Sergio Ramos wrócił z przytupem. Wynegocjował willę i fortunę. "Za ten mecz dałby się pokroić"
Nie mógł znaleźć zespołu od ośmiu miesięcy. Ale to nie tak, że nikt go nie chciał. Przebierał w ofertach jak w ulęgałkach. Sergio Ramos ma 38 lat, ale najwyraźniej piłka ciągle mu się nie nudzi. Oczywiście, jeśli ktoś dobrze zapłaci.
- Nie mówię “do widzenia”, mówię “do zobaczenia wkrótce”. Wrócę, na pewno wrócę - pisał w 2021 roku, kończąc 16-letnią kadencję w Realu Madryt, zwieńczoną 22 tytułami. Mimo zapewnień Andaluzyjczyka, trudno było przypuszczać, by kiedykolwiek ten wielki comeback mógł nastąpić. Dziś właściwie już wiadomo. Jeśli Sergio Ramos pojawi się na Santiago Bernabeu, to w roli asystenta, trenera, może nawet prezydenta klubu. Ale już z pewnością nie zawodnika. Właśnie wywiało go kompletnie na peryferia profesjonalnego futbolu.
Kolejka chętnych
W ciągu trzech lat od opuszczenia Madrytu, Ramos występował w barwach PSG i Sevilli. Od lipca 2024 do lutego 2025 był bezrobotny. Akurat w tym czasie, gdy “Królewscy” zmagali się z najgorszą plagą kontuzji od lat i mając tylko jednego zdrowego obrońcę w pierwszym składzie. Nikt ze sztabu sportowego nawet nie spojrzał na dostępnego dawnego kapitana. A dla niego był to jasny, czytelny sygnał. Trzeba szukać miejsca nie tylko poza Hiszpanią, ale w ogóle poza Europą.
Wielu spodziewało się przeprowadzki do Stanów Zjednoczonych, sam zawodnik nie wykluczał wylotu za ocean, jednak przez długie miesiące panowała cisza w temacie. Latem nie krążyły żadne plotki na temat dalszego przebiegu jego kariery, z wyjątkiem rzekomej informacji o ofercie od saudyjskiego klubu Al-Oruba, który właśnie wrócił do elity. Wspomniano także luźno o Al-Nassr Cristiano Ronaldo, ale na tym się skończyło.
Wydawało się, że Sergio zaczynał przechodzić do życia emerytowanej gwiazdy: spotkał się z Tonim Kroosem, który odstawił buty w maju, wymienił się z nim koszulkami drużyny narodowej, a także zaprzyjaźnił się z hiszpańsko-gruzińskim zawodnikiem UFC Ilią Topurią. W sierpniu odbył z nim kilka pokazowych treningów, a w październiku towarzyszył na jednej gali największej federacji MMA. Piłka niewiele go interesowała, ale bynajmniej nie miał jeszcze w głowie myśli o porzuceniu zawodowego sportu.
Dlaczego tyle trwało poszukiwanie nowego pracodawcy? No cóż, głównie z powodu żądań finansowych. Były piłkarz Vasco da Gama Edmundo na przykład nazwał prośby Sergio absurdalnymi. Ten w PSG według doniesień L'Equipe zarabiał około sześciu milionów euro netto za sezon, w Sevilli - kilkakrotnie mniej, ale tam dał rabat swojemu pierwszemu klubowi w karierze tylko ze względu na sentyment. Targował się ze wszystkimi.
“Wszystko, czego dusza zapragnie”
Aż do końca stycznia. Wtedy po raz pierwszy gruchnęła wiadomość: do głosu dochodzą Meksykanie. I to wcale nie gołodupce. Antonio Noreiga, prezes Monterrey, potwierdził w rozmowie z ESPN, że “negocjacje trwają”, ale wciąż nie udało się osiągnąć pełnego porozumienia.
Wreszcie, po ośmiu miesiącach przerwy, Ramos w końcu zdecydował się podpisać umowę z lokalnym potentatem. 38-latek z numerem 93 na plecach (na cześć gola, którego zdobył w tej minucie w finale Ligi Mistrzów, dającym “Los Blancos” upragnioną “Decimę”) już biega po boiskach egzotycznej dla Europejczyków Ligi MX.
Podpisał kontrakt na jeden sezon i mieszka w San Pedro de Garza Garcia, najbardziej ekskluzywnym miasteczku w Nuevo Leon, z bogatą ofertą sklepów, otoczonym przyrodą, gdzie średnia wartość jednej rezydencji wynosi okrągły milion euro. W rankingu najbezpieczniejszych miast w Meksyku, miejscowość zajmuje wysoką trzecią lokatę. To oczywiście nie bez znaczenia w kraju, gdzie gangi narkotykowe zabijają co roku tysiące ludzi.
Nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły, nowa miejscówka byłego piłkarza Realu Madryt znajduje się w tej samej okolicy co willa Sergio Canalesa. Ma co najmniej pięć pokoi, garaż mogący pomieścić kilka samochodów, basen i oczywiście duży ogród. Wszystko czego dusza, nawet tak bardzo wymagająca jak Ramosa, potrzebuje.
Do wyłącznej dyspozycji gracza “Rayados” pozostają osobisty trener, kucharz i kierowca. Wszyscy oczywiście dostępni 24 godziny na dobę. No i dochodzimy do najważniejszej kwestii, która w ostatnich latach była kluczowa w karierze legendy. Pieniądze. Hiszpan może liczyć na pensję wynoszącą około czterech milionów euro rocznie. Tylko trochę niższą niż w Paryżu. To podstawa. W kontrakt wpisane są również premie. A żeby było mało, Ramos zarobi 2 procent od każdej sprzedanej koszulki z numerem 93. To już nie jest życie jak w Madrycie, a “la vida feliz” w Meksyku.
Starzy znajomi
U nowego pracodawcy ma się jak pączek w maśle. Klub zrobił absolutnie wszystko, by czuł się komfortowo. Już w swoim pierwszym meczu otrzymał opaskę kapitańską. Na koleżeństwo również nie może narzekać. W składzie drużyny znajduje się kilku byłych piłkarzy La Liga, takich jak Canales, legenda Betisu, który rozegrał jeden sezon z Ramosem w Realu Madryt.
Jesus Corona, Lucas Ocampos, Oliver Torres - to starzy znajomi Sergio. Ze wszystkimi zetknął się w czasie bogatej kariery. A na ławce także znane nazwisko. Argentyńczyk Martin Demichelis jest tylko sześć lat starszy od byłego kapitana “Los Blancos”, a ma już w swoim trenerskim dorobku trenowanie rezerw Bayernu i samodzielną pracę w River Plate. Nowego podopiecznego przyjął z otwartymi ramionami.
- To wciąż groźny, niebezpieczny dla przeciwników piłkarz. Mimo że przez osiem miesięcy był poza boiskiem, już na treningach pokazał, że znajduje się w świetnej formie. Nie mogę się doczekać jego pierwszych występów - mówił na konferencji powitalnej Demichelis.
KMŚ na horyzoncie
Weteran miał kapitalne wejście w ligę. Wyprowadził jedenastkę wicemistrza Meksyku w domowym meczu przeciwko przedostatniemu Atletico San Luis i rozegrał 80 minut. Zupełnie nie było widać tej długiej przerwy bez piłki przy nodze. Zapewnił drużynie solidność i aktywnie przyczynił się do zwycięstwa 3:1.
Stał na czele defensywy, nieustannie wydając polecenia. I mimo zaawansowanego wieku pokazał, że nadal ma w sobie wiele jakości. W jego ruchach fani nie dostrzegli żadnej rdzy. Wystarczyło mu zaledwie kilkanaście sekund, by odzyskać futbolówkę, a od tego momentu czuł się na tyle swobodnie, by przypomnieć wszystkim te same cechy, które wyniosły go na szczyt najpierw w Sevilli, a potem w Realu Madryt. Z tego też powodu nie wahał się wbiegać w pole karne podczas rzutów rożnych i wolnych. Pierwszej dobrej szansy nie wykorzystał, strzelając w słupek. Na następne będzie musiał poczekać do kolejnych ligowych rozgrywek.
A może przypomni o sobie przy okazji nowej piłkarskiej imprezy? Grając w Meksyku trudno o rozgłos, ale tego lata Monterrey czeka występ w Klubowych Mistrzostwach Świata. Zespół Sergio Ramosa znalazł się w tej samej grupie, co Inter Mediolan, River Plate i japońska Urawa. O awans łatwo nie będzie, ale dlaczego nie puścić wodzy fantazji? Starcie z Realem Madryt byłoby czymś, o czym Ramos mógłby dać się pokroić. I tym razem nie byłyby to kolejne miliony na koncie.