Ściągał gwiazdy i kompromitujące niewypały. Teraz wraca do Legii. Najciekawsze transfery Michała Żewłakowa

Ściągał gwiazdy i kompromitujące niewypały. Teraz wraca do Legii. Najciekawsze transfery Michała Żewłakowa
Szymon Gorski / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski28 Mar · 18:15
To już nie jest nie tylko ten sam Michał Żewłakow, ale przede wszystkim zupełnie inna Legia Warszawa. Gdy były reprezentant Polski pierwszy raz przejmował stery dyrektora sportowego stołecznego klubu, ten dwa razy z rzędu wygrywał Ekstraklasę. Teraz jest zaś w trakcie czwartego kolejnego sezonu zakończonego fiaskiem. Z jednej strony "Żewłak" ma więc przed sobą bardzo trudne zadanie, z drugiej - pokłada się w nim gigantyczne nadzieje.
Poszukiwania nowego dyrektora sportowego Legii trwały bardzo długo. Nieprzyzwoicie długo. Zanim stołeczni zdołali ogarnąć swoją sytuację, Widzew Łódź zatrudnił Mindaugasa Nikoliciusa, pożegnał Tomasza Wichniarka i zaczął finalizować przejęcie większości udziałów przez Roberta Dobrzyckiego. Warszawiacy zaś byli w tym czasie skupieni na zastąpieniu Jacka Zielińskiego, którego w grudniu (sic!) zdegradowano z głównego stanowiska.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przez kolejne cztery miesiące zastanawiano się, kto na Łazienkowską trafi. Przymierzano głównie działaczy z rynku zagranicznego, lecz nagle gruchnęły wieści, że do Legii wraca Michał Żewłakow. Nie tylko były piłkarz "Wojskowych", ale też były dyrektor sportowy z lat 2015-17, który przyczynił się do trzech mistrzostw Ekstraklasy oraz dwóch Pucharów Polski. Teraz o takich wynikach przy Łazienkowskiej mogą tylko pomarzyć.
W Legii panuje posucha, a sprowadzenie Żewłakowa ma ten stan rzeczy zmienić. Wiarę w nowym-starym działaczu pokładają nie tylko kibice, ale również - niewykluczone, że przede wszystkim - Dariusz Mioduski. Za zarządzanie klubem zbiera regularne cięgi, teraz zaś, w swoim stylu, sięga po współpracownika, którego doskonale zna. To ruch amortyzacyjny, lecz jednocześnie ryzykowny. Jeśli nie wypali, Mioduskiemu dostanie się za to, że znów patrzy bardzo wąsko, zamiast wpuścić nieco świeżej krwi. Trzeba przy tym pamiętać, że właściciel Legii ma z przetaczaniem spory problem, bo od pierwszej kadencji "Żewłaka" przez drużynę przetoczyły się takie indywidua jak Romeo Jozak, Dean Klafurić, Ivan Kepcija, Ricardo Sa Pinto czy Viktor Bezhani.
Żewłakow nie ma łatwego startu. Nie chodzi tylko o kiepskie wyniki zespołu w Ekstraklasie, ale całą sytuację kadrową. Umowa Goncalo Feio wygasa z końcem tego sezonu, w tej samej sytuacji znajdują się Tomas Pekhart, Artur Jędrzejczyk, Rafał Augustyniak, Wojciech Urbański i Mateusz Szczepaniak. Do tego trzeba podjąć decyzję w sprawie przyszłości Vladana Kovacevicia oraz Luquinhasa, którzy są jedynie wypożyczeni. Na tym nie koniec, bo kontrakty do 30 czerwca 2026 mają Bartosz Kapustka, Patryk Kun, Jurgen Elitim, Kacper Tobiasz, Steve Kapuadi czy Jan Ziółkowski.
Łącznie 14 nazwisk! Począwszy od trenera, przez gwiazdy, legendy, zawodników perspektywicznych, a na ligowym dżemie kończąc. Ich wszystkich Żewłakow musi zlustrować i ocenić w trzy miesiące, a niekiedy pewnie przydałoby się szybciej. Do tego trzeba zastanowić się nad wzmocnieniami w kontekście kolejnych rozgrywek. Ręce pełne roboty.
"Żewłak" ma w tym zakresie spore doświadczenie, to z pewnością dyrektor bardzo aktywny. Jego pierwsza przygoda naznaczona była wieloma trafionymi transferami, ale też kilkoma... kompromitacjami. Z okazji powrotu byłego reprezentanta przypominamy jego najlepsze i najgorsze decyzje.

Powrót Miroslava Radovicia

Ponowne wyciągnięcie Radovicia z Partizana nie było szczególnie trudne. W 2016 roku wystarczyło raptem 100 tysięcy euro, aby Serb wrócił na Łazienkowską. Jednocześnie był to ruch o tyle zaskakujący, że weteran chwilę wcześniej przeszedł do Partizana po epizodzie w NK Olimpija. W Słowenii trochę czarował, w pół roku strzelił dwa gole i zanotował dwie asysty w 14 spotkaniach, pomógł w zdobyciu tytułu. Niemniej, wydawało się, że w Warszawie będzie pełnił rolę epizodyczną. Nic bardziej mylnego.
W pierwszym sezonie po powrocie Radović błyszczał. Wybierano go do "jedenastki" kolejki w Ekstraklasie, dyrygował zespołem do spółki z Vadisem. Zdobył aż 15 bramek, miał 11 asyst, trafiał przeciwko Realowi Madryt, asystował w starciu z Borussią Dortmund. Następne sezony w jego wykonaniu nie były już tak dobre - miał coraz więcej problemów ze zdrowiem - ale ponownego ściągnięcia legendy nikt nie żałował.

Besnik Hasi trenerem

Besnik Hasi nie jest złym szkoleniowcem. Po odejściu z Legii otrzymał szansę w Olympiakosie, popracował w Arabii Saudyjskiej, następnie wrócił do Belgii, a ostatnio przejął Anderlecht. Utrzymuje się więc na poziomie niedostępnym dla większości byłych trenerów "Wojskowych". Ponadto, rzecz niewiarygodna, to właśnie on pozostaje tym, który znów dał Ligę Mistrzów polskiemu klubowi. A jednak jego przygoda w Warszawie nie jest dobrze wspominana.
W trzy miesiące Hasiego przemęczyło Dudelange, AS Trencin, a także Zrinjski Mostar. W Superpucharze dostał łupnia od Lecha Poznań, w Ekstraklasie przegrał z Zagłębiem Lubin, Termalicą, a nawet Górnikiem Łęczna. W Lidze Mistrzów skompromitował się z Borussią Dortmund. Cierpliwość działaczy Legii skończyła się po 18 miesiącach, a Żewłakow zawiódł przy pierwszej okazji wyboru nowego trenera.

Transfer Jarosława Niezgody

Żewłakow transfery rozpoczął w styczniu 2016 roku, a jednym z jego pierwszych ruchów było ściągnięcie młodziutkiego Jarosława Niezgody. Napastnik Wisły Puławy miał za sobą niezły czas w II lidze, 18 spotkań przyniosło dziewięć trafień i trzy asysty. Początki w Legii miał wprawdzie trudne, jednak to nie ze względu na początki został wyróżniony na tej liście.
Niezgoda występował w Warszawie do 2020 roku, oczywiście z przerwą na wypożyczenie do Ruchu Chorzów. Następnie został sprzedany za blisko 3,5 mln euro, co stanowiło świetny zwrot w stosunku do zainwestowanych 150 tysięcy. Za odejście napastnika odpowiadał już Radosław Kucharski, lecz pierwszą cegłę pod cały proces postawił właśnie "Żewłak".

Kosztowny Dominik Nagy

Węgier miał swoje pięć minut w Legii, może nawet dziesięć. Czy to jednak upoważniało do wydania na niego miliona euro, czyli naprawdę poważnych pieniędzy w skali Ekstraklasy? No niekoniecznie.
Nagy piłkarsko prezentował się porządnie, nawet statystyki miał nienajgorsze, bo jako skrzydłowy zdobył 13 bramek i dołożył dziesięć asyst w 84 meczach. Szkopuł w tym, że był jedynie graczem kilku momentów, chwil. Jego największy problem leżał w głowie. Nigdy nie zyskał statusu gwiazdy lub lidera "Wojskowych", a gdy odchodził - w dodatku po rozwiązaniu kontraktu - to nikt za nim nie płakał.

Cios wymierzony Lechowi Poznań

Mamy Luisa Figo w domu. Kasper Hamalainen rozegrał 131 meczów dla Lecha, spędził w Poznaniu trzy lata. Był niezwykle ważną postacią "Kolejorza", jednym z najlepszych zawodników w całej Ekstraklasie. A mimo tego, gdy jego kontrakt z Lechem wygasł, postanowił przejść do Legii Warszawa. Burza, jaka rozpętała się wówczas w polskiej piłce, była nie do przecenienia, do tej pory nic jej nie dorównało.
Żewłakow i spółka wbili poznaniakom cierń w rękę, a sam Fin skutecznie ranę pogłębiał. Dziewięć miesięcy później wystąpił w historycznym dla siebie spotkaniu. W meczu z Lechem wszedł jako rezerwowy, a po minucie na boisku cieszył się z rozstrzygającego trafienia dla "Wojskowych". Ogółem uzbierał ich 24, a ponadto miał 18 asyst. Gdy występował w barwach Legii, Lech nigdy nie był górą na koniec sezonu.

40 tysięcy za mecz

O ile Dominik Nagy coś w Legii pokazał, o tyle Steeven Langil zapisał się jako epokowa katastrofa transferowa. W 2016 roku 500 tysięcy za skrzydłowego Mouscron po prostu spalono w piecu. Francuz wystąpił w zaledwie 12 meczach i zdołał strzelić gola w przegranym starciu z Zagłębiem Lubin. Rok później już go w Warszawie nie było.

Sprowadzenie Vadisa Odidji-Ofoe

Żewłakow miał transfery nieudane, ale miał też transfery historyczne. Odpowiada w końcu za sprowadzenie zawodnika, który uchodzi za jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego zagranicznego w dziejach całej Ekstraklasy. Vadis Odjidja-Ofoe miał swoje problemy, były nimi zbędne kilogramy. Gdy jednak Belga doprowadzono do pełni sprawności, to zrozumiano, dlaczego otrzymywał on powołania do reprezentacji "Czerwonych Diabłów".
Piękna przygoda pomocnika trwała zaledwie sezon, ostatecznie nie zakochał się w Warszawie tak mocno, jak spekulowano w przestrzeni medialnej. Dał jednak kibicom "Wojskowych" masę radości, a budżetowi 2,5 mln euro. Legia próbowała go zatrzymać, Żewłakow zarzekał się, że piłkarz otrzymał propozycję kontraktu rekordowego w skali Ekstraklasy. Niestety, w 2017 roku sam Odjidja-Ofoe wolał odejść do Olympiakosu.

Kompromitujące okienko

Żewłakow był krytykowany za sprzedaż Belga, ale to i tak nic w porównaniu ze skalą problemu dotyczącą całego okienka przed sezonem 2017/18. To się wręcz w głowie nie mieści. Przypomnijmy, że Legia oddała wtedy młodego Mateusza Wieteskę do Górnika Zabrze, a w jego miejsce ściągnięto wiekowego Inakiego Astiza z APOEL-u. Jakub Rzeźniczak odszedł za darmo do Karabachu. Stołecznych wzmocniły ananasy pokroju Cristian Pasquato, Berto, Łukasza Monety i Armando Sadiku. Do tego nie udało się odzyskać choćby części pieniędzy zainwestowanych w Michała Masłowskiego oraz wspomnianego już Langila.
Masakra. A Legia i tak zdobyła tytuł. Trzeci i ostatni za kadencji "Żewłaka".

Powrót Artura Jędrzejczyka

Nie kończmy jednak złą nutą, bo, jako się rzekło, Żewłakow miał spore zasługi dla Legii. To właśnie on przyczynił się do wypożyczenia, a następnie wykupienia Artura Jędrzejczyka z Krasnodaru. Ówczesny reprezentant Polski otrzymał niebotyczne warunki kontraktu, ale przy Łazienkowskiej pozostał do dziś, a status legendy konsekwentnie śrubuje. W układance Goncalo Feio nie pełni może kluczowej roli na boisku, ale jeszcze w poprzednim sezonie regularnie wybiegał w pierwszym składzie. Jest też kimś, kto dla Legii skoczyłby w ogień, a to rzecz nie do przecenienia.

Przeczytaj również