Sprowadzili wielkie gwiazdy, zawodzą na całej linii. Pokaźna strata w lidze, kompromitacje w Europie
Zdobywali mistrzostwo kraju przez trzy ostatnie sezony, a w poprzednich rozgrywkach wyprzedzili drugi zespół o 19 punktów. Latem wzmocnili jeszcze kadrę, sprowadzając kilku piłkarzy o naprawdę uznanych nazwiskach. Efekt? Nie taki jak się spodziewano. Olympiakos Pireus zalicza w kampanii 2022/23 poważny falstart.
W XXI wieku po mistrzostwo Grecji tylko cztery razy sięgał ktoś inny. Olympiakos stał się ligowym hegemonem, który w całej swojej historii tytuł najlepszej drużyny w kraju wywalczył już 47 razy. Robił to m.in. w trzech ostatnich sezonach. I to w cuglach.
- 2019/20 - 18 punktów przewagi nad drugim PAOK-iem,
- 2020/21 - 26 punktów przewagi nad drugim PAOK-iem,
- 2021/22 - 19 punktów przewagi nad drugim PAOK-iem.
Głośne transfery
Całkowita dominacja, która w obecnych rozgrywkach miała być jeszcze większa. Olympiakos latem ruszył bowiem na pokaźne zakupy, które na papierze robiły naprawdę spore wrażenie. Na zasadzie wolnego transferu do klubu przyszli m.in. James Rodriguez, Marcelo, Sime Vrsaljko czy Cedric Bakambu.
Przedstawiać nie trzeba chyba zwłaszcza pierwszej dwójki. W nowym otoczeniu spotkali się byli koledzy z Realu Madryt. Z jednej strony legendarny obrońca rodem z Brazylii, który w barwach “Królewskich” spędził 15 lat, wygrywając po drodze wszystko, co było do wygrania. Z drugiej najlepszy piłkarz rozgrywanych w 2014 roku mistrzostw świata. Zawodnik z przeszłością nie tylko na Santiago Bernabeu, ale także w Bayernie, FC Porto czy Evertonie.
Mistrz Grecji nie ograniczył się jednak do sprowadzenia dwóch wielkich gwiazd. Wspomniany wcześniej Vrsaljko przez lata z powodzeniem reprezentował Atletico Madryt z Diego Simeone u steru. Bakambu miał z kolei znakomite momenty w Villarreal, strzelając dla tego klubu 47 goli w 105 meczach.
To wszystko? No nie. Olympiakos wydał też kilkanaście milionów euro na takich graczy jak Pep Biel (wcześniej FC Kopenhaga), Aboubakar Kamara (ex Aris Saloniki), Philip Zinckernagel (ex Watford, aktualnie wypożyczony do Standardu Liege), Doron Leidner (przyszedł z Hapoelu Tel Awiw) czy Pipa (ex Huddersfield).
Poza tym bez kwoty odstępnego sprowadzono z Rubina Kazań koreańskiego napastnika - In-beoma Hwanga, a na zasadzie wypożyczenia zespół wzmocnili Konrad de la Fuente z Olympique’u Marsylia, wart 13 mln euro Diadié Samassékou z Hoffenheim, Ui-jo Hwang oraz Josh Bowler z Nottingham (klubu tego samego właściciela), a także Panagiotis Retsos z Hellasu Verona. Niezła wyliczanka.
Kilkunastu nowych piłkarzy dołączyło do i tak niezłej już paczki, jaką Olympiakos miał w poprzednim sezonie. Mathieu Valbuena, niegdyś gracz takich klubów jak Olympique Marsylia czy Olympique Lyon, gra dla ekipy z Pireusu już od 2019 roku. Jest też choćby Sokratis Papastathopoulos z przeszłością w BVB i Arsenalu, wyceniany dziś na 10 mln euro Georgios Masouras, ubierający do niedawna koszulkę Sevilli Tomas Vaclik, a także Yann M’Villa, 22-krotny reprezentant Francji, który pograł kiedyś w Rennes, Interze czy Sunderlandzie.
Z pokazanego wyżej składu, jaki mógłby wystawić trener mistrzów Grecji, skreślić trzeba jedynie Konstantinosa Manolasa, który pod koniec września odszedł do Sharjah FC ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Właściciel sięgnął do kieszeni
Cała aktualna kadra Olympiakosu, według wyliczeń “Transfermarkt”, warta jest dziś 138,9 mln euro. Dla porównania - drugiemu pod tym względem AEK-owi Ateny przypisano zaledwie 54,55 mln euro.
Chociaż nieładnie zaglądać ludziom do portfela, warto wspomnieć skąd Olympiakos ma tyle pieniędzy na tak szeroko zakrojone wzmocnienia. Więcej pisaliśmy o tym kilka tygodni temu TUTAJ. Przytoczymy wam jednak jeden z fragmentów:
- Właścicielem klubu jest Evangelos Marinakis. Biznesmen, potentat medialny, właściciel pierwszej prywatnej greckiej telewizji MEGA, a przy tym założyciel oraz szef giganta w branży transportu morskiego, firmy Maritime & Trading Corp. To właśnie ta firma przyniosła mu niedawno ogromne zyski w środku szalejącej pandemii, która mocno nadwyrężyła światowych armatorów, większych, jak i mniejszych od “dziecka” Marinakisa. 55-latek to więc potężny przedsiębiorca, a przy tym członek rady miejskiej Pireusu oraz obecny szef greckiej Super League. Były wiceprezes tamtejszej federacji piłkarskiej. I wreszcie - od kilku lat właściciel angielskiego Nottingham Forest. Człowiek-orkiestra, niezwykle wpływowy i majętny.
Panathinaikos ucieka
Po tak aktywnym lecie mogło się wydawać, że Olympiakos jedynie utrwali swoją wyraźną przewagę nad ligowymi rywalami, którzy w poprzednich latach nie byli w stanie nawiązać z nim walki na dłuższym dystansie. Tyle jednak teoria. A praktyka? Po ośmiu kolejkach obrońca tytułu zajmuje dopiero piąte miejsce w tabeli. Do liderującego Panathinaikosu traci już 10 punktów.
Do końca rozgrywek oczywiście wciąż daleka droga, jednak trudno nie zauważyć wyraźnego falstartu w wykonaniu Olympiakosu. Już na tym etapie sezonu zespół ma na swoim koncie dwie ligowe porażki. W całym poprzednim, a więc po 36 kolejkach, miał trzy.
Komplet punktów w rywalizacji z “Czerwono-Białymi” zainkasowały Aris oraz PAOK. Remis były w stanie wywalczyć z kolei Asteras Tripolis i Volos.
Kompromitacje w Europie
Jeszcze gorzej wygląda to w europejskich pucharach. Jako mistrz kraju Olympiakos mógł oczywiście walczyć o awans do Ligi Mistrzów. Wyłożył się jednak już na pierwszej przeszkodzie i to naprawdę spektakularnie. Zaczął co prawda od wyjazdowego remisu 1:1 z Maccabi Haifa, ale u siebie przegrał… 0:4.
Później mistrzowie Grecji musieli mocno napocić się, aby awansować do fazy grupowej Ligi Europy. Po męczarniach wyeliminowali jednak kolejno Slovan Bratysława i Apollon. W obu przypadkach wygrywali po konkursie rzutów karnych.
W grupie los skojarzył ich z Freiburgiem, Karabachem Agdam oraz Nantes. Póki co jest to dla Olympiakosu bardzo bolesna przygoda. Bilans po czterech kolejkach? Trzy porażki i remis. Jeden zdobyty punkt. Bramki 1:8. Katastrofalnie rozegrane u siebie mecze z Azerami i Niemcami, zakończone zgodnie wynikiem 0:3 w plecy.
Skąd taka zniżka formy względem poprzedniego sezonu? Konieczność wkomponowania nowych ogniw w tak dużej liczbie to z pewnością jedno. Wydaje się zaś, że kluczowe mogły okazać się zmiany na ławce trenerskiej. Najpierw po bolesnej porażce z Maccabi Haifa za pracę podziękowano Pedro Martinsowi, który prowadził zespół, raczej z dobrym skutkiem, przez cztery lata. Portugalczyk wykręcił w tym czasie średnią 2,13 zdobytego punktu na mecz. Zdobył trzy mistrzostwa kraju. Zapłacił jednak głową za kompromitację z Izraelczykami.
Zastąpił go Carlos Corberan z Hiszpanii i na stanowisku wytrwał… niecałe dwa miesiące. Poprowadził zespół w 11 meczach, ale podziękowano mu za współpracę po porażkach z Nantes i Arisem. Wtedy jego miejsce zajął rodak - Michel. Efektu nowej miotły jednak nie widać. Pod jego wodzą zespół póki co wygrał dwa mecze, dwa przegrał i raz zremisował.
Jak radzą sobie gwiazdy?
Interesuje was pewnie to, jak w Olympiakosie radzą sobie póki co nowe gwiazdy zespołu. No… nijak. Marcelo zagrał tylko w trzech meczach, łącznie spędzając na murawie 70 minut. Trochę lepiej wygląda to w przypadku Jamesa, który ostatnio zdobył swoją pierwszą bramkę w nowych barwach, a we wcześniejszym spotkaniu zaliczył też asystę.
Być może im dalej w las, tym większy pożytek Olympiakos będzie miał ze swoich największych nazwisk. Ich dobra forma jest teraz niezwykle potrzebna. Póki co mistrzowie Grecji są bowiem jednym wielkim rozczarowaniem bieżącego sezonu.
Nieco lepszy start notuje jedynie Cedric Bakambu. Napastnik z Demokratycznej Republiki Konga w czterech rozegranych meczach strzelił póki co trzy gole i jest pod tym względem najlepszym zawodnikiem drużyny.