40 goli dla Legii Warszawa, pisali o nim wiersze. Najbardziej... nieskuteczny król strzelców Ekstraklasy
Do Polski trafił przed rundą wiosenną sezonu 2006/07 na wypożyczenie i grał na tyle dobrze, że sięgnęła po niego Legia Warszawa. W jej barwach zgarnął tytuł króla strzelców Ekstraklasy i doprowadził do dwóch wicemistrzostw kraju, a pomimo tego do dziś stołeczni kibice kojarzą go raczej z… fatalnymi pudłami. Takesure Chinyama, bo o nim mowa, do naszego kraju tak się przywiązał, że dwa razy do niego wracał, a jeszcze rok temu ratował golami zespół z okręgówki.
Zimą 2007 r. szukał klubu, gdy pojawiła się oferta z Polski. Jak dla wielu afrykańskich młodych piłkarzy, przeprowadzka do Europy była dla niego niepowtarzalną szansą na sportowy awans i zasmakowanie poważniejszego futbolu. Przyjechał, pokazał się i został. Veni, vidi, vici? Przynajmniej do pewnego momentu.
Stawiam na “Tolka” Chinyamę
Napastnik wyruszył z Zimbabwe w podróż w nieznane i od razu mógł trafić do Legii Warszawa, ale najpierw wylądował w Grodzisku Wielkopolskim. Groclin dał mu szansę w sparingu z Lechią, a ten wykorzystał ją w stu procentach. Zrobił tak dobre wrażenie na trenerach i działaczach Dyskobolii, że ci natychmiast zaproponowali mu wyjazd z zespołem na obóz przygotowawczy do Turcji i rozpoczęli negocjacje z jego dotychczasowym klubem. Miał być transfer definitywny, skończyło się na półrocznym wypożyczeniu z opcją wykupu za stosunkowo niewielkie pieniądze. Groclin niewiele ryzykował, a sam “Tolek”, jak ochrzcili go na miejscu, dostał znakomitą okazję do zaprezentowania swoich umiejętności, którymi imponował przed wznowieniem rozgrywek.
24-latek szybko zyskał zaufanie trenera Macieja Skorży, przebił się do podstawowego składu i polował na pierwszą bramkę w lidze. Rozkręcał się dość powoli, bo dokonał tego dopiero w swoim ósmym meczu, ale od razu trafił do siatki dwukrotnie. Widać było, że ma papiery na niezłą grę, choć brakowało mu momentami spokoju pod bramką rywala. Chinyama zakończył rundę z trzema ligowymi golami na koncie, do tego dołożył identyczny dorobek w wygranym przez Dyskobolię Pucharze Ekstraklasy, a na dokładkę “ukąsił” w półfinale Pucharu Polski.
W Grodzisku zdawali sobie sprawę, że mogą bez problemu wykupić utalentowanego snajpera i w przyszłości nieźle na nim zarobić.
Problemy sercowe
Pierwsze wątpliwości pojawiły się, gdy piłkarz rodem z Zimbabwe opuścił niespodziewanie trzy ostatnie kolejki ligowe, choć dopiero co wskoczył na falę wznoszącą. Klub wymijająco informował o problemach zdrowotnych, które wykluczają Chinyamę z treningów. Media podawały, że 24-latek ma problemy z sercem i jego przyszłość stoi pod znakiem zapytania. Działacze i pion medyczny Dyskobolii robili wszystko, by wykluczyć te podejrzenia, zabierali zawodnika na kolejne badania, konsultowali się ze specjalistami. Sygnały dobiegające z Wielkopolski mówiły o jednoznacznych wynikach kontroli, zabraniających “Tolkowi” zawodowego uprawiania sportu o takiej intensywności. Chinyama jeździł po lekarzach i szpitalach, a Groclin nie chciał ryzykować, więc do gry wszedł menedżer piłkarza i zamknął temat ewentualnego kontraktu w Grodzisku.
- Każdy prezes powinien we własnym sumieniu ocenić, ile jest warte życie piłkarza - mówił wówczas Zbigniew Drzymała, sternik klubu (wypowiedź za “gazeta.pl”).
Dyskobolia zrezygnowała z transferu z powodu wady serca, a pieniądze na “Chiniego” wyłożyła Legia, która myślała o jego sprowadzeniu już pół roku wcześniej. Najwyraźniej warszawskim specjalistom wyszło, że ze zdrowiem gracza jest wszystko w porządku. Pomiędzy oboma klubami wybuchła zresztą później burzliwa dyskusja. Punktem zapalnym był rozegrany kilka miesięcy po fakcie mecz “Wojskowych” z klubem z WIelkopolski. Schodzący z boiska Chinyama został wygwizdany przez miejscowych kibiców, którzy pamiętali o mało pochlebnych wypowiedziach zawodnika, krytykujących Groclin po zamieszaniu z niedoszłym transferem definitywnym.
Sprawa odżyła, działacze Dyskobolii podtrzymywali swoją tezę o problemach z sercem “Tolka” i przybliżyli szczegóły przeprowadzonych badań. “Legioniści” zaprzeczali i grozili ligowym rywalom wejściem na drogę sądową. Lekarz Legii zapewniał, że piłkarz to okaz zdrowia i nie ma żadnych kłopotów z sercem, a dodatkowo jest regularnie badany. Medialne obrzucanie się błotem trwało, choć w stolicy byli przekonani, że w Grodzisku mają żal do “Chiniego”, który wolał podpisać umowę z “Wojskowymi”. W Warszawie zresztą zacierali ręce, bo ich nowy gwiazdor wpakował na jesień dziesięć goli i błyskawicznie się spłacił.
Król (prawie) bez korony
Na wiosnę sezonu 2007/08 “Tolek” nie był tak skuteczny, ale zakończył rozgrywki ligowe z wynikiem piętnastu bramek. Miał też sześć asyst i wraz z kolegami podniósł w górę Puchar Polski. Tak jak w barwach Groclinu, tak i w koszulce z “eLką” na piersi wpisał się na listę strzelców w spotkaniu półfinałowym. “Legioniści” zdobyli wicemistrzostwo, a choć Chinyamie zdarzały się pudła, to ani słynny Mikel Arruabarrena, ani Bartłomiej Grzelak nie potrafili nawiązać z nim stałej walki o miejsce w składzie. Obywatel Zimbabwe grał i odwdzięczał się za zaufanie z nawiązką.
O ile można powiedzieć, że w debiutanckim sezonie w Legii “Chini” wrzucił szósty bieg, o tyle w drugim docisnął gaz do dechy. Jego dziewiętnaście trafień do końca utrzymywało “Wojskowych” w walce o mistrzostwo Polski. Napastnik miewał dziwne zachowania w polu karnym, nie zawsze współpracował i wykorzystywał wszystkie sytuacje, ale i tak znajdował sposób na golkiperów. Niestety dla legionistów, Chinyama zawiódł w być może najważniejszym momencie i - dalej posługując się terminologią samochodową - stracił panowanie nad kierownicą w najmniej odpowiedniej sytuacji. W 27. kolejce liderujący warszawiacy mierzyli się w Krakowie z Wisłą. Brak porażki przybliżyłby ich do upragnionego tytułu. Goście przegrywali po golu Marcelo, ale dążyli do wyrównania. Skuteczność była jednak tego dnia obcym pojęciem dla “Tolka”. Poniższe pudło doskonale podsumowało jego majowy występ przy ul. Reymonta.
Gdyby snajper miał swój dzień, to może w stolicy świętowaliby kilkanaście dni później mistrzostwo Polski. Na osłodę “Chiniemu” pozostała wywalczona w ostatnich minutach finałowej kolejki korona króla strzelców, ale nawet ją musiał dzielić z Pawłem Brożkiem. Można zażartować, że pół korony zabrał mu “Broziu”, a drugie pół - pudła w meczu przeciwko ekipie “Białej Gwiazdy”.
Podczas kolejnych dwóch lat spędzonych przy Łazienkowskiej, Takesure nawet nie nawiązał do swojej najlepszej formy. Sezon 2009/10 zakończył z siedmioma występami, a następny z jedenastoma. Zdobył tylko dwie ligowe bramki. W stolicy z każdym miesiącem tracili do niego cierpliwość. Piłkarz nie miał problemów z sercem, ale notorycznie leczył kontuzjowane kolano. Do tego doszły kłopoty z utrzymaniem odpowiedniej wagi i dyscypliny. W trakcie któregoś zgrupowania zawodnik został nawet wyrzucony przez Jana Urbana z treningu, bo nie wykazywał większego zaangażowania do sumiennej pracy z całą drużyną. A dziennikarze "Canal+" poświęcili mu nawet... wiersz.
W pewnym momencie stało się jasne, że wygasający z końcem czerwca 2011 r. kontrakt nie będzie przedłużony. “Tolek” otrzymał kilkuminutową szansę pożegnania się z kibicami w ostatniej serii gier sezonu, który wieńczył jego przygodę w Ekstraklasie. Co by nie mówić, trochę się w koszulce z “eLką” napudłował, ale łącznie zdobył dla Legii ponad czterdzieści bramek. Na pewno zapisał się w pamięci kibiców.
Dwa powroty i ratunek
Legioniści kilka razy mogli zarobić na Chinyamie, oferty napływały i zza wschodniej, i zza zachodniej granicy. Pewnie gdyby snajper dysponował lepszym zdrowiem i miał bardziej wyważone podejście do obowiązków, mógłby zrobić karierę w poważnej lidze. A tak po odejściu z Legii był pół roku bez klubu, a następnie kilka lat spędził w RPA i Zimbabwe. Do Polski wrócił w 2016 r. Podpisał umowę z LZS-em Piotrówka, czyli klubem, który słynie ze sprowadzania, kontraktowania i wystawiania do gry obcokrajowców, na czele z piłkarzami z Afryki. Po owocnym roku w barwach drużyny z województwa opolskiego trafił nawet na testy do GKS-u Bełchatów. Angażu nie dostał i po sezonie 2016/17 znów wyjechał do ojczyzny.
Wydawało się, że półroczna przygoda w klubie FC Platinum stanowiła ukoronowanie jego szalonej kariery. “Tolek” na tyle jednak zżył się z naszym krajem, że w zeszłym roku po raz drugi powrócił do Polski i… nie miał zamiaru trzymać butów zawieszonych na kołku. Pojawił się w Piotrówce, ale szykował się do gry w innej drużynie z opolskiej okręgówki, Włókniarzu Kietrz. Wystąpił nawet w meczu sparingowym.
W Kietrzu myśleli, że “Chini” okaże się cennym wzmocnieniem zespołu, ten jednak zmienił plany i finalnie został zarejestrowany jako gracz LZS-u. O strzelaniu goli nie zapomniał. Jego cztery trafienia z rundy wiosennej ubiegłego sezonu pomogły Piotrówce utrzymać się na szczeblu okręgowym. We wrześniu skończył 39 lat, ale można wywnioskować, że świetnie się w Polsce czuje. I choć na jesieni już nie występował, to kto wie, może znów wróci mu chęć do gry i wpakuje kilka bramek w barwach LZS-u. Na tym, pomimo różnych perypetii na przestrzeni lat spędzonych w Ekstraklasie, zna się jednak nieźle.
Mateusz Hawrot
***
Zapraszamy do lektury artykułów dotyczących innych zagranicznych piłkarzy, którzy w przeszłości z dobrym skutkiem prezentowali się na boiskach Ekstraklasy: Dani Quintana, Prejuce Nakoulma, Abdou Razack Traore, Kalu Uche, Maor Melikson, Danijel Ljuboja, Donald Guerrier, Artjoms Rudnevs, Hernan Rengifo, Mauro Cantoro.