Samotność, połamane ręce i jeden papieros za dużo. Wojciech Szczęsny na szczyt szedł okrężną drogą

We Włoszech wiele spotkań nosi swoje specyficzne miano, ale, o dziwo, żadnego przydomka nie nadano jeszcze starciom Romy z Juventusem. Z uwagi na ostatnie lata, wydaje się jednak, że konfrontacje rzymskich “Wilków” ze “Starą Damą” spokojnie można nazwać derbami Wojciecha Szczęsnego.
Polski bramkarz od ponad czterech lat z powodzeniem występuje na Półwyspie Apenińskim, chociaż jego kariera, najdelikatniej mówiąc, nie była od samego początku usłana różami.
Pozornie może to zabrzmieć nieco zaskakująco, biorąc pod uwagę, że Szczęsny już w wieku 16 lat opuścił rodzinne strony, aby podpisać kontrakt z jednym z największych klubów w Europie, utytułowanym Arsenalem. “Amerykański” sen w wyspiarskim wykonaniu nie był jednak tak piękny, jak mogłoby się wydawać. Sam bramkarz o swoich pierwszych krokach w Wielkiej Brytanii opowiada tak:
- Sam musiałem kupić bilet na samolot, więc wybrałem tanie linie, bo w Legii miałem stypendium, a nie kontrakt. Przed przyjazdem nie wiedziałem, gdzie i z kim będę mieszkał, ale trafiłem do fantastycznych ludzi. Wszedłem do ich domu, powiedziałem “cześć, jestem Wojtek”. I tak to się zaczęło. Tęskniłem, jak każdy 16-latek z dala od domu - komentował Szczęsny.
Trudne początki naturalnie nie zniechęciły nastoletniego wówczas Wojtka, który postanowił uczynić dosłownie wszystko, aby odnieść sukces w klubie z Emirates. A trzeba zaznaczyć, że konieczność aklimatyzacji była tylko jednym z kilku problemów, które dotknęły wychowanka warszawskiej Agrykoli.
W 2008 roku Wojtka spotkała absolutnie najtragiczniejsza z perspektywy golkipera kontuzja, a mianowicie... złamanie obu rąk. 18-letni Szczęsny, który występował w rezerwach “Kanonierów”, podczas treningu na siłowni nie utrzymał sztangi, a ta zmiażdżyła mu obie dłonie.
Nawet tak poważny uraz nie zdołał zatrzymać Szczęsnego, który po powrocie do gry momentalnie wywalczył awans do pierwszej ekipy Arsenalu, a następnie rozpoczął marsz po bluzę z numerem 1. Swoistymi ofiarami polskiego bramkarza byli kolejno Vito Mannone, Łukasz Fabiański oraz Manuel Almunia. Już w sezonie 2011/12 “Szczena” miał niepodważalne miejsce między słupkami “The Gunners”.
Spalone mosty
Kolejne lata w wykonaniu Szczęsnego układały się na Emirates niemal perfekcyjnie. Młody bramkarz imponował refleksem, przygotowaniem fizycznym oraz przede wszystkim umiejętnościami gry nogami, które wtedy jeszcze nie była wymagane u golkiperów na aż tak wysokim poziomie, jak ma to miejsce obecnie.
Trudno było przejść obojętnie obok wyczynów Wojtka, który choćby w sezonie 2013/14 zdobył Złote Rękawice, nagrodę przyznawaną na koniec sezonu Premier League dla bramkarza, który puści najmniej bramek. Polakowi ustąpić musieli nawet tacy fachowcy, jak Tim Howard, Hugo Lloris czy David de Gea.
Jak to jednak w karierze Szczęsnego bywa, sielanka musiała zostać przerwana przez jakieś “ale”. Tym “ale”, które nadszarpnęło relacje Wojtka z klubem okazał się trudny do zwalczenia nałóg zawodnika. Polski bramkarz lubił palić papierosy i już wcześniej w prasie pojawiały się zdjęcia z ukrycia przedstawiające Szczęsnego na “dymku”, jednak w 2015 roku bramkarz nie wytrzymał i… zapalił w szatni, konkretnie pod prysznicem.
Pech chciał, że incydent ten miał miejsce po przegranym przez Arsenal spotkaniu z Southampton. Na domiar złego, Szczęsny walnie przyczynił się do obu bramek zdobytych przez “Świętych”, zatem krytyka, która dotknęła polskiego bramkarza osiągnęła apogeum swoich rozmiarów.
Papieros zapalony przez Wojtka rozwścieczył także władze klubu z samym Arsenem Wengerem na czele. Szczęsny otrzymał karę w wysokości 20 tys. funtów, jednak znacznie poważniejszą represją było natychmiastowe odsunięcie Polaka od pierwszego składu. W Premier League Polak już nie zagrał.
Przez kolejne pół roku Szczęsnemu pozostało jedynie bronić barw Arsenalu w spotkaniach FA Cup. Co ciekawe, “Kanonierzy” z nim w bramce finalnie wygrali te rozgrywki. Radość po triumfie, do którego Szczęsny się przyczynił, nie zdołała jednak załagodzić konfliktu między klubem, a samym zawodnikiem.
Latem 2015 roku na Emirates podjęto decyzję, której zapewne żałuje każdy sympatyk Arsenalu. Niechcianego już Wojciecha Szczęsnego oddano do AS Romy na dwuletnie wypożyczenie.
Tańczący z Wilkami
We Włoszech nikt nie przejął się nałogiem Szczęsnego, ponieważ tamtejsze realia futbolu prezentują się tak, że palaczami są m.in. Marco Verratti, Mario Balotelli czy nawet sam Gianluigi Buffon. Na Stadio Olimpico Szczęsny z miejsca wskoczył do pierwszego składu, chociaż trzeba przyznać, że początkowe miesiące w wykonaniu Polaka nie były zbyt dobre.
W debiutanckim sezonie spędzonym w watasze stołecznych “Wilków” zachował ledwie 8 czystych kont w całym sezonie ligowym, a na arenie europejskiej puścił aż 20 bramek na przestrzeni 8 spotkań Ligi Mistrzów. Dopiero w kolejnych rozgrywkach nastąpił prawdziwy przełom i całkowite odrodzenie byłego zawodnika “Kanonierów”.
Kampania 2016/17 to prawdziwy popis polskiego bramkarza, który niemal w pojedynkę zapewnił Romie małe “scudetto” w postaci wicemistrzostwa. Wojtek, bogatszy o doświadczenia z pierwszego sezonu na włoskich boiskach, wyrósł na najlepszego bramkarza w całej Serie A. Niedoszły zmiennik Ospiny wkroczył do światowej czołówki.
Czas jednak nie podziałał kojąco na włodarzy Emirates, którzy nadal odczuwali awersję do polskiego bramkarza. Niechęć Arsenalu do powrotu Szczęsnego znacznie wpłynęła na cenę, którą trzeba było zapłacić za usługi niepożądanego w Londynie golkipera.
Prawdziwym mistrzem w wyławianiu tego typu okazji transferowych jest Juventus, który sfinalizował transfer Wojtka za śmiesznie brzmiącą dziś kwotę 14 milionów euro. Szczęsny zasilił szeregi absolutnego hegemona włoskiej piłki.
Zagrał wszystkim na nosie
Podpisując kontrakt ze “Starą Damą”, Wojtek uczynił ogromny krok w swojej karierze, aczkolwiek nie brakowało głosów, że Szczęsny w Turynie będzie co najwyżej grzał ławę. Włoskie media nie dawały Polakowi żadnych szans na wygryzienie ze składu żywej legendy “Juve”, Gigiego Buffona.
Dziennikarze “Corriere dello Sport” zapewne robili wielkie oczy, widząc że Szczęsny, zamiast zostać najdroższym rezerwowym świata, rozegrał ponad 20 spotkań w sezonie. Teorie włoskich dziennikarzy można było ostatecznie wyrzucić do kosza, gdy latem 2018 roku Gianluigi Buffon ogłosił, że odchodzi do PSG. Szczęsny został niekwestionowanym numerem 1.
Ubiegła kampania była kolejnym dowodem na wielką klasę naszego golkipera. Mimo utraty swojego wieloletniego kapitana, linia defensywy Juventusu wyglądała znakomicie, a w rolę jej przywódcy wcielił się nie kto inny, ale właśnie Wojciech Szczęsny.
Debata na temat roli Szczęsnego w stolicy Piemontu rozgorzała na nowo, gdy ogłoszono, że Gianluigi Buffon, po nieudanych perypetiach w Parku Książąt, wraca do “Juve”. Sam Włoch zaznaczył jednak, że etatowym bramkarzem “Starej Damy” pozostanie Szczęsny, a dowodem na to było choćby przywdzianie przez 41-latka numeru 77.
Oponentem tego typu hierarchii był dosyć niespodziewany zawodnik, a mianowicie Antonio Cassano. Emerytowany Włoch jasno wyraził się na temat tego, kto powinien bronić dostępu do bramki Juventusu:
- W bramce powinien grać Buffon, bo to lepsza opcja, niż Szczęsny. On zawsze siedział na ławce. W Arsenalu był opcją zapasową przy Fabiańskim i Almunii. Miał dobry rok w Romie, dlatego teraz występuje w podstawie.
Trzeba przyznać, że są to dosyć odważne słowa, jak na zawodnika, którego szczytem kariery można nazwać bycie wiecznym zmiennikiem Ruuda van Nistelrooya. Wypowiedzi Cassano oczywiście zupełnie nie wpływają na Maurizio Sarriego, który w ważnych meczach stawia wyłącznie na Szczęsnego.
Sam Wojtek również nie przejmuje się krytyką zwolenników dożywotniego stawiania na Gianluigiego Buffona. W spotkaniach na szczycie z Atletico czy Interem, “Szczena” niejednokrotnie ratował Juventus. Z Milanem był najlepszy na boisku, notując aż siedem udanych interwencji.
Buffon również okazjonalnie otrzymuje swoje szanse, jednak wyłącznie w meczach mniejszego kalibru z ekipami pokroju Spal, Sassuolo czy Udinese. Dziś przeciwko Romie z pewnością wyjdzie galowa jedenastka Juventusu, której elementarną częścią jest Wojciech Szczęsny.
Mecz przeciwko rzymianom musi wywoływać szczególne emocje u polskiego bramkarza. Wszak to na Stadio Olimpico Szczęsny dosyć nieoczekiwanie przeszedł transformację, z utalentowanego, acz skłonnego do popełniania błędów golkipera, w prawdziwego terminatora na swojej pozycji.
Spotkanie przeciwko podopiecznym Paulo Fonceski może być kolejnym kamyczkiem wrzuconym do ogródka ludzi, którzy zwątpili w umiejętności 29-letniego bramkarza. Włodarze Arsenalu, dziennikarze Corriere dello Sport oraz Antonio Cassano z tych “kamyczków” daliby już radę uzbierać stos o naprawdę pokaźnych rozmiarach. Równie dużych, co skala umiejętności, nie bójmy się tego powiedzieć, jednego z najlepszych bramkarzy świata, Wojciecha Szczęsnego.
Mateusz Jankowski