Stworzył piłkarza z imprezującego Griezmanna, zrezygnował z pracy w Lidze Mistrzów. Francuski trener-oryginał
Od zawsze lubił chodzić własnymi ścieżkami i nigdy nie bał się dokonywać nieoczywistych, czasem wręcz ryzykownych wyborów. Teraz Philippe Montanier w Belgii ma pomóc nie tylko Standardowi Liege, ale także samemu sobie. To ważna misja człowieka, który odkrył dla futbolu Antoine’a Griezmanna.
Kariera piłkarska Montaniera nie powala na kolana, choć mając zaledwie 178 centymetrów uzbierał on jako bramkarz ponad 50 meczów w Division 1 (obecna Ligue 1) i zagrał nawet w Pucharze UEFA. Kiedy w 2000 roku zdecydował się zawiesić buty na kołku, od razu przesiadł się do klubowych gabinetów Caen, którego jest wychowaniem. Został dyrektorem generalnym „Wikingów”, ale jednak po czasie zrozumiał, że ciągnie go bardziej na ławkę trenerską. Okazja nadarzyła się, kiedy Robert Nouzaret, jego były trener również z czasów gry dla ekipy z Normandii, zaproponował mu rolę asystenta w Toulouse. Później panowie współpracowali jeszcze ze sobą w Bastii oraz reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej, aż wreszcie w 2004 roku przyszła pora na pierwsze wyzwanie w charakterze pierwszego trenera. W Boulogne. Z tym klubem, jak też z kilkoma innymi, Montanier rozstał się później w niecodziennych okolicznościach.
Ojciec sukcesu Griezmanna
Montanier z drużyną z samej północy Francji zdołał wywalczyć w sumie bowiem aż trzy awanse, w tym ten historyczny do Ligue 1, po czym, ku zdumieniu wszystkich kibiców „Les Rouges et Noirs”… odszedł do Valenciennes. Ta decyzja dla samego szkoleniowca okazała się jednak słuszna. To właśnie w tym drugim zespole ugruntował swoją pozycję na francuskim rynku, a dzięki dobrej postawie „Les Atheniens” wypromował się do Realu Sociedad.
- Jego początki na Anoecie były trudne, a fajerwerki odpalił dopiero w drugim sezonie pracy. Real Sociedad pod jego wodzą po kiepskim starcie rozgrywek nagle przeistoczył się w zespół, który grał najefektowniejszą piłkę w Hiszpanii. Dużo goli, dużo podań, płynne zmiany pozycji, wysokie tempo. Montanier doskonale panował nad twórczym chaosem, który stał się punktem odniesienia dla kolejnych szkoleniowców „Erreala” - uważa Dawid Kulig z „Przeglądu Sportowego”, prywatnie sympatyk Realu Sociedad.
55-latek przez wielu kibiców jest kojarzony najbardziej właśnie z okresem pracy w Primera Division. W San Sebastian zbudował zespół na bazie graczy wcześniej grających już w stolicy prowincji Gipuzkoa. Oprócz świetnych wyników, chyba największym osiągnięciem Francuza jest jednak ukształtowanie jako piłkarza Antoine’a Griezmanna.
- Montanier odbudował, a właściwie zbudował Griezmanna dla seniorskiej piłki. Po sodowej wpadce GR7 na zgrupowaniu kadry U-21 [piłkarz przed ważnym meczem eliminacyjnym do młodzieżowego Euro udał się wtedy wraz z kilkoma kolegami taksówką 200 kilometrów na dyskotekę - przyp. red.] Antoine znalazł się w dołku i to właśnie rodak otoczył go parasolem ochronnym i pozwolił mu się skupić tylko na grze. U niego Griezmann zaczął być wykorzystywany jako napastnik, to Montanier wylał fundamenty pod Griezmanna "9,5", który w pełni rozkwitł pod wodzą Cholo Simeone w Atletico - przyznaje Kulig.
Stabilizacja zamiast Ligi Mistrzów
Montanier zdołał więc pomóc obecnemu zawodnikowi Barcelony, a także miał spory wpływ na rozwój takich graczy jak Carlos Vela czy Asier Illaramendi. Pojawił się też wreszcie pierwszy duży sukces - czwarte miejsce w lidze i tym samym prawo gry w eliminacjach Ligi Mistrzów. W tym właśnie momencie szkoleniowiec, mimo propozycji nowego kontraktu, postanowił jednak opuścić Kraj Basków.
- Miał na stolę ofertę kontraktu na rok, a jego wizja przyszłości zakładała trudności z grą na kilka frontów (co się zresztą sprawdziło) i szybkie zwolnienie. Nie było miejsca na romantyzm i postawił na stabilność zatrudnienia we Francji - opisuje jego kulisy odejścia Kulig.
Szkoleniowiec związał się ze Rennes, ówczesnym średniakiem Ligue 1. W Bretanii już wtedy aspiracje sięgały co najmniej europejskich pucharów, choć akurat patrząc czysto realistycznie, nikt nie miał prawa wówczas specjalnie na nie liczyć. W pierwszym sezonie było nawet blisko, gdy Rennes wraz z Kamilem Grosickim w składzie dotarło do finału Pucharu Francji. W nim uległo jednak 0:2 Guingamp.
To z Pucharem Francji wiąże się też bezpośrednia przyczyna rozstania z tym szkoleniowcem przez władze „Les Rennais” na początku 2016 roku. Rennes przegrało wówczas spotkanie z drugoligowym Bourg-en-Bresse i tym samym odpadło z rozgrywek, a Montanier pożegnał się z posadą. Sam wynik pucharowego starcia był jednak tylko pretekstem. Powodów zwolnienia było znacznie więcej, w tym choćby dość średnie wyniki w lidze (12. miejsce w sezonie 13/14 i 9. w 14/15).
- Jego przygoda w Rennes to przypadek o tyle szczególny, że Montanier dostał tam wyjątkowo dużo czasu - ale szablon był bliźniaczy jak podczas jego przygód z innymi klubami. Krótkie, imponujące okresy przeplatały się z tygodniami marazmu i frustracji. Na to nakładały się też ambicje klubu, które były wówczas większe niż organizacyjne możliwości: nie wszystkie decyzje transferowe należały do trenera, ale wina za wpadki lądowała na jego barkach. Rennes do wymarzonego poziomu zaczęło się na dobre zbliżać długo po odejściu Montaniera - kiedy stery objął prezes Olivier Letang. Za kadencji byłego trenera możliwości SRFC były mniejsze niż dziś, choć wciąż większe, niż osiągane wyniki - opisuje pobyt obecnego szkoleniowca Standardu w Bretanii Eryk Delinger z „Le Ballon Mag”.
Nieudana odbudowa legendy
Po rozstaniu z Rennes Montanier nie czekał długo na kolejną ofertę pracy. Latem 2016 roku postanowił po raz kolejny spróbować sił poza ojczyzną. Tym razem zdecydował się jednak na Wyspy Brytyjskie i próbę odbudowy prawdziwego pomnika angielskiego futbolu - Nottingham Forest.
- Myślę, że w przypadku Nottingham, Montanier sam był zaciekawiony tym wyzwaniem. Szansa pracy w Anglii zapewne mu się spodobała, a Forest to oczywiście klub o wspanialej historii. Trafił on tu jednak w dość szalonym okresie. Fawaz Al Hasawi wciąż był wtedy właścicielem i zmieniał trenerów jak rękawiczki. Wybór Montaniera był dla wielu zaskoczeniem - przyznaje w rozmowie z nami Sarah Clapson, dziennikarka „Nottinghamshire Live”.
W kuluarach marzono o powrocie do Premier League. Montanier latem dostał cały zaciąg zagranicznych wzmocnień, wśród których znalazły się nawet polskie wątki - na City Ground trafili wtedy Damien Perquis oraz znany ze swoich późniejszych (mizernych) występów w barwach Legii Hildeberto.
- Klub podpisał wtedy naprawdę wielu piłkarzy, którzy okazali się później niewypałami. Niektórzy po prostu nie byli na poziomie godnym Forest, inni z kolei nie nadawali się do gry w Championship, a pewnie znajdzie się też paru narzekających na to, że nie dostali wtedy poważnej szansy. Montanier popełnił wtedy kilka błędów i choć nie miał zapewne zupełnej kontroli nad transferami, tamte roszady kadrowe nie są zbyt dobrze wspominane - wyjaśnia Clapson.
Ostatecznie przygoda Montaniera z angielskim futbolem tak szybko, jak się rozpoczęła, tak i się zakończyła. Po serii fatalnych wyników i zdobyciu zaledwie dwóch punktów na 21 możliwych Francuz na początku stycznia 2017 został zwolniony z „Tricky Trees”.
- On się w Forest po prostu pogubił. Championship jest dla wielu trenerów bardzo ciężko ligą, a Francuz chyba nigdy się w niej do końca nie zaaklimatyzował. Zespół tracił zbyt dużo goli, a pewnym momencie zaliczył też passę złych wyników. Zamiast walczyć o awans, walczyli na dole tabeli. Do tego niektórzy piłkarze, którzy wtedy u niego występowali, narzekali na brak pomysłu na grę i słabe przygotowanie fizyczne. Tak jak już wspomniałam, to był jednak ogólnie bardzo ciężki okres dla całego klubu - wspomina angielska dziennikarka.
Trener chodzący własnymi ścieżkami
Montanier później zaliczył jeszcze trzy spotkania w roli selekcjonera reprezentacji Francji do lat 20., a także podjął pracę nawet na poziomie Ligue 2. Choć Lens ostatecznie doczekało się awansu, świętowało go jednak już bez 55-latka. Ten i w tym przypadku nie dokończył wcześniej rozpoczętego dzieła i został zwolniony w lutym tego roku.
- Philippe Montanier to ogólnie specyficzna postać. Kiedy jego drużyny łapią wiatr w żagle, szczególnie w trakcie „miesiąca miodowego” z trenerem, stać je na ekscytującą, ofensywną grę z wieloma golami po obu stronach boiska. Te lepsze okresy zazwyczaj rozbudzają w klubie apetyty, a potem przychodzi twarde lądowanie. Kiedy ginie świeżość i forma, a między charakternym trenerem i zawodnikami zaczyna dochodzić do spięć, na jaw wychodzi, że pod efektowną, energiczną grą brakuje mocnych fundamentów - w kryzysie jego drużyny nie potrafią zewrzeć szyków i się przegrupować, a sam Montanier ma trudności ze znajdowaniem nowych rozwiązań - tak opisuje jego osobę Delinger.
Można więc pokusić się o stwierdzenie, że były już szkoleniowiec Sociedad czy Rennes to człowiek, który nie boi się nieszablonowych decyzji, nawet jeśli te dotyczą jego własnej kariery. Świetnie podsumowują go zresztą słowa innego z naszych rozmówców.
- Kiedy pracował jeszcze w Realu Sociedad, dał się poznać jako trener, który chadza swoimi ścieżkami i nie uważa, że cały świat musi rozumieć jego wybory - przyznaje Kulig.
Skoro więc teraz objął Standard Liege, na pewno i w tym przypadku musi stać za tym jakiś sprytny plan. W lidze belgijskiej odbudowa marki klubu trwa w najlepsze - dziesięciokrotni mistrzowie Belgii po jedenastu kolejkach zajmują trzecie miejsce ze stratą punktu do wciąż prowadzącego Charleroi. W Lidze Europy idzie im jednak nieco gorzej. I nikomu w Poznaniu by nie przeszkadzało, gdyby to niespecjalnie się zmieniło po dzisiejszym spotkaniu przy Bułgarskiej. Szczególnie, że goście przylecieli do stolicy Wielkopolski osłabieni. Lepszej okazji na punkty w LE “Kolejorz” mieć nie będzie.