubie regularnie zaczął grać dopiero w tym sezonie, a wcześniej raczej z mizernym skutkiem bujał się po angielskich i szkockich klubach, wciąż ma oczywiście czas, by wypłynąć na szerokie wody i zrobić wielką karierę, ale chyba sam już na tym etapie zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń. Nie czeka bowiem na moment, w którym, jak ojciec, założy koszulkę reprezentacji Anglii. Już teraz zdecydował, że będzie grał dla… Malty. Drużyny narodowej, która w rankingu FIFA plasuje się dziś na 168. miejscu.
Skąd w ogóle taki pomysł i kierunek? Okazuje się, że dziadek Jamesa, a zatem także ojciec byłego gracza Liverpoolu, pochodził z Malty. Defensor Wigan nie miał więc wielkich problemów, by uzyskać tamtejsze obywatelstwo, co zrobił jednak dopiero niedawno. Sytuacja jakich w futbolu wiele. Nie musimy zaglądać daleko, bo nawet na polskim podwórku kilka lat temu podobny przebieg miała historia Matty’ego Casha.
Carragher dostał powołanie na marcowe mecze eliminacji mistrzostw świata i doczekał się już debiutu. W piątek zagrał 90 minut przeciwko Finlandii, a teraz czeka go jego pierwszy w reprezentacyjnej karierze wyjazd. Tak się akurat złożyło, że do… Polski. Urodzony w Liverpoolu defensor nie ma więc zbyt dużo czasu na aklimatyzację, bo przy wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym będzie musiał zatrzymać polskich napastników.
Polski akcent i największe “gwiazdy”
W tym momencie trudno nazwać natomiast Carraghera największą gwiazdą reprezentacji Malty. Wrażenie robi tu, nie ma co się oszukiwać, głównie nazwisko. W zespole prowadzonym obecnie przez Włocha, Emilio De Lao, znajdziemy kilku bardziej cenionych piłkarzy. Teddy Teuma, 31-letni środkowy pomocnik, biega po murawach francuskiej Ligue 1 jako gracz Reims, a portal Transfermarkt wycenia go na 5 mln euro. On też nie urodził się jednak na Malcie, a we Francji. Podobnie zresztą jak drugi z najbardziej wartościowych reprezentantów, Ilyas Chouaref, skrzydłowy FC Sion.
Malta w ostatnich latach sięga zatem po posiłki z innych krajów, wykorzystując korzenie piłkarzy, ale w przeciwieństwie do wielu innych reprezentacji robi to z umiarem. W kadrze dominują jednak piłkarze urodzeni i wychowani na tej przepięknej wyspie. Niektórzy wciąż grają w ojczyźnie, inni próbują swoich sił za granicami kraju. W Turcji, Azerbejdżanie, Mołdawii, Serbii, Anglii czy… Polsce.
Maltański rodzynek nad Wisłą to oczywiście Matthew Guillaumier. 26-latek latem 2023 roku trafił do Stali Mielec i od tamtej pory jest naprawdę ważnym punktem klubu PKO BP Ekstraklasy. Cenią go też w reprezentacji. Nie dość, że zagrał dla niej już 43 razy, to przez ostatnie miesiące regularnie zakładał opaskę kapitańską.
Postraszyli Finlandię
Czy biało-czerwoni mają się kogo obawiać? Raczej nie, choć po meczu z Litwą warto zachować ostrożność. Tylko od czasu do czasu Malta potrafi pokrzyżować szyki większym i mocniejszym od siebie. Przekonały się o tym, choć jedynie w meczach towarzyskich - Słowenia, Grecja czy Izrael. W meczach o punkty 168. obecnie zespół rankingu FIFA jest raczej chłopcem do bicia. Pokazały to ostatnie eliminacje do mistrzostw Europy, zakończone przez Maltańczyków bez choćby punktu. Z bilansem bramek 2:20.
Teraz natomiast nasz nadchodzący rywal ma całkiem niezły okres. Co prawda kilka dni temu przegrał z faworyzowaną Finlandią 0:1, ale zaprezentował się jak najbardziej przyzwoicie. Pokazują to też niektóre statystyki. Strzały? 19:10 na korzyść Malty. Posiadanie piłki? 58% po stronie Malty. Rzuty rożne? 6:3. Nie jest to więc zespół, który próbuje jedynie przeszkadzać mocniejszemu przeciwnikowi. Warto zresztą dodać, że przed tą porażką ekipa prowadzona przez De Lao miała na koncie serię czterech spotkań ze zwycięstwami lub remisami. Co prawda grała wówczas z Mołdawią, Liechtensteinem I Andorą, ale outsiderów też trzeba umieć bić.
Malta jest oczywiście skazywana na porażkę w starciu z Polską. Problem w tym, że Litwa też była. A potem niemal do ostatnich minut drżeliśmy o wynik. Pozostaje mieć nadzieję, że nie zobaczymy powtórki z rozrywki.