Sprzedawca pizzy szaleje w... el. Ligi Mistrzów. Drugi sezon z rzędu wyczynia cuda
Handlowcy, elektrycy, urzędnicy. W kadrze mistrza Wysp Owczych roi się od ambitnych amatorów, ale wśród nich znajduje się strzelec wyborowy. Arni Frederiksberg może pochwalić się imponującym bilansem goli w eliminacjach do Champions League: 11 goli w dziesięciu meczach.
KI Klaksvik było jedną z większych sensacji zeszłorocznych kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Ekipa z Wysp Owczych pokonała węgierskiego mistrza Ferencvaros, ogrywając na własnym boisku faworyzowanego przeciwnika 3:0 i przesądzając o zwolnieniu znanego polskiemu kibicowi Stanisława Czerczesowa.
Zaraz po tym Klaksvik rozliczyło się ze szwedzkim Hacken. Tu z kolei o awansie wyspiarzy zadecydowały rzuty karne. W trzeciej rundzie, w przedsionku Ligi Mistrzów, Farerzy mocno otworzyli dwumecz z Molde, wygrywając u siebie 2:1. Ostatecznie znaleźli się jednak poza burtą, gdy rywale zdołali zdobyć bramkę na wagę awansu w dogrywce, na osiem minut przed konkursem jedenastek.
Klaksvik potrafiło natomiast awansować do Ligi Konferencji Europy, pierwszy raz w historii klubu z wulkanicznej wyspy. A w rozgrywkach europejskiej trzeciej ligi, bynajmniej nie dali ciała. Zremisowali u siebie z Lille oraz odprawili z kwitkiem mistrza Słowenii - Olimpiję Ljublana. Ostatnie miejsce w grupie wyglądało źle jedynie na papierze. W głowach piłkarzy i sztabu pozostało poczucie odniesionego sukcesu, który miał się już więcej nie powtórzyć.
Tymczasem obecna kampania również idzie po ich myśli. Początek kwalifikacji do Ligi Mistrzów to pokonanie mistrza Luksemburga, potem zaś wkalkulowana porażka ze Szwedami z Malmoe. To ona sprawiła, że Farerzy zeszli o szczebel niżej, do kwalifikacji Ligi Europy. I w pierwszej odsłonie dwumeczu zdążyli pokonać już Borac Banja Luka (2:1). Jeśli w rewanżu utrzymają przewagę, zapewnią sobie udział w fazie ligowej któregoś z pucharów - Ligi Europy lub Ligi Konferencji.
Ta cała pucharowa przygoda nie miałaby prawa trwać, ani nawet zacząć się, gdyby nie piłkarz, który uosabia “złotą erę” futbolu z Wysp Owczych. To Arni Frederiksberg. 32-letni skrzydłowy z oszałamiającymi statystykami i jeszcze ciekawszą historią.
Amatorzy tylko z nazwy
W ubiegłym sezonie ofensywny pomocnik, który obecnie nawet nie otrzymuje powołań do reprezentacji swojego kraju, w eliminacjach Ligi Mistrzów strzelił sześć goli w sześciu meczach. W konfrontacji z każdym z przeciwników, Ferencvarosem, Hacken i Molde, Frederiksberg zaliczył po dwie bramki. Do tego dręczył przeciwników kluczowymi podaniami, zaliczał asysty. Podobnie wszedł w obecną kampanię. W czterech występach eliminacji Ligi Mistrzów trafił pięciokrotnie. To największy darczyńca zespołu, który dzięki grze w Europie zarobił kilkanaście milionów euro.
- Myślę, że jest już trochę za późno na dużą karierę piłkarską, gdy ma się 31 lat - mówił, gdy dziennikarze pytali go o przyszłość i możliwą grę na kontynencie, w silniejszej lidze. - Wygląda na to, że nie uda mi się zarobić na piłce wystarczającej ilości pieniędzy, aby z tego przeżyć i nic nie robić.
Podobnie jak wielu innych graczy kopiących piłkę na Wyspach Owczych, Frederiksberga nie można nawet nazwać zawodowym piłkarzem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Kiedy latem 2023 roku Klaksvik robiło furorę w eliminacjach do LM, w norweskich i duńskich mediach wspomniany piłkarz był przedstawiany jako sprzedawca mrożonych pizz.
Zarabia na życie w firmie zajmującej się hurtowym handlem spożywczym. Co najlepiej schodzi? Oczywiście włoski przysmak. Z wykształcenia jest finansistą. Studiował rachunkowość i zarządzanie finansami. W rzeczywistości zajmuje stanowisko dyrektora oddziału. To oczywiście praca wyłącznie na pełny etat.
- Można powiedzieć, że jestem na nogach całymi dniami. W biurze siedzę między 8. a 16. Zawsze zabieram ze sobą torbę sportową, żeby z firmy pojechać od razu na trening. Na boisku spędzam kolejne trzy godziny. O 20. jestem w domu. I tak pięć razy w tygodniu. W weekendy już wyłącznie skupiam się na futbolu. Mamy ligowe mecze. Gdy gramy w pucharach, niestety, muszę brać L4 - opowiada najlepszy strzelec drużyny.
Wielka piłka na peryferiach
Tak wygląda rzeczywistość wszystkich lokalnych zawodników drużyny z pięciotysięcznego miasteczka. Kilku z nich to elektrycy, urzędnicy, niektórzy na treningi przyjeżdżają prosto z pracy samochodami dostawczymi. Firmy są elastyczne, jeśli chodzi o godziny absencji swoich piłkarskich bohaterów.
- Dla nas w Klaksvik futbol to drugie życie. Wszyscy się bardzo dobrze rozumieją i wspierają. Nie ma złej krwi, bo ktoś musiał pojechać na mecz - przekonuje Frederiksberg.
Były norweski trener Klaksvik, Magne Hoseth, nigdy w swojej aktywnej karierze nie łączył przygotowywania zespołu z innymi zawodowymi aktywnościami. Prowadził ekipę przez rok.
- Zanim trafiłem na Wyspy Owcze, nie myślałem o tym w ten sposób. Ale teraz uważam, że bardzo ważny jest odpowiedni balans. Futbol daje tyle frajdy, jednak musi być tylko i aż uzupełnieniem głównej pracy. Moi zawodnicy robili to bardzo dobrze. Może nawet najlepiej na świecie? Kto wie? - śmieje się Hoseth.
Piłka i praca zarobkowa. Szkoleniowiec nie uważa tego połączenia za problem, wręcz przeciwnie. Piłkarze muszą odciążać głowy i myśleć o czymś innym niż tylko o kolejnym meczu. Jednocześnie ten stan może wprowadzać pewne komplikacje.
- Nie da się ukryć, że współpraca z amatorami niesie za sobą różne defekty. Nie mogę u chłopaków pilnować diety, nie jestem pewny, czy wszyscy jedzą to, co powinni i w odpowiednim czasie. Nie mam możliwości wytykać im niesportowego trybu życia. Róbta, co chceta. Liczyłem jednak na profesjonalizm u… nieprofesjonalistów. Nigdy się nie zawiodłem - dodaje trener.
- Łatwo się tutaj zmotywować patrząc, jak chłopcy przybiegają po swojej pierwszej robocie. Trenują na pełnych obrotach i nigdy nie narzekają - mówił w zeszłym roku Vegard Forren, który opuścił Klaksvik w marcu i wrócił do Norwegii.
Gra skończona? Niekoniecznie
Wydawałoby się, że wszyscy Farerzy występujący w Klaksvik powinni mieć pewne miejsce w kadrze narodowej. Tymczasem Frederiksberg nie włożył koszulki reprezentacji od 2019 roku. Zdecydował się skupić na innym zawodzie. Kiedy Arni strzelał Węgrom i Szwedom, użytkownicy portali społecznościowych zażądali powrotu napastnika do drużyny. Zwabić go chciał także selekcjoner, Szwed Hakan Eriksson.
- Dam mu sygnał. Jeśli gra w ten sposób, to aż szkoda, żeby nam nie pomógł. W takiej formie bardzo by się nam przydał - przyznał Eriksson.
Arni pozostał jednak nieugięty. Przewartościował swoje życie. Na pierwszym miejscu postawił rodzinę i zarobek, na drugim hobby, którym dla niego jest futbol. Nie pociąga już go wzburzone morze wielkiego sportu, a bardziej harmonia w spokojnej zatoce.
- Dostaję oferty gry w innych klubach, tylko dla mnie to już za późno. Nie mam parcia na grę poza Wyspami. Teraz ważne jest coś innego. Jestem szczęśliwy tutaj - podsumował Frederiksberg.
Czy skorzysta na tym Klaksvik? Historia farerskiej rewelacji nie została jeszcze napisana do końca.