Największa sensacja sezonu? Klub Polaka się skompromitował
Mówi się, że w Europie nie ma już słabych drużyn, a w ostatnich dniach owe powiedzenie najczęściej padało chyba w języku greckim. AEK Ateny z Damianem Szymańskim w składzie miał bowiem zaliczyć łatwy i przyjemny spacerek, tymczasem skompromitował się na całej linii. Odpadł z rywalizacji w eliminacjach Ligi Konferencji po dwumeczu z armeńskim FC Noah.
Sensacja? Mało powiedziane. AEK w poprzednim sezonie był przecież o krok od zdobycia mistrzostwa Grecji. Do niego zabrakło ostatecznie dwóch punktów, ale podopieczni Matiasa Almeydy i tak mogli być z siebie dumni. Wyprzedzili przecież w tabeli Olympiakos (ten sam, który wygrał w tamtej kampanii Ligę Konferencji) czy Panathinaikos. Minimalnie uciekł im jedynie PAOK.
Zespół z Aten grał też wówczas w fazie grupowej Ligi Europy, a więc drugich w hierarchii rozgrywek Starego Kontynentu. Tam może i szału nie zrobił, bo ostatecznie z dorobkiem czterech punktów zajął ostatnie miejsce, ale poprawkę trzeba brać na fakt, że była to prawdziwa grupa śmierci. Z Marsylią, Brighton i Ajaksem Amsterdam.
Starcie Dawida z Goliatem
W przypadku AEK-u mówimy zatem o naprawdę uznanej marce. Ogranej w Europie, czołowej w swoim kraju. Gdy więc kilka tygodni temu los w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Konferencji skojarzył grecką ekipę z FC Noah, drugim zespołem poprzedniego sezonu ligi armeńskiej, pachniało jednostronnym i szybkim dwumeczem. Co prawda pieniądze i wartości rynkowe nie grają, ale warto rzucić okiem, jak mocno pod tym względem różnią się obie drużyny:
- Kadra AEK-u - wyceniana na 74 mln euro,
- Kadra Noah - wyceniana na 7,7 mln euro.
Lekkie powody do niepokoju kibice klubu z Aten mogli mieć natomiast już po wcześniejszej rundzie eliminacyjnej. Wtedy ich zespół trafił bowiem na jeszcze większego outsidera - Inter Escaldes z Andory - a pierwszy mecz u siebie wygrał tylko 4:3. W rewanżu AEK-owi poszło już lepiej, bo skończyło się na zwycięstwie 4:0, ale sam fakt, że w starciu z amatorami pojawiły się jakieś komplikacje, mógł zwiastować późniejsze problemy.
I one faktycznie się pojawiły.
Dla Noah, klubu założonego w 2017 roku, który nigdy nie był nawet mistrzem Armenii, jest to trzecie podejście do europejskich pucharów. Dwa poprzednie okazywały się jednak fatalne. Najpierw sezon 2020/01 i porażka 1:4 z kazachskim Kajratem Ałmaty (nie grano wówczas rewanżów), a rok później łącznie 1:5 w dwóch spotkaniach przeciwko Kuopion Palloseura z Finlandii. Boleśnie.
Gol bramkarza i starego znajomego
Wszystko zmieniło się natomiast w tym roku. Noah, bogatsze o doświadczenia, zaczęło imponującą szarżę po Europie. Najpierw bez większych problemów uporało się z macedońską Skhendiją Tetowo (2:0 i 2:1), a potem rozgromiło maltańską Sliemę 7:0. Kibice zobaczyli zatem pokazał sił prosto z Erywania, bo tam swoją siedzibę ma wciąż aktualny wicemistrz kraju. Prawdziwy test miał zaś dopiero nadejść.
Dwumecz Noah z AEK-iem rozpoczął się od starcia w Armenii. Bukmacherzy za każdą złotówkę postawioną na zwycięstwo Greków płacili mniej więcej 1,45 zł. Zwycięstwo gospodarzy wyceniano z kolei na jakieś 6 zł, co pokazuje jedynie, kto był faworytem. I to w jakiej skali. Wydarzenia na murawie przybrały jednak nieoczekiwany przebieg.
Co prawda AEK dość szybko wyszedł na prowadzenie po golu Leviego Garcii, ale potem piłkarze Noah odważnie ruszyli do przodu. Przed przerwą wyrównali stan rywalizacji, a w drugiej połowie zdobyli jeszcze dwie bramki. Co ciekawe, na 2:1 trafił… bramkarz. Ognjen Cancarević wybił futbolówkę z własnego pola karnego, piłka zrobiła jeszcze kozioł, po czym… przelobowała golkipera gości.
W doliczonym czasie gry, już w jego ósmej minucie, kropkę nad “i” postawił natomiast Goncalo Gregorio, czyli piłkarz, któremu z kilku względów warto poświęcić nieco więcej słów. Portugalczyk to w tym sezonie absolutny killer pod bramką rywali. W sześciu meczach eliminacji Ligi Konferencji zdobył pięć bramek, co sprawia, że jest obecnie najlepszym strzelcem rozgrywek. Do Noah trafił przed tym sezonem z rumuńskiego Dinama Bukareszt, ale z polskiej perspektywy najciekawszy jest tu fakt, że w sezonie 2020/21 grał dla… Zagłębia Sosnowiec. W Polsce furory nie zrobił, choć miał kilka przebłysków. W 27 meczach trafiał do bramki pięciokrotnie.
Gol Gregorio na 3:1 dawał przed rewanżem w Atenach nieco więcej nadziei. Noah miało dzięki niemu bardziej pokaźną zaliczkę, ale trzeba było utrzymać ją na gorącym greckim terenie Tym razem AEK był jeszcze większym faworytem. Zostając przy stosowanej już skali bukmacherskiej, kurs na triumf gospodarzy wynosił około 1,15. Graczy z Armenii skazywano zatem na pożarcie.
I faktycznie. AEK wygrał. Problem dla Greków był jednak taki, że było to tylko jednobramkowe zwycięstwo. I to wywalczone rzutem na taśmę. Przez 92 minuty na tablicy wyników widniał rezultat 0:0. Dopiero wówczas nadzieje gospodarzy ożyły, bo samobójczą bramkę zdobył Goncalo Silva. Na więcej nie starczyło już natomiast czasu i sposobu.
To jeszcze nie koniec?
Sensacja stała się więc faktem. AEK odpadł z rozgrywek i może skupić się na rywalizacji w ojczyźnie. Noah z kolei jest o jeden krok od raju. Historycznej, bo pierwszej dla tego klubu, rywalizacji w głównej fazie (już ligowej, nie grupowej) europejskiego pucharu. Żeby jednak się tam dostać, trzeba wyeliminować jeszcze słowacki Rużomberok. Nie będzie to na pewno zadanie łatwe, za faworyta trzeba uznać tu ekipę ze Słowacji, ale… jeśli udało się z teoretycznie mocniejszym AEK-iem, dlaczego ma nie udać się jeszcze raz? Wszystko jest tu możliwe.
W czym natomiast tkwi siła FC Noah? Chociaż mówimy tu o klubie z Armenii, akurat piłkarzy z tego kraju, niezbyt liczącego się w świecie futbolu, jest jak na lekarstwo. To raczej międzynarodowa mieszanka. Są Brazylijczycy, Portugalczycy i gracze z wielu innych krajów. Wspomniany już wcześniej Gregorio to zresztą tylko jeden z “polskich” akcentów w klubie z Erywania. Te same barwy przywdziewają dziś bowiem Goncalo Silva (w przeszłości Radomiak Radom) i Aleksandar Miljković (w latach 2018-2019 zawodnik Miedzi Legnica), a od początku sezonu dowodzi nimi Rui Mota, czyli wieloletni asystent… Ricardo Sa Pinto. Także za czasów pracy w Legii Warszawa.
Były mieszkaniec polskiej stolicy zaczął zatem pracę w najlepszy z możliwych sposobów. Jego zespół sprawił sensację, która pewnie śmiało będzie aspirowała do miana jednej z największych w tym sezonie europejskich pucharów. A być może to jeszcze nie ostatni krok kopciuszka z Armenii.