Gwiazda Realu znów na cenzurowanym. Znak firmowy jednak bez zmian. "Fani to kochają"
Wierny rycerz “Królewskich” znów coś naskrobał. Jude Bellingham w tym sezonie nie daje o sobie zapomnieć zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie. Jakby jednak podliczyć bilans jego dobrych uczynków i grzechów - wychodzi na plus. Na duży plus.
Kibice oglądający ostatni mecz Osasuny z Realem Madryt w telewizji, najpierw usłyszeli wrzawę z trybun, a następnie ujęcie ze zdziwionym Judem Bellinghamem. Co się wydarzyło? Trzeba było czekać dopiero na powtórki, które i tak nie wyjaśniły sytuacji od A do Z. Widać jedynie ujęcie z sędzią, zawodnikiem, a po chwili zbliżającego się arbitra z czerwonym kartonikiem.
Bellingham, podobnie jak reszta zespołu, zareagował z niedowierzaniem. Przez ponad połowę meczu drużyna Carlo Ancelottiego musiała grać w uszczuplonym składzie i ostatecznie wypuściła z rąk trzy punkty. Ale co dokładnie było przyczyną wykluczenia? Dziś już wszyscy wiedzą. Anglik miał powiedzieć, i tu są rozbieżności, albo do Munuery Montero, albo do siebie, “fuck off”. Jak zwykle, w takich sytuacjach, sprawę przejął organ dyscyplinarny, który wkrótce najprawdopodobniej nałoży na Anglika karę.
21-latek znów jest na cenzurowanym.
Nie pierwszy raz
Jeśli chodzi o niewyparzony język, gracz Realu Madryt już wcześniej miał problemy. Na świeczniku znalazł się dokładnie rok temu, gdy po spotkaniu ligowym z Getafe doszło do spięcia z jego rodakiem Masonem Greenwoodem. Jude rzekomo zwrócił się do niego słowem “gwałciciel”, wypominając napastnikowi, delikatnie mówiąc, niechlubną przeszłość.
Przedstawiciele Getafe byli oburzeni zachowaniem Bellinghama wobec Greenwooda. Według ustaleń Cadena SER klub poprosił delegata La Ligi o odnotowanie incydentu w meczowym protokole i zbadanie sprawy. Ta zakończyła się po miesiącu, ponieważ władzom rozgrywek nie udało się udowodnić zarzutów.
Anglik natomiast nie uniknął kary za występek kilka tygodni później. Choć, prawdę mówiąc, miał prawo być rozjuszony. Obejrzał bowiem czerwoną kartkę zaraz po zakończeniu meczu przeciwko Valencii na Mestalla. Wtedy dosłownie sekundę po ostatnim gwizdku Jesusa Gila Manzano umieścił piłkę w siatce gospodarzy po strzale głową w dziewiątej dodatkowej minucie. Arbiter oddalił protesty Realu, a Bellingham zanotował “czerwo” i wpis do protokołu: “podbiegł do mnie i z agresywnym nastawieniem krzyknął kilkakrotnie <<To pier**lony gol!>>”
Piłkarz i sędzia podzielili się podobną karą. Jeden i drugi przymusowo zostali odsunięci od pracy na dwa ligowe spotkania. Gorzej wyszedł jednak na tym Manzano, bo głośniej mówiło się o niezrozumiałej decyzji niż o kolejnej niesubordynacji Anglika.
Keine ordnung
Kindersztuba, a właściwie jej brak, była kwestią, którą podnosiło się, zanim Bellingham wylądował w Madrycie.
- To czego on nie ma, to dyscyplina. Może chcieć wrócić na Wyspy, albo weźmie go Real Madryt, ale on musi zacząć się zachowywać inaczej - mówił dla stacji Sky Germany Dietmar Hamann, komentujący postawę wówczas nastoletniego gracza Borussii Dortmund. - Nikt nie odważy się czegokolwiek powiedzieć, bo boją się go zdenerwować. Jeśli masz go za kolegę z drużyny, cóż, pojawia się problem - wyjaśniał, nie podając szczegółów, były reprezentant Niemiec.
I właśnie partnerzy z boiska również publicznie narzekali na nastawienie “Belliego”. Emre Can, powiedział, że Anglik “musi się wiele nauczyć”, po tym, jak wymienili między sobą kilka twardych zdań na boisku podczas porażki Dortmundu z Bayernem Monachium. Aniołkiem nie był od początku, ale na placu wyróżniał się i niejednokrotnie wskazywano go jako najlepszego gracza “Schwarzgelbe” w ciągu trzech lat pobytu w Niemczech.
W Madrycie to się nie zmieniło. Biorąc pod uwagę dwa sezony i odejmując dwie czerwone kartki, krótkie dyskwalifikacje oraz drobne kontuzje, Jude Bellingham jest najpewniejszym piłkarzem “Los Blancos”. Kluczową postacią w kalejdoskopie gwiazd.
Pan decydujący
To wydarzyło się ponownie we wtorek 11 lutego. Real w swoim europejskim “Klasyku” (który to już raz?) zmierzył się z Manchesterem City i znów odrobił straty w ostatnich dziesięciu minutach. I raz jeszcze, Bellingham był autorem gola wieńczącego dzieło “remontady”. Przez lata ceniliśmy Real Madryt za to, że jest drużyną nieprzewidywalną, potrafiącą podnieść się nawet z najbardziej niepewnych sytuacji. A to sprawia, że Liga Mistrzów staje się rozrywką, do której marketerzy powinni dolepiać plakietkę “mrugnięcie grozi przeoczeniem bramki”.
Ale czy jeżeli coś nieprzewidywalnego powtarza się z tak uporczywą regularnością, to możemy znów mówić, że jesteśmy zaskoczeni? Właściwie w przypadku Realu Madryt spodziewamy się, że gigant wreszcie się przebudzi. I że Jude Bellingham na koniec postawi kropkę nad “i”. Jego bramka na 3:2 była jak deus ex machina, spełniający przeznaczenie “Królewskich”, pojawiając się nagle i rozwiązując trudną sprawę. A Pep Guardiola? Pozostało mu tylko oprzeć rękę na głowie i z goryczą obserwować, jak jego drużyna tonie w otchłani rozczarowania.
Anglik zaczął strzelać dosłownie chwilę po swoim przybyciu na Santiago Bernabeu. Dla niektórych było to oczywiste, inni zaś nie mogli uwierzyć, że nominalny środkowy pomocnik - a w Borussii Dortmund często ustawiany bardziej defensywnie - będzie miał taki instynkt do zdobywania bramek. Nikt jednak nie spodziewał się, że tak regularnie będzie decydować o losach spotkań. Właśnie te momenty, w których to on staje się bohaterem, zbudowały jego status w ciągu ostatnich dwóch lat. W Hiszpanii zaczęli go nazywać “Señor Crucial”. Pan Decydujący.
Podpisy pod zwycięstwami
Można wymieniać: Getafe, Celta Vigo, Union Berlin - pierwsze z brzegu przykłady tylko z początku ubiegłego sezonu. Ratował Realowi skórę, ciągnął drużynę za uszy, dokładał trzy punkty, gdy już wszyscy godzili się z tym, że ekipa dopisze sobie tylko jeden.
W barwach “Los Blancos” strzelił tuzin goli w pierwszej połowie i dwa razy więcej po zmianie stron. Za każdym razem wygląda to bardzo podobnie. Real krząta się wokół pola karnego rywala w nadziei na ostatnie uderzenie, rozpaczliwie wprowadza piłkę w pole karne, aż w końcu przy bezpańskiej futbolówce odnajduje się Jude. Angielscy komentatorzy w takiej sytuacji wołają “out of nowhere”. Pojawia się znikąd, w pierwsze lub drugie tempo, i ładuje “pod ladę” ku rozpaczy przeciwnika. Tak jak przeciwko Barcelonie na Bernabeu, gdy ostatnią akcją meczu upokorzył broniącą tytułu ekipę.
Swój nawyk kończenia meczów na swoją korzyść utrzymał też w reprezentacji. Gdy na EURO 2024 “Synowie Albionu” stali na krawędzi porażki, Jude przybył w odpowiedniej chwili, wykorzystując okazję na to, by stać się bohaterem. Ze Słowacją zdobył bramkę przewrotką na nieco ponad minutę przed końcowym gwizdkiem. To za jego sprawą Anglia utrzymywała się na powierzchni, ślizgając się aż do finału turnieju.
Niezwykle trudno go zatrzymać, gdy wbiega w pole karne. Łączy doskonałe wyczucie czasu, perfekcyjną piłkarskie warunki, technikę, boiskową inteligencję. A przy tym wydaje się być po prostu nie do zajechania. Wół, który potrafi ciężko pracować przez całe spotkanie po to tylko, by po magicznej 90. minucie jeszcze wykrzesać coś z wątroby na ostatnią akcję, jak biegacz na długim dystansie urywający się rywalom w niezwykłym sprincie na ostatnim wirażu.
Jeśli ktoś stawiał na to, że Bellingham zastopuje w tym sezonie, pomylił się okrutnie. Oczywiście przyjście Mbappe spowodowało, że musiał zejść pięterko niżej w formacji wyjściowej. Pozycja numer “10” stała się iluzoryczna. Jude ostatecznie otrzymuje od trenera pozwolenie na ofensywne wejścia wyłącznie, gdy trzeba gonić wynik. A że kampania jest wyjątkowo trudna i Real częściej niż zwykle stoi pod ścianą, jego wysiłek znów jest nieoceniony.
Od momentu przybycia na Santiago Bernabeu stał się nie tylko gwarancją skuteczności, ale i symbolem nieprzewidywalności, którą tak kochają fani. Jego zdolność do wyjścia z trudnych sytuacji i decyzje podejmowane w kluczowych momentach sprawiają, że stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych piłkarzy. Dyscyplina może i szwankuje, ale z ról piłkarskich wywiązuje się bez zarzutu.