Świątek doświadcza tego po raz pierwszy. Ma kłopot, który się powtarza. "Wyglądała na zmęczoną"
Iga Świątek udanie zaczęła turniej WTA Masters 1000 w Pekinie, do którego przystąpiła po rozczarowującym występie w Tokio. Od miesięcy nie zdarzyło się, żeby tak szybko zakończyła rywalizację, rozgrywając zaledwie dwa pojedynki.
Po porażce w 4. rundzie US Open druga obecnie tenisistka świata miała trzy tygodnie przerwy. Przegrany mecz z Jeleną Ostapenko rozegrała 4 września, a kolejny mecz w cyklu WTA dopiero 27 września. Teoretycznie był czas żeby na ostatnią część sezonu złapać trochę oddechu, potrenować, popracować na różnymi detalami, ale w stolicy Japonii zupełnie nie było tego widać.
Problemy już na początku
Najpierw, co wcześniej zdarzało się bardzo rzadko, męczyła się ze znacznie niżej notowaną przeciwniczką. Mai Hontama do turnieju przebijała się przez eliminacje, jest sklasyfikowaną poza pierwszą setką, dotąd na poziomie WTA w zasadzie nie zaistniała. Z takimi rywalkami Świątek najczęściej rozprawiała się w około godzinę. Maksymalnie przegrywała kilka gemów. Tym razem było inaczej. Tym razem oczywiście również wygrała, ale jednak po dość zaciętym spotkaniu - 6:4, 7:5.
Nie byłoby w tym nic bardzo złego, gdyby tak zacięty pojedynek wynikał przede wszystkim ze świetnej postawy Hontamy. Czasem się zdarza, że niżej notowana przeciwniczka jest się w stanie zmobilizować na mecz z czołową tenisistką świata, zagrać, jak to się w slangu tenisowym mówi "życie" i konkretnie się na korcie postawić. Japonkę za to co pokazała w Tokio na pewno trzeba docenić, ale nie można nie zauważyć, że Polka zagrała znacznie poniżej swojego poziomu. Słabo serwowała, dopuściła do aż dziewięciu szans na przełamania. W pierwszym secie musiała odrabiać straty z 1:4, w drugim nie potrafiła zakończyć pojedynku prowadząc 5:1. Zrobiła to dopiero przy stanie 6:5.
Problemy z wygraniem decydującego gema, zakończenie meczu, to coś, co w ostatnich miesiącach pojawia się niestety coraz częściej. W Rzymie z Jeleną Rybakiną prowadziła z przełamaniem 1:0 w setach i z przełamaniem w drugim, a ostatecznie Kazaszka doprowadziła do stanu 1:1 i wówczas Świątek skreczowała. W finale Roland Garros z Karoliną Muchovą miała sporą przewagę w drugim secie, po wygranym też pierwszym, a wszystko zakończyło się dopiero po bardzo zaciętym trzysetowym spotkaniu. Wymienić można by jeszcze kilka innych przykładów, ale to co się przede wszystkim zmieniło, to, że niemal w każdej sytuacji rywalka może mieć jeszcze nadzieje, że wróci do meczu. Wcześniej jak Polka wchodziła na wysoki poziom, wyraźnie prowadziła, to najczęściej bardzo pewnie i gładko mecze kończyła.
Pierwsza porażka
Wracając jednak do występu w Tokio, to słaby mecz z Japonką nie okazał się przypadkowy. W następnej rundzie zagrała z Weroniką Kudermietową, z którą miała dotychczas bardzo korzystny bilans. I nie mówimy tu o większości wygranych meczów, a o sytuacji, w której Kudermietowej trudno było ugrać więcej niż kilka gemów. Oczywiście, to nie musi być wyznacznik tego, że zawsze będzie łatwo, ale jednak wydawało się, że stylem gry Rosjanka po prostu jako rywalka Idze pasuje.
Problem w tym, że poziom Świątek pozwolił rywalce nie tylko powalczyć, ale ostatecznie mecz wygrać. Bardzo słaby pierwszy set, odbudowanie w drugim i znów błędy, nerwy w końcówce trzeciego - tak to w Tokio wyglądało. W całym spotkaniu Polka popełniła aż 50 niewymuszonych błędów przy zaledwie osiemnastu piłkach wygranych bezpośrednio. To bardzo złe proporcje. Grała nerwowo, niezbyt pewnie, momentami na stojąco, tak jakby się na korcie męczyła. Brakowało też elastyczności, dostosowania się do warunków na korcie, wymyślenia czegoś, co mogłoby odwrócić losy meczu.
70 meczów
Czy to jednorazowa wpadka czy bardziej zapowiedź trudnej końcówki sezonu? W Tokio Świątek wyglądała na fizycznie i mentalnie zmęczoną sezonem. W tym roku zagrała już 70 meczów, nigdy wcześniej jako tenisistka z czołówki nie uczestniczyła też w azjatyckiej części sezonu, bo ta po pandemii rozgrywana jest dopiero po raz pierwszy. Kolejnych długich podróży, zmian czasu w dziesiątym miesiącu rywalizacji w tym sezonie doświadcza po raz pierwszy.
Odpowiedź na powyższe wątpliwości powinien dać rozpoczęty w poniedziałek turniej w Pekinie. W pierwszym meczu dość pewnie pokonała Sarę Soribes Tormo. Mecz może nie był porywający, ale też Polka nie uwikłała się w poważniejsze problemy, wygrała w dwóch setach. Pokazała też momentami odważniejszą grę, częściej chodziła do siatki, czego wcześniej brakowało. Drabinka w kolejnych rundach wygląda dość korzystnie więc każda przegrana przed końcową fazą byłaby niemiłą niespodzianką.