Sensacyjny letni transfer nie wypalił. Srogi zawód finalisty LM. Znów zmienia klub
Wydawało się, że w zespole pokroju Leganes powinien być gwiazdą, tymczasem Sebastien Haller okazał się dla hiszpańskiego klubu studnią bez dna. Nic więc dziwnego, że ten chętnie pozbywa się drogiego balastu ze swojej kadry. Dlaczego finalista Ligi Mistrzów zawiódł w jednej z najsłabszych ekip La Ligi i co dalej z jego karierą?
To był jeden z najbardziej zaskakujących ruchów podczas ostatniego dnia letniego okna transferowego. Sebastien Haller, finalista Ligi Mistrzów, może w poprzednim sezonie w Borussii Dortmund za wiele nie pograł, ale w meczu na Wembley przeciwko Realowi akurat wszedł na końcówkę. Pewnie wtedy sam nie spodziewał się, że kilkanaście tygodni później zostanie ogłoszony nowym zawodnikiem Leganes. Eksperci i kibice sądzili, że Hiszpanie pozyskali wtedy piłkarza, który może już w klubie z topu nie będzie błyszczeć, natomiast dla beniaminka Primera Division okaże się znaczącym wzmocnieniem.
Nie okazał się. Jesienią na Półwyspie Iberyjskim rozegrał zaledwie dziewięć spotkań. Po raz ostatni na boisku pojawił się w listopadzie. A że wcale mało nie zarabiał, klub z Estadio Municipal de Butarque w pewnym momencie zaczął intensywnie pracować nad jego odejściem. Tego chciał również sam zawodnik, który doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego niekorzystnego położenia. Łatwo nie było, ale według najnowszych informacji Iworyjczyk wróci po latach do Utrechtu, a przygodę w La Lidze zapamięta jako jeden z najgorszych przystanków w karierze.
Wisienka na torcie
Był piątek 30 sierpnia i dochodziła czwarta po południu, kiedy hiszpańskie media obiegła informacja, że Leganes rozpoczęło negocjacje z Hallerem. Z początku te doniesienia brzmiały dość szokująco. Oto bowiem finalista Ligi Mistrzów z poprzedniego sezonu, a do tego wcześniej między innymi zdobywca Pucharu Niemiec czy dwukrotny mistrz Holandii, miałby trafić do beniaminka Primera Division. Rozmowy nabrały jednak rozmachu i w ostatnich minutach przed zamknięciem okna udało się je zamknąć. Chwilę po północy klub z podmadryckiej miejscowości ogłosił roczne wypożyczenie napastnika BVB.
- Transfer Hallera był o tyle zaskakujący, że cała operacja została zrealizowana w niecałe 24 godziny. Dopiero ostatniego dnia okna transferowego okazało się, że pośrednik związany z Blue Crow Sports, czyli amerykańskim właścicielem Leganes, rozpoczął negocjacje z Borussią Dortmund i samym zawodnikiem. Ten napastnik nie był priorytetem klubu, ponieważ na jego radarze znajdowało się kilku innych piłkarzy, ale kiedy tylko pojawiła się okazja, by ściągnąć go na Butarque, wszystko potoczyło się już w błyskawicznym tempie - opowiada nam Javier Martin, korespondent Diario AS w Leganes.
Beniaminek, który znany jest raczej z oszczędnej polityki transferowej, na samym finiszu okienka postanowił nieco zaszaleć. Tego samego dnia obok Hallera do zespołu trafił także mający za sobą grę w Manchesterze City czy Schalke Matija Nastasić. I choć obaj w ostatnim czasie zmagali się z pewnymi problemami, zanosiło się, że odegrają ważną rolę na Butarque. W przypadku Serba rzeczywiście tak się stało, bo szybko wskoczył do wyjściowego składu.. Haller, mający w ostatnich latach więcej sukcesów na swoim koncie niż Nastasić, niestety zawiódł.
- Przyjście Hallera do Leganes wywołało wiele emocji. Mówimy tu przecież o piłkarzu, który nie tylko niedawno wystąpił w finale Ligi Mistrzów, a wcześniej jako lider reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej sięgnął po Puchar Narodów Afryki. W Dortmundzie był jednak w ostatnim czasie głównie zmiennikiem. Pod tym względem z dużo lepszej strony pokazał się wcześniej w Ajaksie. Wydawało się, że to mimo wszystko piłkarz, który zrobi różnicę i będzie taką wisienką na torcie projektu “Leganes w Primera”. Z tego niestety za wiele nie wyszło, ale rzeczywiście oczekiwania były spore - potwierdza nasz rozmówca.
Winny w 70 procentach
Przypomnijmy, że ostatnie kilkanaście miesięcy było dla Hallera istnym rollercoasterem. Po transferze do BVB, która więcej w swojej historii zapłaciła tylko za Ousmane'a Dembele, latem 2022 roku wykryto u niego nowotwór jądra. Na debiut w nowych barwach musiał poczekać pół sezonu. Ostatecznie dla “Die Borussen” w Bundeslidze rozegrał 33 mecze, w których zdobył dziewięć bramek, ale w rozgrywkach 2023/24 na listę strzelców wpisał się jedynie w spotkaniach pucharowych. To dlatego latem niemiecki klub dał mu zielone światło na poszukiwanie nowego pracodawcy. Pierwotnie spekulowano o transferze do Besiktasu, ale ostatecznie najkonkretniejsze okazało się Leganes.
Iworyjczyk w La Lidze zadebiutował tuż po wrześniowej przerwie reprezentacyjnej. W meczu piątej kolejki z Betisem spędził na boisku pełne 90 minut. Tydzień później z Athletikiem też zagrał od początku, ale tu został już zmieniony przez trenera Borję Jimeneza w końcowych minutach. Oba te starcia jego zespół przegrał po 0:2. Do końca października napastnik pojawiał się jeszcze na boisku dość regularnie, lecz potem podniósł się z ławki zaledwie dwukrotnie - zanotował kwadrans w listopadowym meczu z Realem Madryt (0:3) oraz rozegrał 120 minut w wygranym po karnych spotkaniu 2. rundy Pucharu Króla przeciwko Esteponie.
- Tak mało minut Hallera wynika przede wszystkim z dwóch czynników. Pierwszym są kontuzje. Sam zawodnik przyznał, że zmagał się z problemami zdrowotnymi i nie był w stu procentach gotowy, by wspomóc zespół. Drugi powód to decyzje trenera. Jeśli miałbym to jakoś wyważyć, uważam, że w 70 procentach za sytuację Hallera odpowiada szkoleniowiec. Borja Jimenez początkowo narzekał na jego grę, ale potem zdał sobie sprawę, że system Leganes nie jest do końca przystosowany pod Iworyjczyka - zauważa Martin.
Oczywiście, sam dorobek Hallera nie prezentuje się okazale. 525 minut na boiskach Primera Division i Pucharu Króla nie robią żadnego wrażenia. Brak jakiegokolwiek gola czy asysty należy traktować jako jego porażkę. Pytanie brzmi: czy ta przygoda w ogóle mogła mieć szczęśliwy przebieg? Haller w ostatnich latach grał przecież głównie w zespołach o ofensywnym usposobieniu (Eintracht, Ajax, Borussia). Nie jest więc raczej przyzwyczajony do sposobu gry preferowanego przez Leganes czy trenera Jimeneza. 39-letni szkoleniowiec na Butarque pracuje od 2023 roku i wypracował w tym czasie swój styl. A ten może nie powala na kolana, ale zapewnia wyniki.
- Jimenez szybko zdał sobie sprawę, że potrzebuje napastnika o innym profilu. To musi być gracz, który wywiera większy pressing na przeciwnika, gra bardziej w kontrataku i potrafi przyłożyć się mocniej do gry defensywnej. Trudno szukać w tym opisie Hallera. Dodatkowo zespół nieco zmienił swój styl, stawia na grę długimi piłkami. W tym systemie Iworyjczyk zupełnie się nie sprawdził, a Jimenez nawet nie próbował też zbytnio znaleźć formuły, dzięki której jego nowy nabytek mógłby błyszczeć. Zamiast tego postawił na sprawdzonych już napastników - przedstawia sytuację hiszpański dziennikarz.
Jedno logiczne rozwiązanie
W obecnym sezonie podstawowym napastnikiem “Pepineros” pozostaje Miguel de la Fuente, a w ostatnim czasie Jimenez zaczął też coraz częściej sięgać po Daniego Garcię. Haller pozostał w obwodzie i choć był zdrowy, to nie pojawił się choćby na minutę nawet w niedawnym meczu Pucharu Króla z FC Cartagena (2:1). 30-latek stał się więc dla klubu sporym problemem, również finansowym. Leganes zgodziło się pokryć dwa i pół z wynoszącej osiem miliona euro pensji piłkarza, którą gwarantuje mu kontrakt z BVB. Dodatkowo w razie utrzymania w Primera Division będzie mu musiało wypłacić jeszcze dwa miliony premii.
- Diego Garcia i Miguel de la Fuente to piłkarze, którzy współpracowali już z Jimenezem w zeszłym sezonie. Obaj doskonale wiedzą, czego wymaga od nich ten trener. Ich profile są też dość zbliżone. Dużo pressują i biegają, dobrze radzą sobie w grze w kontrataku, na którą stawiają bardziej niż na wykańczanie akcji. I to też widać po ich statystykach, które nie są w obecnym sezonie imponujące. Mimo to obaj zaliczają naprawdę dobre rozgrywki, ponieważ przyczyniają się do tego, o co prosi ich trener. Haller to bardziej lis pola karnego, podczas gdy ci dwaj rzadziej się tam pojawiają. W Leganes jako napastnik musisz być w stanie grać 30, a w wielu momentach 40 metrów od szesnastki przeciwnika. Dlatego też Hallerowi było tak ciężko - zauważa Martin.
Najprostszym rozwiązaniem tej sytuacji było oczywiście odejście Hallera. Bardzo chciał go u siebie Utrecht, dla którego z powodzeniem występował już w latach 2014-2017. Ale Holendrzy długo nie byli pewni, czy w ogóle stać ich na ten transfer. Tymczasem Leganes też było na musiku, bo musi oszczędzać na letni, priorytetowy transfer lewego obrońcy. Tyle tylko, że odejście Hallera oznacza, że klub został zmuszony do załatania dziury w kadrze. A przy bardzo ograniczonym budżecie i restrykcyjnych zasadach limitu płac w La Lidze, sprowadzenie odpowiedniego i ekonomicznego zastępstwa dla Iworyjczyka może okazać się równie ciężkie. Dlatego na Butarque trwa więc dokładna analiza, która ma doprowadzić do najlepszego, również pod względem ekonomicznym rozwiązania.
- Od początku wiele wskazywało na to, że Haller opuści Leganes i osobiście nie miałem zbyt wielkich nadziei na to, że pozostanie na Butarque. W świecie futbolu oczywiście wszystko mogło się zdarzyć, ale sam zawodnik i jego otoczenie pracowali na pełnych obrotach, aby wyjść z tej sytuacji. Celem Hallera od początku wydawał się Utrecht, w którym grał już z powodzeniem w przeszłości. Cała operacja była jednak skomplikowana, ponieważ zaangażowane w nią zostało wiele stron i żadna nie chce być pokrzywdzona. Jego przyszłość w Leganes byłaby skomplikowana i logika podpowiadała, że opuści klub jeszcze zimą - podsumowuje nasz hiszpański rozmówca.