Strzelał, podawał, kopał, opluwał. Barwna historia najwierniejszego rzymskiego gladiatora

Rzym nie przez przypadek zyskał miano “Wiecznego Miasta”. Dzieje stolicy Włoch liczą sobie kilka tysięcy lat, a ważnych wydarzeń w jej historii było co niemiara. Od panowania Juliusza Cezara, przez zapał do piromancji Nerona czy narodziny Watykanu, aż do… historii Francesco Tottiego. Wiecznego piłkarza w “Wiecznym Mieście”.
Wychowanek AS Romy zawiesił buty na kołku już trzy lata temu, jednak nadal trudno jest przejść do porządku dziennego, wiedząc, że w barwach “Giallorossich” już nigdy nie wystąpi ich bezapelacyjnie najlepszy zawodnik. Człowiek, który w pojedynkę zapisał większość stron annałów historii “Wilków”. Lider, kapitan, legenda, chociaż niekoniecznie wzór do naśladowania. Ale o tym później.
Młody gniewny
Swoje bezgraniczne przywiązanie do barw rzymian Totti okazał już za młodu. W czasie gry dla juniorskich drużyn “Wilków” był kuszony przez m.in. topowy wówczas Milan oraz odwiecznego rywala zza miedzy, Lazio. Młody Francesco miał jednak tylko jeden cel - odnieść sukces w bordowo-pomarańczowym trykocie.
Zadebiutował w 1992 r., a już pięć lat później został wybrany kapitanem Romy. Mało kto mógł wówczas przypuszczać, że młody Francesco będzie dzierżyć opaskę jeszcze przez kolejne 20 (!) lat. Talent włoskiego napastnika rozbłysł w niespodziewanie szybkim tempie, ponieważ już w wieku 24 lat poprowadził ukochany zespół do wymarzonego Scudetto. Jak się później okazało, niestety jedynego w trakcie całej kariery.
Francesco dawał znać o swojej niepodważalnej jakości w najważniejszych momentach. Podczas EURO 2000 zdobył tylko dwie bramki, ale zapisał się w pamięci choćby legendarnym “cucchiaio (z włoskiego: “łyżeczką”), czyli po prostu lobem z rzutu karnego nad Edwinem van der Sarem, popularną “panenką”. Nawet w przegranym przez “Azzurrich” finale Tottiego wybrano najlepszym zawodnikiem meczu.
Roma aż po grób
- Możesz zmienić żonę, politykę, religię, ale nie możesz zmienić swojej wybranej drużyny piłkarskiej - słynne słowa Erica Cantony idealnie oddają idee, którymi kierował się Francesco Totti. Włoch pod względem indywidualnym niejednokrotnie przerastał klub z “Wiecznego Miasta”, wybijał się ponad otaczający marazm i przeciętność, ale nigdy nawet nie pomyślał o odejściu, o zdradzie.
A okazji z pewnością nie brakowało, ponieważ swoimi wyczynami Totti musiał przykuwać uwagę największych klubów. Totti pięciokrotnie został wybrany MVP Serie A. W sezonie 2006/07 zdobył Złotego Buta dla najlepszego strzelca Starego Kontynentu. Ekipy z czołówki z pewnością oferowały mu wyższą tygodniówkę i ciekawsze perspektywy pod względem szans na trofea, ale dla Tottiego liczyła się tylko Roma. Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie.
- Najbardziej konkretna oferta przyszła w 2004 r. z Realu Madryt. Zdecydowałem się odrzucić większą pensję, w zamian za noszenie jednej koszulki na zawsze. Dla mnie, pasja, którą czułem była ważniejsza, niż jakiekolwiek pieniądze - opowiadał po latach rzymski “Il Capitano”.
W trakcie swojego emocjonalnego pożegnania z futbolem, gdy Stadio Olimpico pękało w szwach, jakby miała się tam odbyć audiencja Papieża, Totti również zwracał uwagę na wartości, którymi się kierował. Mowa końcowa legendarnej “dziesiątki” stanowi odzwierciedlenie jego całej kwiecistej kariery.
- Urodzić się rzymianinem to przywilej, być kapitanem takiego klubu to honor. Moje serce zawsze będzie z wami. Wchodziłem do szatni jako dziecko, opuszczam ją jako mężczyzna. Kocham was - zakończył z zaszklonymi oczami najsłynniejszy przywódca watahy “Wilków”.
W świecie futbolu zdominowanym przez galopujący materializm, historie pokroju Francesco Tottiego zasługują na ogromny, wręcz dozgonny szacunek. Większość piłkarzy niestety traktuje kluby jak kolejne przystanki w drodze do wielkości, zapominając o możliwości zbudowania własnego pomnika w jednym mieście, jednym klubie, obok stadionu, który stanie się drugim domem. Pod względem oddania reprezentowanym barwom, Totti to prawdziwy wzór do naśladowania, aczkolwiek nie można zapominać o drobnych grzeszkach legendarnego strzelca.
Brudny gracz
Francesco Totti należał do grupy piłkarzy, którzy na boisku są w stanie zrobić wszystko, aby samemu wygrać lub przynajmniej uprzykrzyć życie rywalowi. Ciemna strona “Il Capitano” po raz pierwszy ujrzała światło dzienne podczas EURO 2004, gdy już w pierwszym meczu wyeliminował się z całego turnieju.
Włosi mierzyli się z reprezentacją Danii, za nic w świecie nie potrafili sforsować skandynawskiej defensywy, co frustrowało Francesco na tyle, że… opluł swojego rywala, Poulsena. Tottiego słusznie zawieszono na 3 mecze, a Italia bez swojej “dziesiątki” już po trzech meczach grupowych musiała powiedzieć “Arrivederci”, pakując się do domu.
Przez całą karierę klubową Totti uzbierał pokaźną, jak na zawodnika ofensywnego, liczbę czerwonych kartek, bowiem aż 11 razy “Il Capitano” był przedwcześnie delegowany do szatni. Do najbardziej pamiętnego wykluczenia doszło w wyjazdowym starciu z Interem, gdy Totti zapomniał, że jest… Tottim, a nie Conorem McGregorem. Włoch tym jednym brutalnym faulem mógł zakończyć przygodę z grą w piłkę Mario Balotellego.
Nie tylko boiskowe wybryki kładą nieco cień na wizerunku 43-latka. W 2011 r. na światło dzienne wyszedł udział Francesco Tottiego w aferze bukmacherskiej. Rzymski “gladiator” wraz z Christianem Vierim postanowili obstawić kilka meczów, w których wynik został ustalony jeszcze przed pierwszym gwizdkiem przy zielonym stoliku.
Niedoceniony
Chociaż jest prawdziwym bohaterem Rzymu, a większość mieszkańców darzy go większą miłością, niż rodzonych braci, nie został on należycie potraktowany w ostatnich latach. Wszystko, co złe dla Tottiego, zapoczątkowało zatrudnienie w Romie Luciano Spallettiego.
Włoski trener za punkt honoru postawił sobie pokazanie całemu światu, że Francesco jest tylko jednym z wielu i nie może liczyć na żadne szczególne względy. Nowy szkoleniowiec “Wilków” odsyłał “Il Capitano” na ławkę przy każdej możliwej okazji. Nie pomógł nawet fakt, że w przedostatnim sezonie Totti brał udział przy bramce średnio, co 48 minut w Serie A. To nie wystarczało Spallettiego.
- Trenuję Romę, nie Tottiego. Najważniejsze są wyniki. Będę dalej robił swoje - odpowiadał rozgoryczony menedżer, którego dziennikarze na każdej konferencji dopytywali o status rzymskiej “dziesiątki”.
Spalletti nie odpuścił Tottiemu nawet w ostatnich meczach, gdy cały Rzym szykował się na pożegnanie najwybitniejszego zawodnika w swojej historii. W jednej z ostatnich kolejek Roma pojechała na spotkanie z Milanem, a Francesco nie został wpuszczony nawet na minutę, mimo że “Giallorossi” pewnie prowadzili 4:1. Nawet w pożegnalnym meczu Tottiego Spalletti wymierzył mały policzek, sadzając go na ławce. Reakcja trybun na Stadio Olimpico mówi wszystko o włoskim menedżerze, który, jakby to powiedział pewien dziennikarz, chyba pomylił odwagę z odważnikiem.
Do ogromnej kontrowersji doszło także przed rokiem, gdy Totti poinformował, że odchodzi ze stanowiska dyrektorskiego w Romie, ponieważ został oszukany. Włoch w swoim komunikacie nie owijał w bawełnę, punktując włodarzy “Giallorossich”.
- Odkąd do klubu weszli Amerykanie, chcieli pozbyć się wszystkich prawdziwych rzymian. Powiedzieli mi, że jestem dla nich ciężarem. Ci ludzie krzywdzą Romę. Dla mnie odejście z klubu jest gorsze niż śmierć - zakończył “Il Capitano”.
Francesco Totti może już nie pracuje na Stadio Olimpico, jednak każdy zdaje sobie sprawę, że Włoch to najwybitniejsza postać w historii rzymskiego klubu. Gladiator przez ponad ćwierć wieku rokrocznie wychodził na arenę, broniąc swoich barw. Barw, których nie zdradził kosztem kolejnych zer na koncie. Spalletti i amerykańscy włodarze mogą myśleć, co tylko zechcą, ale pomnika Tottiego nie zdołają zburzyć. Wszak jest on trwalszy, niż ze spiżu.
Mateusz Jankowski