Santos sabotuje pracę w kadrze, są piłkarze, którzy nie powinni w niej grać. "Jak najszybciej odciąć pępowinę"

Santos sabotuje pracę w kadrze, są piłkarze, którzy nie powinni w niej grać. "Jak najszybciej odciąć pępowinę"
Screen ŁNP
Marcelo Bielsa obejrzał 50 meczów reprezentacji Polski (na szczęście pozostaje w zdrowiu), żeby przygotować się do jednej prelekcji. Sylvinho i jego sztab zapoznali się z 240 spotkaniami w wykonaniu Albanii. Fernando Santos przeanalizował pewnie z dziesięć spotkań, ale najważniejsze, że przecież miał tylko dziesięć treningów! Problemem kadry nie są jednak jedynie absurdalne wypowiedzi selekcjonera.
Gdyby nie istniał Franciszek Smuda, to Fernando Santos byłby pewnie najgorszym selekcjonerem w historii reprezentacji Polski. Przypadkiem wyszła mu wygrana z Niemcami, natomiast nieprzypadkowo męczyliśmy się z Albanią i Wyspami Owczymi u siebie. Jeszcze mniejszym zrządzeniem losu są klęski z Czechami, Mołdawią i wreszcie Albanią. Porażka w Tiranie powinna ostatecznie zakończyć współpracę z doświadczonym trenerem, bo nie służy ona żadnej ze stron. Biało-czerwoni nie zrobili nawet pół kroku w stronę rozwoju, zaś szkoleniowiec zanurza się w oparach absurdu i nawet nie udaje, że ma ochotę na dyskusję o futbolu. Na jeden z ostatnich przystanków w karierze wybrał sobie kraj specyficzny, ale na tyle bogaty, by lokalny związek wypłacał mu 700 tysięcy miesięcznie. Reszta zdaje się 68-latka zupełnie nie obchodzić.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przykładem konferencja prasowa po niedzielnej klęsce na Bałkanach. Santos pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha i zbywał sugestie o podaniu się do dymisji. Przede wszystkim jednak bagatelizował pytania dotyczące kierunku, w którym zmierza reprezentacja. Wojciech Szczęsny przyznał wcześniej, że sam nie ma pojęcia, co dzieje się na boisku, bo sprawy mają się albo słabo, albo fatalnie. Santos zaś, niczym zgrana płyta, powtarza, że zespół notuje progres. Jaki? To nieważne, selekcjoner nie potrafi odpowiedzieć na to zagadnienie, więc powtarza, że progres notuje. Dziennikarze dopytują, Santos kręci się w kółko, a na koniec serwuje kolejną minę ze swojego przepastnego arsenału i podkreśla, że ze stanowiska nie odejdzie. Też bym nie odchodził, gdybym inkasował tak chorą sumę i nie musiał się jakkolwiek przykładać do pracy.
Portugalczyk skupia się na tym, że miał niewiele treningów, aby popracować z drużyną. To absolutne nawijanie makaronu na uszy, które jest oderwaniem od realiów. Praca z kadrą polega na tym, aby reagować stosunkowo szybko lub przynajmniej budować fundamenty pod przyszłość. Santos tego nie robi, bo przecież stawianie na Grzegorza Krychowiaka i Kamila Grosickiego to pomysł równie absurdalny, co zasłanianie się, że duet weteranów wspomoże zespół swoim charakterem. Pierwszy fatalnie zaprezentował się z Wyspami Owczymi, a z Albanią powinien wylecieć z boiska. Drugi przeciwko drużynie z Bałkanów stracił piłkę, a Polska straciła drugą bramkę. Nie wiem, jakie treningi miałby zasypać te dziury, ale podejrzewam, że pomogłoby obejrzenie kilku meczów i brak powołań dla zawodników Abha Club oraz Pogoni Szczecin.
Wymówi dotyczące treningów brzmią tym bardziej zabawnie, że przecież kadrę w okresie analogicznym do Santosa przejął Sylvinho. Wydaje mi się, że Albania przynależy do FIFA i nie ma jakiegoś nadprogramowego kalendarza na zgrupowania, więc Brazylijczyk też odbył niewiele sesji ze swoim nowym zespołem. A jednak wyciągnął anonimowego wcześniej Jasira Ansaniego i nie przegrał czterech kolejnych meczów z rzędu, chociaż musi radzić sobie bez swojej największej gwiazdy. Co więcej, selekcjoner Albańczyków już zdołał zbudować sobie pozycję, bo faktycznie żyje lokalną piłką.
- Sylvinho stworzył wspaniałą atmosferę. Teraz piłkarze są gotowi umierać za siebie na murawie. Nawet rezerwowi nie marudzą. Sylvinho zrobił z nich żołnierzy, coś na kształt wojska walczącego za kraj. A w Albanii to coś więcej niż futbol. Dziś sytuacja jest taka, że piłkarze wiedzą, iż ktokolwiek powiedziałby coś przeciw Sylvinho, to byłby uznany za zdrajcę - ocenił albański dziennikarz w rozmowie z "WP Sportowe Fakty". Podobnych słów na temat Santosa nie powiedziałby absolutnie nikt.
Naprawdę liczyłem na to, że uznany przecież trener poważnie potraktuje swoje wyzwanie. Tymczasem szkoleniowiec biało-czerwonych nie wywiązał się z żadnej z obietnic. Nie mieszka w Polsce, przyjazdy tutaj traktuje epizodycznie, chociaż ma mieszkanie w Warszawie. Nie ogląda meczów z udziałem Polaków, nie wie nawet, na jakiej pozycji de facto występuje Paweł Wszołek. Nie rozwinął żadnego przyszłościowego piłkarza, bo jak ostatecznie powołał Adriana Benedyczaka, to ten przez całe zgrupowanie nie podniósł się z ławki. Nie uzdrowił atmosfery w kadrze, wszak łączą go napięte relacje z Cezarym Kuleszą, a piłkarze regularnie wywołują pomniejsze pożary. Jeśli ktoś stwierdzi, że to przecież nie był dobry czas na eksperymenty, to przypomnę, że mierzyliśmy się z Wyspami Owczymi i Mołdawią, czyli drużynami, jakie w normalnych warunkach wciągamy nosem. Paulo Sousa był jaki był, ale na mecz z Hiszpanią wrzucił Kacpra Kozłowskiego, który się obronił.
Santos na taki ruch się nie zdobędzie, nigdy tego nie zrobił. PZPN powinien zdawać sobie sprawę z tego nieco wcześniej. Nie ma jednak zdziwienia, że prezes Kulesza biega bez mapy i szkoleniowca wskazał prawdopodobnie jedynie na podstawie głośnego nazwiska. Nic innego nie przemawia za tą kandydaturą.
Zwolnienie Portugalczyka, jawiące się jako racjonalne, chociaż obarczone koniecznością wypłacenia gigantycznego odszkodowania, nie jest jednak rozwiązaniem problemów wszelakich. Nie ma co udawać, że obecna generacja zawodników sprawi, że ugramy cokolwiek na EURO 2024, nie mówiąc już o Mistrzostwach Świata 2026. Szyld trzeba zmienić. Jeśli ktoś z dotychczasowych liderów chce zostać w drużynie, to niech na to zapracuje. Wymagania należy zacząć od tego, który sam wymaga wiele - od Roberta Lewandowskiego.

Wywiady, charaktery i inne zjawiska pogodowe

W rozmowie dla Meczyków oraz stacji Eleven Sports Robert Lewandowski położył na szali naprawdę wiele. Publicznie rzucił rękawicę swoim kolegom z drużyny, zakwestionował ich charakter. Do odpowiedzi wezwał też młodszych piłkarzy. Dwa mecze pokazały, że kapitan biało-czerwonych przegrał tę rozgrywkę z kretesem. Stracił wszystko. W zorganizowanej przez siebie rosyjskiej ruletce za każdym razem trafiał na kulę, bo ani przez moment nie dał sobie powodu, aby móc podważać występy pozostałych zawodników. Przeciwko Albanii był jednym z najgorszych na boisku (oceny całej kadry TUTAJ). Długo nie potrafił zabrać głosu i stanąć przed kamerami. Od lidera, samego stawiającego się w pozycji lidera, trzeba wymagać więcej. W innym wypadku jego słowa znaczą tyle, co łzy na deszczu.
Dojmująca jest też różnica w wypowiedziach Piotra Zielińskiego i "Lewego" właśnie. Pierwszy bez ogródek rzucił, że nie da się wygrywać, jeśli zespół nie chce wygrywać. Napastnik zasłaniał się, że drużyna próbowała, nie wychodziło, on też zawiódł, czyli znowu te same wytarte frazesy. Ciekawym jest, że coraz więcej osób uważa, że opaskę kapitana powinien ostatecznie przejąć "Zielu". Ten sam pomocnik, z którego próbowano zrobić zahukanego milczka, a który nawet w największym paździerzu potrafi posłać kilka piłek na najwyższym poziomie. Żeby jednak nie było, to zawodnik Napoli też krystaliczny nie jest. Gdy dziennikarz Meczyki.pl Samuel Szczygielski poprosił go o rozmowę, to Zieliński pokazał, że je jabłko. No to smacznego.
Pesymistyczną wyliczankę należy jednak pociągnąć nieco dalej. Z polską piłką nie jest aż tak źle, żeby przerżnąć z Mołdawią, wymęczyć cokolwiek z Wyspami Owczymi i skompromitować się z Albanią. Do takich wyników nie potrzeba sowicie opłacanego trenera, ani Zielińskiego, ani Lewandowskiego. Kłopoty tkwią głębiej i w ostatnich dniach przybrały postać Grzegorza Krychowiaka. Defensywny pomocnik był kiedyś uwielbiany, stworzył fantastyczny duet z Wojciechem Szczęsnym. Teraz jednak dopadło go coś, co trudno racjonalnie wytłumaczyć. To wybuch ego tak wybujałego, że aż przysłaniającego rzeczywistość. A przecież przydarzył się on w momencie, gdy biało-czerwoni prezentują się najgorzej od kilkunastu lat. - Radziłbym, żeby sobie obejrzał ostatnie spotkanie i zobaczył, co on wyprawia. On się wywraca na murawie. (...) Przy tym poziomie jego pycha i arogancja zgubi jego, i reprezentację Polski - ocenił po Wyspach Owczych Tomasz Hajto. I "Gianni" ma rację, chociaż wielu próbuje mu w tej kwestii bezzasadnie umniejszać.
Słowa te stały się prorocze właściwie już w starciu z Albanią. "Krycha" nie miał pół dobrego zagrania do przodu, fatalnie uderzał na bramkę rywala, gubił piłkę. Powinien też, jak przyznałem, wylecieć wcześniej z boiska. Jeśli mecz w Tiranie zgubił biało-czerwonych, to nie ulega wątpliwości, że Krychowiak mocno się do tego przyłożył. A przecież jest już zawodnikiem doświadczonym, ma na swoim koncie okrągłe 100 spotkań dla drużyny narodowej. Z okazji tego jubileuszu chciałem mu życzyć, żeby tych spotkań było dokładnie 100.
Ani on, ani Kamil Grosicki nie mają wstępu na zgrupowania reprezentacji Polski w charakterze piłkarzy, chociaż w roli charyzmatycznych weteranów też sobie nie poradzili. Pępowinę należy odciąć jak najszybciej, zmienić szyld i jechać dalej. I tak czekamy już na to zbyt długo. Naprawdę wolę, żeby zawodnicy młodsi od nich o 10 lat popełniali jeszcze większe błędy (co wątpliwe) i wyciągali z nich wnioski. "Krycha" i "Grosik" będą tylko gorsi, zaś ich następcy mogą zbudować przyszłość stojącą pod znakiem czegoś innego niż woń alkoholu i kolejnych sprzeczek. Najpierw jednak trzeba odważyć się na ten krok, podziękować, pomachać w drzwiach, był nawet taki cytat z Franza Maurera w "Psach". Niestety Fernando Santos wydaje się nieskory do pomocy naszemu rodzimemu futbolowi. Do tej pory, z ręką na sercu, nie zrobił w tej kwestii absolutnie nic dobrego. To tak jak kilku piłkarzy na tym koszmarnym zgrupowaniu.

Przeczytaj również