Syn księcia i miss nienawidził FC Bayernu, a został jego cichą legendą. David Alaba - piłkarz idealny

Na wielu piłkarzy patrzy się z przyjemnością. Zadziwiają i dają do myślenia. Pokazują nieustannie swoją klasę. Redefiniują poszczególne aspekty swojej gry, zadając kłam stereotypom czy po prostu udowadniając, że są w stanie stale się rozwijać. I to pomimo tego, że rozegrali już setki spotkań na najwyższym poziomie. Wśród graczy uosabiających rozwój w futbolu nie sposób nie wyróżnić Davida Alaby.
Austriak to mała legenda Bayernu Monachium. Do szkółki bawarskiego klubu trafił z Austrii Wiedeń 12 lat temu. Od tamtej pory koszulkę ekipy z Allianz Arena przywdziewał już 372 razy. Z obecnej kadry drużyny więcej meczów rozegrali tylko Manuel Neuer oraz Thomas Müller. 27-latek, ceniony przez wszystkich trenerów, z którymi miał okazję pracować, to mocny kandydat do miana najbardziej wszechstronnego zawodnika na świecie. Tym bardziej, że absolutnie nie jest „zapchajdziurą”.
Zaczynał jako skrzydłowy, potem przesunięto go do środka pomocy, na bok obrony, a wreszcie i na pozycję stopera. Dzięki swojej inteligencji i zdolności adaptacji, świetnie odnajduje się w nowych rolach i nietypowych scenariuszach na boisku. W pełni wykorzystał okazję gry pod wodzą takich wirtuozów jak Louis van Gaal, Pep Guardiola czy Jupp Heynckes. Wciąż się rozwija, nieustannie zaskakuje. A oglądanie go to czysta przyjemność. Zwłaszcza dla futbolowych purystów.
Nienawidził Bayernu
Trudno w to uwierzyć, ale początkowo wydawało się, że Alaba nigdy nie wyląduje w Monachium. Jako młody chłopak - co ciekawe, jest synem nigeryjskiego księcia i byłej miss Filipin - jeździł po niezliczonych turniejach juniorskich. Tam jednak grał jeszcze przeciwko Bayernowi. Jego wspomnienia z tamtego okresu można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Bundesligi: - Mieli najlepszy zestaw treningowy, na turnieje przyjeżdżali w najładniejszych autobusach i odjeżdżali świętując.
Perspektywa sukcesu w Bawarii początkowo nie kusiła młodziana. Jak sam mówił, nienawidził Bayernu. Dwa razy odrzucał ich oferty. W końcu jednak, przy trzeciej próbie, dał się przekonać. Wyjechał do Niemiec, podejmując być może najlepszą możliwą decyzję dla swojej kariery. Wylądował w idealnym środowisku, spotkał wielkich trenerów, stał się piłkarzem najwyższej próby.
W tym wydatnie pomógł mu pobyt na wypożyczeniu w Hoffenheim. W Sinsheim spędził drugą połowę sezonu 2010/11. Tam, jeszcze jako 18-latek, pokazał, że jest w stanie grać na poziomie Bundesligi. W tym czasie nie opuścił chociażby minuty. Wystąpił w 17 ligowych spotkaniach oraz jednym w Pucharze Niemiec. Do klubu macierzystego wrócił już nie jako nieopierzony młokos, ale piłkarz, który wiedział na co go stać. A Jupp Heynckes miał co do niego ambitny plan. Nastolatek w pełni mu podołał.
Skazany na sukces
Młody Austriak szybko dał się poznać jako wszechstronny i szalenie inteligentny zawodnik. Kampanię zaczął w roli rezerwowego, w końcu jednak wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. W swoim pierwszym sezonie pod okiem doświadczonego Niemca grał na czterech różnych pozycjach. Pomógł zespołowi w drodze do finału Ligi Mistrzów. W przegranym decydującym spotkaniu z Chelsea nie mógł jednak wystąpić z powodu zawieszenia za trzy żółte kartki.
Jego opanowanie i chłodna głowa były nietypowe dla tak niedoświadczonych zawodników. Nie miał nawet 20 lat, a w półfinałowym starciu z Realem Madryt podszedł do piłki w serii jedenastek. I to jako pierwszy! Przed Gomezem, Kroosem, Lahmem i Schweinsteigerem. Ufał mu zarówno trener, jak i koledzy z boiska. A to, w jaki sposób podchodził do wyzwań na murawie, znamionowało ponadprzeciętny talent człowieka o piłkarskim mózgu wielkich rozmiarów.
W reprezentacji kraju zadebiutował w wieku zaledwie 17 lat i 112 dni, pobijając ponadstuletni rekord Johanna Schwarza. 120 dni później został najmłodszym piłkarzem w historii Bayernu, który zagrał w meczu o stawkę i od razu popisał się asystą. Wszystko w jego karierze działo się bardzo szybko. Przed dwudziestką miał na koncie trzycyfrową liczbę gier w oficjalnych „dorosłych” rozgrywkach, z tego ponad 50 w Bundeslidze.
Najlepszym piłkarzem Austrii uznano go jeszcze jako nastolatka, po pierwszym pełnym roku gry na najwyższym poziomie. I tak, można mówić, że w jego ojczyźnie specjalnego wyboru wówczas nie mieli. Zdobycie takiego wyróżnienia w tak młodym wieku to oczywisty dowód klasy, jaką niezmiennie pokazywał.
Piedestał nie jest dla niego
Tego typu piłkarze nie mogą jednak liczyć na tyle uwagi, na ile zasługują. W świetle jupiterów najczęściej błyszczą napastnicy czy rozgrywający. W ostatnim czasie mieliśmy również „bum” na Kante i van Dijka. Zawodnicy grający na pozycji Alaby i bazujący na czystej boiskowej inteligencji pozostają w cieniu. Nie pokazują się często w strefach bezpośredniego zagrożenia dla bramki rywala, rzadko interweniują jako „ostatnia instancja”. Ich wpływu na grę drużyny nie można jednak przecenić.
Właśnie takich zawodników warto obserwować. Podpatrywać ich ruchy, zachowanie, czytanie gry. Sposobu myślenia Alaby na boisku można uczyć najmłodszych adeptów futbolu i nie dziwne, że doceniają go zwłaszcza eksperci. Umiejętność gry w tylu strefach boiskach, na ogromnej intensywności i w rolach, do których na pierwszy rzut nie ma predyspozycji (jak chociażby na środku obrony), to dowód na jego wybitną inteligencję boiskową.
Prawie zawsze gra na minimum 90-procentowej skuteczności podań. Wilcza część jego zagrań skierowana jest do przodu, pcha akcję bliżej bramki przeciwnika. Przerzuty, zmieniające ciężar gry, pozwalają na znalezienie nieszczelności w defensywie rywali. I to właśnie stanowi największy atut Alaby. Zrozumienie tego, jak i kiedy zagrać, a także odpowiedniego poruszania się, co obrazuje poniższy filmik.
Zadania powierzone 27-latkowi nie pozwalają na znalezienie się w centrum uwagi. Jest ceniony, nazywa się go jednym z najlepszych bocznych obrońców na świecie, ale to nie oddaje w całości jego klasy. To taki piłkarski geniusz. Nie, nie pod względem techniki czy kosmicznych umiejętności indywidualnych (chociaż w jego przypadku są świetne), ale czytania i rozumienia gry. Wzór, który można pokazywać młodym adeptom, aby zrozumieli na czym polega odpowiednie wyprowadzanie piłki i budowanie akcji. Alaba to profesor, chociaż wciąż daleko mu do trzydziestych urodzin.
Ball-playing centre back
Austriak w tym sezonie wrócił na pozycję, na której ustawał go już kiedyś Pep Guardiola. Obserwując jego grę, łatwo się domyślić, czemu Hiszpan zaufał mu właśnie w takiej roli. To zawodnik idealnie skrojony pod hiszpańskiego trenera, świetnie wpisujący się w jego filozofię. Wtedy jednak występował jako „półlewy” defensor w trzyosobowym bloku. Był „quasi-rozgrywającym”, pomagał w zdominowaniu środka pola. U Flicka gra w systemie bardziej konwencjonalnym, ale jego atuty i tak są bardzo wydatne.
Nie można bowiem być dalej od tradycyjnego stereotypu NRD-owskiego stopera z Energie Cottbus w stylu Roberta Hutha. Alaba to uosobienie tego, czego oczekuje się od nowoczesnego środkowego obrońcy. Przede wszystkim jest zawodnikiem szalenie wszechstronnym. Niech świadczy o tym fakt, że jeszcze stosunkowo niedawno w reprezentacji ustawiano go... za plecami napastnika!
Przed starciem monachijczyków z Chelsea w Lidze Mistrzów, uwagę wychowankowi Austrii Wiedeń poświęcił Arsene Wenger. Legendarny trener podkreślił wpływ Alaby na grę ofensywną drużyny. Tak, ofensywną. Bo chociaż ustawiany jest z tyłu, to pełni szalenie ważną rolę w fazie konstrukcji akcji.
Dynamika, dobra kontrola piłki i czytanie gry pozwalają na wprowadzenie do gry Bayernu czegoś, czego nie dawał żaden inny zawodnik środka obrony. To umożliwia łatwiejszą dominację oponentów i panowanie na boisku. Z nim na stoperze drużyna trafia średnio 3,10 raza na mecz. Bez niego na tej pozycji - strzela 2,41 bramki na 90 minut. Z tyłu różnica jest równie widoczna - czyste konta udaje się zachować aż dwa razy częściej.
Jeśli więc kiedyś ktoś zada wam pytanie o to, jaki piłkarz jest dla was żywym dowodem rozwoju w futbolu, to śmiało można odpowiedzieć, że David Alaba. Austriak to genialny gracz, chociaż okazujący swoją klasę w mało „medialny” sposób. To jednak mózg Bayernu. Tak, Lewandowski strzela gole, Müller asystuje, ale ich kolega pociąga za sznurki. Z tyłu, w cieniu, ale trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie.
Kacper Klasiński