Soccer nie tylko dla podstarzałych gwiazdorów. Amerykański sen na wyciągnięcie ręki

W przekonaniu opinii publicznej utarła się teoria, że z klubami amerykańskiej Major League Soccer wiążą się wyłącznie wspaniali zawodnicy u schyłku profesjonalnych karier. Jeszcze do niedawna tak było, jednak obecnie MLS stało się atrakcyjnym kierunkiem rozwojowym dla wielu zarówno doświadczonych, jak i młodych piłkarzy. To perspektywiczna trampolina służąca nie tylko do zaistnienia w świecie zawodowego futbolu, ale przede wszystkim pozwalająca ugruntować własną pozycję w piłce nożnej.
Nie od dziś wiadomo, że narodowymi sportami w USA są futbol amerykański, baseball, koszykówka oraz hokej. Przedstawiciele tych lig cieszą się największym splendorem wśród społeczeństwa, generując niewyobrażalnie ogromne zyski ze sprzedaży wejściówek, praw do transmisji telewizyjnych, koszulek meczowych, firmowego obuwia, czy też rozmaitych akcesoriów albo gadżetów.
Major League Soccer to wciąż znacznie uboższa krewna wyżej wymienionych sportów, aczkolwiek zainteresowanie tamtejszych kibiców piłką nożną rokrocznie notuje tendencję zwyżkową. Włodarze ligi robią wszystko, co w ich mocy, aby przykuć uwagę amerykańskiej widowni, inwestując w sprowadzanie do klubów wielkich piłkarskich nazwisk, które posiadają wyrobioną markę, ale również poprzez zapraszanie do współpracy nowych miast.
Za włączeniem do szeregów MLS drużyny Interu Miami stoi nie kto inny, jak David Beckham, reprezentujący w przeszłości barwy zespołu Los Angeles Galaxy. „Becks”, Wayne Rooney, Bastian Schweinsteiger, David Villa, Frank Lampard, Andrea Pirlo czy Robbie Keane. To tylko wybrane gwiazdy europejskiego futbolu, które odcisnęły swój ślad w świadomości amerykańskich odbiorców soccera.
W poszukiwaniu zaginionej marki
Złośliwi twierdzą, że większość legendarnych zawodników postanowiła kopać futbolówkę za oceanem, żeby spokojnie doczłapać do piłkarskiej emerytury. Że to mało znacząca liga oldbojów otoczonych kordonem popularności, którzy grają – bądź grali – w MLS dla godnych gratyfikacji finansowych tuż przed zakończeniem kariery. W wielu przypadkach ta prozaiczna teza zapewne ma pokrycie, lecz nie każdemu zależy wyłącznie na nabiciu kabzy.
Pierwszy sygnał o możliwości promowania własnych zdolności, został wysłany pod adresem młodych graczy przez Carlosa Velę, który przez wiele lat był wiodącą postacią w drużynie Realu Sociedad. Meksykanin przeniósł się do Major League Soccer dwa lata temu, po niezbyt udanym sezonie w La Liga. Natychmiastowo odbudował formę w Los Angeles FC, gdzie zaliczył 34 trafienia, zdobywając tytuł króla strzelców kampanii zasadniczej i nagrodę MVP.
Dyspozycja 31-latka nie umknęła uwadze działaczy FC Barcelony, która podczas minionego okienka transferowego szukała kogoś, kto mógłby zastąpić kontuzjowanego Luisa Suareza. Ostatecznie spekulacje dotyczące powrotu Carlosa Veli do Hiszpanii prędko uciął Ernesto Valverde, jednocześnie potwierdzając, że rozmowy z meksykańskim snajperem w sprawie ewentualnego podpisu na umowie z „Blaugraną” miały miejsce. To tylko dodaje smaczku w odniesieniu do rywalizacji na boiskach MLS.
Kuźnia talentów
W 2007 roku powołano do życia U.S. Soccer Development Academy, której głównym założeniem jest szkolenie piłkarskiej młodzieży na terenie Stanów Zjednoczonych. Do tej pory kluby Major League Soccer stawiały sobie za priorytet kontraktowanie zawodników z Ameryki Południowej, co po prostu im się opłacało, ale od kilku dobrych lat rozpoczęły się zbiory pierwszych dorodnych plonów akademii.
Efektem pracy nad nastoletnimi adeptami futbolu są tacy gracze, jak: Lynden Gooch (Sunderland), Ethan Horvath (Club Brugge), DeAndre Yedlin (Newcastle) czy Matt Miazga (Reading). A najbardziej rozpoznawalny wychowanek amerykańskiej kuźni talentów to Christian Pulisic, który najpierw został wypatrzony przez skautów Borussii Dortmund, skąd powędrował do londyńskiej Chelsea, gdzie stał się niezwykle istotnym elementem układanki trenera Franka Lamparda.
Z upływem czasu kluby Major League Soccer wreszcie zrozumiały, że piłkarze z własnej taśmy produkcyjnej stanowią łakomy kąsek dla europejskich potentatów, którzy coraz baczniej monitorują boiska ligowe w USA w poszukiwaniu potencjalnych diamentów do oszlifowania. Pulisic natomiast jest najlepszą wizytówką U.S. Soccer Development Academy.
Owszem, sternicy MLS nadal nie blokują angażowania gwiazd światowego formatu, ale ten proceder odbywa się na zasadzie wpływów marketingowych. Mniejsze kluby, których sława nie odbiła się jeszcze medialnym echem na Starym Kontynencie, preferują wzmocnienia składów poszczególnych drużyn, uwzględniając wyłącznie aspekt czysto sportowy.
Ferrari wśród Fiatów
Jeśli rozmawiamy na temat Major League Soccer, nie sposób nie wspomnieć o Zlatanie Ibrahimoviciu. Magik futbolu, uznający się za jednego najwybitniejszych – zresztą słusznie – piłkarzy na świecie. Cechą charakterystyczną „Ibrakadabry” bez wątpliwości jest niewyparzony język. Trash-talk to chleb powszedni Szweda, ale trudno mu się dziwić, biorąc pod uwagę z kim współzawodniczył na przestrzeni całej kariery i o jakie stawki grał.
W każdym razie, Zlatan nie przebierał w słowach, gdy zapytano go o Major League Soccer:
- Nie przyszedłem do MLS, bo jestem Ibrahimoviciem. Przyszedłem, żeby pokazać wam, czym jest piłka nożna. MLS nie dorównuje europejskiemu futbolowi. Wcześniej grałem z piłkarzami będącymi na moim poziomie, albo blisko niego. To sprawiało, że wszystko było łatwiejsze. Tutaj jestem jak Ferrari wśród Fiatów. Podobny problem miałem w reprezentacji Szwecji - powiedział.
Potem w równie dosadnych epitetach skrytykował system rozgrywek, klnąc na lewo i prawo, że występy na profesjonalnym poziomie nie powinny tak wyglądać. Publicznie wyraził też dezaprobatę w kwestii odpuszczania meczów przez niektórych zawodników, kiedy zespół ma już zaklepany udział w play-offach. Ponadto Ibrahimović pięknie, w swoim stylu, pożegnał się z kibicami w USA: „Teraz wracajcie oglądać baseball”.
„Ibra” nie byłby sobą, gdyby chociaż raz ugryzł się w język. Doświadczonemu profesorowi strategii ofensywnej po prostu nie przypadły do gustu warunki panujące na ligowych boiskach MLS. Tak, właśnie między innymi za to kochamy Zlatana. Szwed przestaje udawać, gdy jakikolwiek bajzel mu nie pasuje, więc wrócił do Europy, by uskuteczniać porządki w Milanie.
Polski American Dream
Jeszcze do niedawna amerykański rynek nie zabiegał zbytnio o piłkarzy rodem z Polski, a jeśli już tak się działo, nasi rodacy – a zwłaszcza ich agenci – byli przeciwni występom za oceanem. Podstawowy powód sprzeczności interesów zawsze stanowiła słaba ekspozycja wizerunku danego gracza, który wcześniej czy później chciałby trafić do jednej z pięciu czołowych lig europejskich, bo godne gaże w Major League Soccer raczej mieli zapewnione.
Aktualnie możemy poszczycić się pięcioma zawodnikami występującymi w MLS: Przemysław Tytoń, Kacper Przybyłko, Przemysław Frankowski, Adam Buksa oraz Jarosław Niezgoda. Dwaj ostatni wspomniani piłkarze dołączyli do ligi w zimowym okienku transferowym, zasilając odpowiednio New England Revolution i Portland Timbers.
Reasumując, Major League Soccer otwiera się na nowe perspektywy, buduje renomę ligi już nie tylko na przebrzmiałych nazwiskach wielkich gwiazd europejskiego futbolu, ale przede wszystkim oferując szansę rozwoju umiejętności zawodnikom z różnych zakątków globu i dodatkowo posiada zasobne walory w postaci własnej narodowej akademii piłkarskiej.
Stronę marketingową mają z grubsza opanowaną. Na plus działa też decyzja o powiększeniu liczby drużyn, co powinno pozwolić im nabrać rozpędu w rywalizacji o tytuł mistrzowski, ponieważ obecnie wciąż średnio prosperuje sfera sportowa. Robin van Persie powiedział kiedyś: „Nie zadowalaj się byciem przeciętnym. Przeciętność jest tak samo blisko dna, jak i szczytu”. A i szczyty marzeń nie kończą się na ich zdobyciu.
Mateusz Połuszańczyk