Superliga rzeczywiście powstanie? Wiele na to wskazuje. Nie chodzi jednak o Europę
Projekt europejskiej Superligi na razie został zamrożony, a prezesi najmożniejszych zespołów ponieśli porażkę w starciu z piłkarskimi władzami. O ile na Starym Kontynencie bunt klubów nie doszedł do skutku, tak już niedługo do podobnego rozłamu może dojść w Brazylii, gdzie kluby mają dość federacji.
To może być wielka rewolucja w południowoamerykańskim futbolu. W połowie czerwca 19 z 20 klubów brazylijskiej Serie A podpisało się pod dokumentem zapowiadającym utworzenie własnej, uniezależnionej od Confederacao Brasileira de Futebol (CBF), czyli tamtejszego związku, ligi. Jedyny klub, którego prezydent nie parafował tej umowy, to Sport Recife. Trwały tam bowiem akurat zmiany personalne. Nie jest jednak tajemnicą, że ten klub także popiera swoisty "bunt".
Sprawa jest poważna i tylko uwypukla wszystkie problemy trapiące od lat brazylijski futbol. Kluby nie chcą być już tylko i wyłącznie marionetkami w rękach narodowej federacji. Pragną większej autonomii, ale też większych zysków, co jest o tyle istotne, że w futbolowym środowisku Kraju Kawy zadłużeni są niemal wszyscy. To właśnie stworzenie własnej ligi ma być dla nich szansą na odbicie się z finansowego dołka, ale na to nie chce rzecz jasna zgodzić się sprawujący obecnie pieczę nad rozgrywkami związek.
Kluby straciły zaufanie
Współpraca na linii federacja - kluby nie układa się już od dłuższego czasu. Duże znaczenie ma przede wszystkim promowanie przez centralę 27 federacji stanowych. Ich głosy podczas Walnego Zgromadzenia mają większą wagę niż uczestniczących w nim klubów Serie A i B. W rezultacie związki regionalne de facto mogą przegłosowywać kluby, co ma kolosalny wpływ na kierunek, w który zmierza cała liga.
W ostatnim czasie punktem zapalnym była decyzja CBF o kontynuacji rozgrywek Brasileiro, jak zwyczajowo nazywana jest tamtejsza liga, również w trakcie Copa America oraz Igrzysk Olimpijskich. Jako że w obu turniejach uczestniczyło wielu zawodników grających na co dzień w Brazylii, w tym również ci występujący w reprezentacji “Canarinhos”, stanowiło to spory problem dla przetrzebionych klubów.
- Kluby straciły zaufanie do CBF już jakiś czas temu, ale nie potrafiły podjąć wspólnie żadnej akcji. Jak widać, teraz się to zmieniło. Aspekt finansowy i niezależność są pewnie tymi najważniejszymi powodami, ale ostatnie kryzysy i oskarżenia, które padają na piłkarskie władze na pewno również odegrały swoją rolę - mówi nam dziennikarz Victor Quintas z “Doentes por Futebol”.
Wzorem Anglia
A tych skandali wokół federacji jest sporo. Jej prezydent, Rogerio Caboclo, na tydzień przed “puczem” klubów został zawieszony i oskarżony o napastowanie seksualne przez jedną z pracownic federacji. Wizerunek CBF został w tamtym momencie mocno nadszarpnięty i być może kluby postanowiły wykorzystać ten moment. Oprócz systemu głosowania, nie podobają im się też inne zasady panujące w lidze rządzonej przez związek. Nie chcą na przykład, by Globo, nadawca rozgrywek, zmuszał je do grania w środku tygodnia grubo po 21:00 tak, by transmisje nie rywalizowały z najpopularniejszymi telenowelami i operami mydlanymi.
Separacja w futbolu nie jest przy tym niczym nowym. Przykłady podobnych buntów miały miejsce w przeszłości choćby w Anglii czy Francji przy okazji zakładania Premier League i Ligue 1. Zresztą w samej Brazylii też doszło już kiedyś do rozłamu. W 1987 roku 13 tamtejszych zespołów utworzyło związek nazwany “Clube dos 13”. Zorganizowały one wtedy nawet mistrzostwa nazwane “Copa Uniao”, wygrane przez Flamengo. Tytuł ten nie jest jednak uznawany przez CBF, a koalicja, która potem rozegrała jeszcze jeden turniej w 2000 roku, obecnie działa bardziej przy okazji takich wydarzeń jak negocjowanie kontraktów telewizyjnych.
- To jednak Premier League jest tutaj świetnym przykładem, szczególnie jeśli docenimy pasję, którą darzą futbol kibice w Anglii i Brazylii. Tamtejszy model zadziałał, ale po wielu zmianach, w tym tych właścicielskich wśród klubów. W Brazylii większość z nich to wciąż stowarzyszenia i to musi się zmienić. Liga z dominującymi klubami może się wówczas sprawdzić - mówi w rozmowie z nami Eduardo Florao, dziennikarz “ge.globo”.
Walka będzie ogromna
Choć kluby próbują zawalczyć o swoje, na razie w tym konflikcie mamy pat. Obie strony są od siebie poniekąd uzależnione, a na wszelkie zmiany szansa będzie zapewne dopiero od momentu wprowadzenia nowych kontraktów telewizyjnych. Te obecne w niektórych przypadkach obowiązują nawet do 2024 roku. Nie oznacza to jednak, że kluby siedzą bezczynnie. Za pośrednictwem Zooma grupa amerykańskich inwestorów przedstawiła im plan, według którego 20 procent udziałów w lidze miałoby zostać sprzedanych za około miliard dolarów. Tylko że same pieniądze wcale nie muszą być lekiem na całe zło.
- Główny problem brazylijskiego futbolu, podobnie jak całego kraju, leży w złej dystrybucji zysków. Im bogaci bardziej pomnażają swoje zasoby, tym biedni coraz mocniej ubożeją. Jeśli nowa liga znajdzie sposób, jak lepiej inwestować swoje zasoby, może to zadziałać. Rywalizacja będzie wtedy stać na wyższym poziomie i zyska poparcie społeczeństwa, co z kolei przełoży się na poprawę możliwości finansowej całych rozgrywek. Być może będzie to też miało dobre przełożenie na zatrzymanie odpływu młodych talentów, ale z obecnym modelem władzy w brazylijskim futbolu niewiele można przewidzieć - mówi Quintas.
Bo sama zmiana zarządzającego ligą wcale nie sprawi, że powstrzymany zostanie organizacyjny chaos panujący również w wielu brazylijskich klubach. Bloger Rodrigo Capelo, obliczył, że łączne zadłużenie 20 klubów występujących w 2020 roku w Serie A, czterech, które do niej w tamtym roku awansowało, a także Cruzeiro wyniosło dwa miliardy dolarów.
- Brasileirao ma duży potencjał. Należy skoncentrować się jednak na stabilizacji klubów. Obecnie zarządzanie nimi leży i przez to wiele z nich jest de facto bankrutami. Aby liga funkcjonowała poprawnie, potrzebna jest zmiana mentalna, nie tylko reorganizacja samych rozgrywek. Tak czy inaczej, czeka nas ogromna walka - podsumowuje Florao.