Strzelec wyborowy zszedł ze sceny i podąża drogą Łukasza Piszczka. Potrafił zdobywać piękne gole
Nie wszystko mu w karierze wyszło, ale i tak jest zawodnikiem spełnionym. Sporo osiągnął, w dwóch ważnych klubach mają go za legendę, a we własnym kraju cieszy się dużym szacunkiem. I choć zrezygnował z profesjonalnej piłki, to Klaas-Jan Huntelaar nie zamierza zawieszać butów na kołku. Taki już po prostu jest, idąc drogą Łukasza Piszczka.
Holandia nie od dziś jest fabryką piłkarskich talentów. To niesamowite, że kraj o niespełna 18-milionowej populacji wydał na świat takich graczy jak Johan Cruyff, Ruud Gullit, Marco van Basten, Edwin van der Sar czy Dennis Bergkamp. Szczególnie, że tuż za nimi znajduje się cała kolejka gwiazd znanych powszechnie wśród fanów futbolu. Na terenie tego samego kraju, w miejscowości Voor-Drempt przyszedł na świat gracz, który także może zostać dopisany do rubryki gwiazd "wyprodukowanych" w kraju tulipanów. W Madrycie i Mediolanie uznają go za niewypał, a w Amsterdamie i Gelsenkirchen za absolutna legendę. Klaas-Jan Huntelaar mówi otwarcie, że jest graczem spełnionym. Trudno się temu dziwić, nawet jeżeli w trakcie swojej świeżo zakończonej profesjonalnej kariery miał sporo pecha.
W poszukiwaniu siebie
Co ciekawe, do pewnego momentu 76-krotny reprezentant Holandii nie był uznawany za wielki talent. Szczególnie, że przez pierwsze lata kariery starał się bezskutecznie przebić w PSV, spędzając czas głównie na wypożyczeniach. Ale dzięki jednemu z nich otworzył sobie drzwi do naprawdę ciekawej kariery. Mowa o sezonie, w którym zdobył 26 bramek dla zespołu AGOVV Apeldoorn, występującego wtedy na zapleczu Eredivisie. Co ciekawe, Huntelaar występował w tym zespole z Paulem Verhaeghem, który podobnie jak on najpierw został wypożyczony z PSV, a po kilku latach udało mu się przebić nawet w Bundeslidze. Zrobił podobną karierę, choć na dużo mniejszą skalę.
Po udanym okresie w drugiej lidze, kariera Klaasa-Jana nabrała tempa. Najpierw zgłosiło się po niego Heerenveen, a następnie Ajax Amsterdam, w którym spędził kolejne trzy lata. To właśnie wtedy zainteresował się nim Real Madryt, który już wkrótce wyłożył na stół 27 milionów euro i ściągnął reprezentanta “Oranje” do siebie.
Seria niefortunnych zdarzeń
Jego okres w Realu od początku zapowiadał się na wyjątkowo pechowy. Nie wiadomo, czy przeszedł pod drabiną na Santiago Bernabeu, a może na jednej z madryckich ulic czarny kot przebiegł mu przez jezdnię (dobrze wiemy jak Hiszpanie potrafią być przesądni), natomiast już po drugim meczu w barwach Realu, jego nazwisko pojawiło się na pierwszej stronie jednego z największych dzienników sportowych w Hiszpanii - "Marki".
- Huntelaar chce odejść! - krzyczał nagłówek brukowca. Gdy napastnik zobaczył najnowsze wydanie dziennika, był zdziwiony, ale szybko połączył kropki. Wiadomość o rzekomym odejściu musiała przekazać osoba z jego najbliższego otoczenia. Osoba, z którą jeszcze dzień wcześniej śmiał się podczas uroczystej kolacji.
O co dokładnie chodziło? Jak twierdzi Huntelaar, podczas jednego ze spotkań z holenderską częścią szatni "Galacticos" - Arjenem Robbenem, Roystonem Drenthe, Wesley'em Sneijderem i Rafaelem van der Vaartem, w pewnym momencie sam ironicznie powiedział, że musi szybko zacząć strzelać bramki, bo inaczej będzie musiał odejść. "Jak tak dalej będzie, odchodzę" - rzucił z wyraźnym uśmiechem na ustach. Jak się później okazało, jedna z osób siedzących przy stole nie załapała tego żartu.
Po kilkunastu latach od tej sytuacji, Huntelaar podejrzewa dwie z wcześniej wymienionych osób o wynoszenie informacji z szatni. Są to jednak tylko podejrzenia. Wciąż nie wiadomo, który z zawodników ówczesnego Realu Madryt przekazywał informacje do hiszpańskich mediów. Pewnym jest jednak, że sytuacja ta źle wpłynęła na relacje zawodników występujących w zespole z Madrytu. Szczególnie, że była jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
Prezydent klubu Ramon Calderon ogłaszający odejście w atmosferze skandalu korupcyjnego, nagła zmiana trenera oraz ograniczona możliwość rejestracji zawodników - taki obraz Realu Madryt zastał holenderski napastnik. To był czas przemian, rozpoczęła się rewolucja, a wraz z nią nowa era w dziejach klubu. Do sprawowania władzy w klubie już wkrótce miał również wrócić sam Florentino Perez. Pomimo tego, że Huntelaar miał krótki staż w drużynie, został skreślony już na samym starcie. Nie pasował do koncepcji zespołu, która diametralnie się zmieniła na przestrzeni kilku tygodni. Niestety, liczby również go nie broniły. Ostatecznie napastnik zakończył przygodę z drużyną "Królewskich", mając na swoim koncie osiem bramek w 20 oficjalnych spotkaniach. Od zawodnika wartego blisko 30 milionów euro oczekiwano czegoś więcej. Gdy pojawiła się oferta z Mediolanu, nikt nie zastanawiał się dwa razy. Holender trafił na San Siro zaledwie 215 dni po debiucie w barwach Realu Madryt.
Tam również natrafił na problemy. Przede wszystkim, nie dogadywał się z ówczesnym trenerem Milanu, Leonardo, który szczególnie upodobał sobie wystawianie go na lewym skrzydle. Gdy do klubu trafił Massimiliano Allegri, a wraz z nim Zlatan Ibrahimović oraz Robinho, Klaas-Jan doskonale wiedział, że to koniec jego kontaktu z włoską piłką. Kolejne zmiany - kolejny sezon, który został teoretycznie stracony. Teoretycznie, bo pozwolił mu on na transfer ratujący karierę.
Koronacja w Gelsenkirchen
Schalke było wówczas jednym z nielicznych klubów zainteresowanych sprowadzeniem Holendra, a jednocześnie miało wystarczającą ilość środków, aby pokryć jego pensję. W ciągu roku Huntelaar został aż dwa razy brutalnie zweryfikowany. Mówiąc wprost, zderzył się ze światem wielkiej piłki. Przenosiny do Bundesligi postawiły jednak jego karierę na nogi. Z perspektywy czasu, ten transfer stanowił dowód tego, że czasem warto zrobić krok w tył, aby już wkrótce postawić kolejne dwa do przodu.
W barwach "Die Koenigsblauen" Huntelaar spędził lata 2010-2017, zostając przy okazji królem strzelców Bundesligi w sezonie 2012/13. Oprócz licznych występów w Lidze Mistrzów, wygrał także Puchar oraz Superpuchar Niemiec. To jedyne trofea, jakie udało mu się zgarnąć poza granicami ojczyzny. Warto dodać, że tuż po jego odejściu Real Madryt pozyskał Cristiano Ronaldo, Karima Benzemę oraz Kakę. Gdy patrzymy na jego występy przeciwko Realowi w barwach Ajaksu czy też Schalke, można zauważyć, że przywiązywał do nich bardzo dużą wagę. Nawet jeżeli jego zespół przegrywał ostatecznie 6:1, bramka honorowa musiała zostać przypisana na konto Holendra. Szczególnie, że była ona wyjątkowo piękna.
Ukochany syn Amsterdamu
W 2017 roku holenderski napastnik postanowił wrócić do ojczyzny. Za granicą spędził około osiem lat, ale nigdy nie miał wątpliwości, który klub jest jego przeznaczeniem.
- Będę szczery. Kochałem Ajax już od najmłodszych lat. Kiedy Patrick Kluivert zdobył zwycięską bramkę przeciwko Milanowi w 1995 roku, skakałem po całym salonie i tańczyłem na kanapie. Kiedy trafiłem do drużyny, poczułem coś niezwykłego. Zakładając tę koszulkę zawsze daję z siebie wszystko - takie słowa można było usłyszeć od Huntelaara w wywiadzie dla "Ajax TV".
Nigdy nie bał się też konkurencji. Rywale, kibice drużyn przeciwnych oraz hejterzy stanowili dla niego jedynie dodatkową motywację:
- Ajax to najbardziej konkurencyjny klub w całej Holandii. Ludzie nie lubią, kiedy to powtarzam. Cieszą się dopiero, kiedy stracimy punkty i tak dalej. To sprawia, że inne zespoły mają większą motywację, aby nas zatrzymać. Możecie być zdziwieni, ale podoba mi się ten mechanizm.
Oprócz wartości mentalnych, dał również dużo dobrego w kwestiach czysto sportowych. Po powrocie do stolicy udało mu się zdobyć aż 53 bramek przez trzy lata. Został również najstarszym strzelcem hat-tricka w historii klubu. Najważniejsze jednak, że był mentorem dla młodszych kolegów z zespołu. Bardzo dobrze wpisywał się więc w koncepcję drużyny, czyli mieszankę młodości z doświadczeniem.
Ostatnia misja
W jego przygodzie z piłką nigdy nie mogło być jednak za spokojnie. Pomimo przywiązania do klubu, czuł, że w Amsterdamie zrobił już swoje i potrzebuje nowych wyzwań. Gdy wiosną tego roku zobaczył Schalke na samym dole tabeli, na horyzoncie pojawiła się okazja do napisania kolejnej nietuzinkowej historii. Tego po prostu nie mógł sobie odmówić.
- Występowałem w barwach Ajaxu przez ponad sześć i pół roku. To była dla mnie wielka rzecz. Po swoim ostatnim spotkaniu (przeciwko Twente) długo nie mogłem zasnąć. Powrót do Schalke jest jednak dla mnie wielkim wyzwaniem, a ja uwielbiam wyzwania. Jestem pewien, że zespół świetnie sobie poradzi beze mnie - powiedział tuż przed swoim transferem dla "Ajax TV".
Mimo wszystko, same dobre chęci nie wystarczyły. Jego powrót do Bundesligi niestety okazał się klapą. Przez większość czasu męczyły go kontuzję, a gdy był już zdrowy, znacznie skuteczniejszy okazał się młody amerykanin Matthew Hoppe. Ani Sead Kolasinac, ani Vedad Ibisević, ani tym bardziej Klaas-Jan Huntelaar nie uratowali więc Schalke przed spadkiem. Słynny zegar wyliczający czas spędzony w Bundeslidze zatrzymał się, a doświadczony napastnik uznał, że to odpowiedni moment, aby zejść ze sceny. Nie interesowały go kierunki egzotyczne, czy rozdrabnianie się w gorszych klubach z Eredivisie. Wrócił do korzeni i wylądował w ósmej lidze. Został zawodnikiem Hessen Combinatie '03. Wraca więc do klubu, w którym stawiał pierwsze kroki, spinając tę karierę symboliczną klamrą. W ostatnim czasie całe miasto żyje jego powrotem. Drugi najlepszy strzelec w historii reprezentacji Holandii poszedł zatem drogą Łukasza Piszczka, wracając w rodzinne strony. Takie historie lubimy najbardziej.