Rzucał ludźmi przez restauracyjne witryny i definiował świat dowcipem. Wszystkie twarze Charlesa Barkleya
Persona wyjątkowo upierdliwa, wrzód na tyłku. Ktoś, komu nie warto zaleźć za skórę. Potrafił uczynić z własnej, ojczystej mowy pewnego rodzaju sanktuarium, gdzie spotkamy przenajświętszą trójcę: wyrazisty sarkazm, długowieczny cynizm oraz złotoustą ironię w stosunku do otaczającego go świata. Najsłynniejszym rzutem popisał się nie podczas meczu koszykówki, nawet nie w trakcie treningu, a biorąc udział w szeroko komentowanym barowym incydencie. Facet, który kocha Stevie’ego Wondera oraz kolacje w domu Kenny’ego Smitha. Przed państwem – Sir Charles Barkley.
Charles Wade Barkley urodził się 20 lutego 1963 roku w miejscowości Leeds, w stanie Alabama, położonej około 16 kilometrów od Birmingham. Uczęszczał do szkoły Leeds High School. Mierzył 178 centymetrów, przy wadze równej 100 kilogramów. Nie pomagało mu to zbytnio w przebiciu się do pierwszego składu reprezentacji szkolnej drużyny i – chcąc nie chcąc – musiał się pogodzić z rolą rezerwowego.
Wymagania edukacyjne
Chuckster z perspektywy czasu widział tamten czas inaczej:
- Tak naprawdę tamten okres bardzo dobrze wpłynął na rozwój mojej charakterystyki gracza. Jako rozgrywający nauczyłem się świetnego panowania nad piłką, z którego w późniejszych latach kariery koszykarskiej uczyniłem swój atrybut. Będąc na „jedynce”, obserwowałem tych wielkoludów, krążących wokół mnie. Wiedziałem, że gdy tylko podrosnę, trzeba będzie stawić im czoła. Grać tyłem do kosza, kontrolować pole trzech sekund.
W trakcie lata Charles bardzo urósł, a jego wzrost wynosił już 193 centymetry. Wreszcie doczekał się pozycji startera w szkolnym zespole, gdzie podczas ostatniego roku gry dla Leeds High School notował statystyki na poziomie 19,1 punktu oraz 17,9 zbiórki na mecz, doprowadzając drużynę do bilansu 26-3, a także do półfinałów mistrzostw stanowych.
Mimo, że Barkley wykonał nieprawdopodobny postęp, to uczelnie wcale nie garnęły się do składania mu ofert, nie przybywali przedstawiciele najlepszych uniwersytetów w kraju, by proponować stypendia. Do czasu. W okresie świątecznym był rozgrywany turniej, w którym liceum Leeds podejmowało ekipę Huntsville, gdzie występował Bobby Lee Hurt, już wówczas uznawany za najlepszego zawodnika w Alabamie.
Barkley wręcz zmiażdżył Bobby’ego na boisku, rzucając 26 punktów i zbierając 9 piłek z tablic. Rywalizację obserwował asystent Sonny’ego Smitha, trenera zespołu Auburn University. W swoim raporcie z meczu napisał do szkoleniowca kilka słów o Sir Charlesie: - Grubas, który jest na parkiecie lekki jak powietrze.
Niedługo po tym trener Smith zaprosił Barkleya na odwiedziny kampusu uniwerku Auburn. Panowie od razu zapałali do siebie sympatią, a Charles podjął decyzję o kontynuowaniu nauki właśnie tam. Lecz przed jego oczami jawił się wyłącznie jeden cel, wyśniony, wymarzony, czyli rozwój koszykarski i gra w NBA. Jest jeszcze jeden niezwykle ważny – znając Chucka bardzo możliwe, że najistotniejszy – czynnik, który skłonił go do wyboru właśnie tej uczelni: - Gdy Auburn próbowało mnie przekonać do wybrania ich uniwersytetu, zabrali mnie do baru ze striptizem, a kiedy zobaczyłem cycuszki panny Buffy, wiedziałem, że Auburn spełniało moje naukowe wymagania w stu procentach.
Sztuka zbierania
Chłopak z Leeds nie lubił, gdy ktoś mówił mu jak ma postępować, dlatego czynił dokładnie odwrotnie niż radził mu trener. W meczach potrafił dawać z siebie sto dziesięć procent, a na treningach często się obijał. Pewnego razu Smith nie mógł już wytrzymać jego pasywności podczas ćwiczeń i wrzasnął: „No zrób coś wreszcie!”. Charles nie pozostał obojętny na te słowa i zbierając piłkę złapał za obręcz, po czym wyrwał ją z tablicy. Wedle życzenia – coś zrobił.
- Myślę, że to był przejaw niedojrzałości. Widziałem jego wielkość i po prostu chciałem ją z niego wydobyć. On w jednym meczu potrafił przyćmić Mela Turpina i Sama Bowiego z Kentucky, a w kolejnym w ogóle nie istnieć. Tracił koncentrację, łapał głupie faule i gubił piłkę. Barkleya traktowałem najsurowiej spośród wszystkich zawodników, których przyszło mi trenować. Z perspektywy czasu sądzę, że może zbyt surowo - mówił Sonny Smith.
Barkley sprawiał ogromne problemy wychowawcze, spierając się wciąż z trenerem Smithem. Aniołem stróżem naszego bohatera w spornych sytuacjach był Roger Banks, pełniący funkcję asystenta szkoleniowca Tigers. Właściwie tylko on był w stanie zapanować nad krnąbrnym zawodnikiem. Pewnego razu zauważył, że Chuck ma niemałe problemy ze zbieraniem piłek. Niewiarygodne, prawda? Gość, który podczas kariery spędzonej na parkietach NBA zebrał aż 12 546 piłek nie potrafił zbierać. A jednak! W końcu Banks wyjaśnił mu, w czym leży kłopot:
- Nic dziwnego, że słabo ci idą te zbiórki. Skończ z boksem i skoncentruj się na tej cholernej piłce. Wciąż ją atakuj. Gdybyś cały czas blokował, to pięć zbiórek na mecz byłoby dla ciebie wystarczające, ale my nie ściągnęliśmy cię po to, żebyś notował po pięć zbiórek.
Nauka nie poszła w las. Chuck przez dwa lata z rzędu był najlepszym zbierającym konferencji SEC, ale jego drużyna ani razu nie zdołała awansować do turnieju NCAA. Dopiero podczas ostatniego roku Tigers zajęli drugie miejsce w tabeli konferencji, legitymując się bilansem 20-11 i znaleźli się w marcowej drabince turnieju. Łatwo nie przyszło, łatwo poszło.
Auburn University odpadli już w pierwszym spotkaniu, ulegając ekipie Richmond 72-71, choć to oni byli faworytami tego pojedynku. W trakcie kariery akademickiej Charles Barkley zaliczał się do najlepszych zawodników podkoszowych swojego pokolenia, rzucając średnio 14,1 punktu ze skutecznością 62,6% z gry oraz notując 9,6 zbiórki i 1,7 bloku.
Mentor
Kiedy Charles Barkley został wybrany przez Philadelphię 76ers z piątym numerem pierwszej rundy draftu NBA w 1984 roku, był całkowicie przekonany, że powoli – acz koszykarskim przebojem – wkupi się w łaski miasta. Tymczasem był zmuszony do wtopienia się w zespół naszpikowany weteranami (Julius Erving, Maurice Cheeks, Moses Malone), który nie miał czasu, żeby czekać aż nowy dzieciak urośnie do rangi wybitnego zawodnika.
Barkley zameldował się w obozie Szóstek ważąc 137 kilogramów. Kilka osób z klubu, zwłaszcza trener Billy Cunningham, nabijało się z jego pseudonimu – „The Round Mound of Rebound”. Barkley, który oczekiwał, że od razu zagości w wyjściowej piątce, dostawał ograniczone minuty we wczesnej fazie sezonu, zatem zwrócił się do jedynego ze starych wyjadaczy, który zaoferował mu wsparcie – Mosesa Malone’a.
- Poprosiłem go na stronę i zapytałem: „Dlaczego nie gram więcej?”. Moses zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym odparł: „Powód jest jeden – jesteś leniwym spaślakiem. Nie możesz uprawiać basketu, jeśli dysponujesz taką sylwetką - wspomina Barkley
Malone poinstruował żółtodzioba, by ten postarał się zrzucić na początek pięć kilo, następnie powiedział, żeby spotykał się z nim każdego ranka na sali gimnastycznej godzinę przed zajęciami drużyny oraz zostawał godzinę po zaplanowanym treningu. W ciągu miesiąca Charles schudł o niespełna siedem kilogramów i zaczął zauważać wyraźną różnicę w swojej wytrzymałości.
- Szkoleniowiec Sixers widział wykonywaną przeze mnie pracę, więc zwiększył nieco moją rolę w drużynie, ale Moses nie pozwolił mi spocząć na laurach. Ciągle smęcił: „Pozbądź się kolejnych pięciu”. Byłem już blisko wyjściowej piątki zespołu, a on truł dalej: „Jeszcze pięć, jeszcze pięć”. Gdy zszedłem do 116 kilogramów, przestał mnie katować i – jak to mówią – reszta jest historią - mówił Barkley.
Chuck nigdy nie zapomniał o specyficznej relacji łączącej go z Mosesem z debiutanckich chwil na zawodowych parkietach NBA. Bez wskazówek i pomocy Malone’a, Barkley podczas profesjonalnej kariery nie zostałby nagrodzony statuetką MVP kampanii zasadniczej. Ponad dwadzieścia tysięcy punktów, przeszło dziesięć tysięcy zbiórek i cztery tysiące asyst z hakiem? Nie ma szans.
Malone nigdy niczego ode mnie nie chciał. Nie mówił, co mogę dla niego zrobić. Większość zawodników, kiedy mentoruje młodemu graczowi, wciąż się przechwala: „Tak, to ja. Tak, dokonałem tego”. Jednak to nie w stylu Mosesa. Nie odnosił się w ten sposób do żadnego człowieka i to było w nim najlepsze - to znów słowa bohatera tego tekstu.
Gdy Malone przeszedł na sportową emeryturę, Sir Charles zawsze widział w nim starego filadelfijskiego ziomka z drużyny Szóstek, ale witał go z należytym szacunkiem słowami: „Cześć, tato”. Nie miała miejsca sytuacja, w której Barkley nie podziękowałby mu ponownie za to, że stał się tak dobrym koszykarzem. Pewnej niedzieli rzekł do niego: „Wkrótce się zobaczymy”. Dwa dni później świat obiegła smutna informacja o śmierci Mosesa Malone’a.
Gwoli przypomnienia: w 1983 roku Szóstki święciły sukces, jakim było mistrzostwo NBA i sweep w finale ligi z Los Angeles Lakers. Uczyć się od Malone’a? Być jego protegowanym? To zapewne czysta przyjemność. W 1986 roku – tuż po wymianie Mosesa do Washington Bullets – Barkley na dobre przejął rolę pełnoprawnego lidera zespołu.
Podczas swojego ośmioletniego pobytu w Filadelfii sześciokrotnie awansował do fazy pucharowej, lecz tylko raz dotarł z 76ers do finału Konferencji Wschodniej. Było to w 1985 roku, kiedy Szóstki w pierwszych dwóch rundach bez problemu rozprawiły się odpowiednio z Washington Bullets (3-1) oraz Milwaukee Bucks (4-0). Niestety, na drodze do NBA Finals stanęli im Boston Celtics, gdzie prym wiódł Larry Bird.
Następnie, w 1992 roku, otrzymał powołanie do reprezentacji USA na Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie. Tam też rozkwitła jego przyjaźń z Michaelem Jordanem. Obaj uwielbiali swoje towarzystwo, tak jak kochali zdobywać się na mnóstwo wzajemnych słów aprobaty.
- On jest cholernie czarny, a jeszcze dodatkowo nie należy do najprzystojniejszych facetów na świecie. Dlaczego wszystkie kobiety uważają inaczej? No cóż, gdyby Michael Jordan był tylko pieprzonym hydraulikiem, żadna laska nie chciałaby się umówić z nim na randkę. Ale jest tak, że każdy koleś, który ma na koncie pięćset milionów dolarów, wygląda na przystojniaka. - powiedział kiedyś Barkley o „Jego Powietrzności”
17 czerwca 1992 roku Charles Barkley stał się elementem wymiany pomiędzy Philadelphią 76ers a Phoenix Suns, na mocy której Chuck powędrował do Phoenix, zaś szeregi drużyny ze stanu Pensylwania zasilili Tim Perry, Jeff Hornacek oraz Andrew Lang.
Przy zachodzie Słońca
Phoenix Suns zakończyli rozgrywki sezonu zasadniczego na pierwszym miejscu Konferencji Zachodniej z najlepszym bilansem w lidze 62-20. Przeprawa przez fazę pucharową wcale nie należała do łatwych. W pierwszej rundzie Słońca okazały się lepsze od Los Angeles Lakers (3-2), w drugiej pokonali San Antonio Spurs (4-2), zaś w finale Konferencji po morderczej walce uporali się z Seattle Supersonics (4-3).
Pierwszy – i jak się później okazało jedyny – występ Charlesa w NBA Finals doszedł do skutku. Tam na drużynę z Arizony czekała ekipa Chicago Bulls z Michalem Jordanem na czele, która pozbawiła ich złudzeń, wygrywając całą serię 4-2. Oczywiście losy rywalizacji nie przebiegały wyłącznie pod dyktando Byków.
Dwa pierwsze mecze na parkiecie Suns zakończyły się triumfami po ciężkich bojach (100:92, 110:108), trzecie spotkanie, zgarnięte przez Phoenix, obfitowało w trzy dogrywki (129:121), a Game 4 (55 oczek Jordana, triple-double Barkleya) i Game 5 też mieściły wyniki w zaledwie 10 punktach. Kiedy wydawało się, że w meczu numer sześć wszystko idzie po myśli Charlesa i spółki, Bulls zaczęli trafiać ważne rzuty.
Ten najistotniejszy był dziełem Johna Paxsona, który celnie przymierzył zza łuku na 3.9 sekundy przed upływem regulaminowego czasu gry, dając Chicago zwycięstwo. Chociaż równie decydującą rolę odegrał Horace Grant, blokując w ostatniej akcji meczu Kevina Johnsona. Te finały przeszły do historii jako jedne z najwspanialszych w dziejach NBA.
Starcie dwóch indywidualności będących u szczytu kariery, Michaela Jordana i Charlesa Barkleya, przyniosło mnóstwo efektownych pojedynków i nadzwyczaj wysoki poziom. Ciekawostką jest fakt, że w pięciu meczach z sześciu rozegranych korona zwycięzców zdobiła głowę gości, ale królewskie pierścienie były przeznaczone tylko jednemu władcy i jego świcie – Michaelowi Jordanowi i Chicago Bulls.
Chuckster był zawodnikiem Słońc do 1996 roku. Wtedy został wymieniony do Houston Rockets, którzy w zamian wysłali do Phoenix: Sama Cassella, Roberta Horry’ego, Marka Bryanta i Chucky’ego Browna. W barwach Rakiet podjął ostatnią próbę zdobycia mistrzostwa ligi, mając u boku Hakeema Olajuwona oraz Clyde’a Drexlera.
Nie ma co, ładnie przedstawił się teksańskiej publiczności. Wdał się w bójkę z Charlesem Oakleyem w przedsezonowym meczu, za co ukarano go zawieszeniem na jedno spotkanie i grzywną w wysokości pięciu tysięcy dolarów.
Barkley Airlines
26 października 1997 roku na okładkach gazet wylądowały doniesienia o aresztowaniu Chuckstera. Jedenastokrotny uczestnik All-Star Game cisnął klientem pewnej restauracji w Orlando, znajdującej się na pierwszym piętrze budynku, przez szklaną szybę, gdy ten rzucił w jego przyjaciółkę szklanką z lodem.
Z ustaleń zawartych w policyjnych raportach i z zeznań świadków wynika, że Barkley zawitał w progi knajpy pomiędzy 23:00 a 23:30. Był zrelaksowany, rozdawał autografy, rozmawiał z fanami. Ot, zwykły wieczór z życia gwiazdy koszykówki. Przy stoliku towarzyszyli mu Karen Carrington, Clyde Drexler i kilku innych znajomych.
Wtem niejaki Jorge Lugo zaczął szukać zwady, zaczepiając Charlesa. Barkley starał się uniknąć konfrontacji, ignorować słowa tego delikwenta, gdy ten miotał wulgaryzmami w jego kierunku. Carrington nie wytrzymała, z czego wywiązała się kłótnia z Lugo, ale Charles powiedział jej, żeby zlekceważyła nachalnego klienta baru. Jednak po chwili koleś wrócił.
Kiedy Lugo rzucił jej w twarz szklanką z lodem, Karen spadła z krzesła, co rozwścieczyło Barkleya. Chwycił nikczemnika, którym za moment rozbił szybę, fundując mu lot z pierwszego piętra. Wybiegł na zewnątrz i powiedział do natrętnego „wielbiciela”, który leżał w kałuży krwi: „Masz to, na co zasłużyłeś. Nie szanujesz mnie, więc mam niekrytą nadzieję, że potężnie cierpisz”.
Podczas interwencji policji Chuck wcale nie zamierzał się poddać, wyrywając się funkcjonariuszom i krzycząc pod adresem Lugo: „Jedyne czego pragnę to żebyś tam leżał i zdechł”. Wreszcie grzecznie wyciągnął nadgarstki do tyłu i został „zaobrączkowany” przez pełniącego służbę na nocnej zmianie oficera Jeffreya Williamsa.
Postawiono mu zarzut pobicia i stawiania oporu przy aresztowaniu. Na dołku spędził pięć godzin, po których zwolniono go za wpłacenie wyznaczonej kaucji, wynoszącej sześć tysięcy dolarów. Sprawa trafiła na wokandę. Finał tej historii przeszedł już do klasyki opowiastek o Sir Charlesie. Sędzia ogłaszając werdykt – karę grzywny oraz prace społeczne – zapytał Barkleya, czy żałuje swojego czynu. W odpowiedzi usłyszał: „Tak. Żałuję, że nie byliśmy na wyższym piętrze”.
Sir Charles w liczbach i maraton uśmiechu
W zaawansowanych statystykach Charles Barkley prezentował się naprawdę bardzo dobrze, biorąc pod uwagę pozycję silnego skrzydłowego. W trakcie kariery jego TS% (rzuty za dwa, za trzy, mniejsza waga punktów uzyskiwanych z linii prób osobistych) przekraczał granicę 61%, co jest wysokim współczynnikiem, mając na względzie zdobycze punktowe na 75 posiadań.
Na przykład relatywny szacunek skuteczności Chucka w odniesieniu do średniej ligowej w rozgrywkach regularnych 1987/88 można uznać za wybitny, gdzie jego usage rate, czyli procentowa skala posiadań drużyny spożytkowanych przez konkretnego zawodnika, wyniosła 26,8. Barkley dysponował dopuszczalnym, nie łamiącym logicznego, wykorzystaniem w ofensywie, lecz miał nad wyraz przeciętną umiejętność kreowania kolegów.
Tak czy inaczej, „The Round Mound of Rebound” zawsze podkreślał, że nie pała miłością do statystyk, ale – jak widać powyżej – statystyki kochają jego. Zresztą, flagowych tekstów Sir Charlesa można przytoczyć wiele i uzupełnić nimi życiową pustkę, pokolorować świat najbarwniejszymi cytatami tego chodzącego wulkanu poczucia humoru.
Po zakończeniu kariery sportowej powiedział: „Jestem tym, czego potrzebuje Ameryka – kolejnym bezrobotnym czarnym”. Natomiast kiedy Tonya Harding stwierdziła, że jest Charlesem Barkleyem łyżwiarstwa figurowego, zripostował: „Zamierzałem ją pozwać za zniesławienie mojego dobrego imienia, ale potem sobie uświadomiłem, że nie mam dobrego imienia”.
Innym razem, widząc jak koszykarze North Carolina Tar Heels pudłują 22 z ostatnich 23 oddanych rzutów, podsumował ich krótko: „Stevie Wonder trafiłby jedną z dwudziestu trzech prób”. Nie omieszkał też skomentowania poprawy gry zespołu Boston Celtics:
- Cieszę się, że Celitcs znów sobie dobrze radzą. Gdy ja grałem, to była wielka frajda pojechać na mecz do Boston Garden, gdzie na ciebie pluto, rzucano przedmiotami i rozmawiano o twojej matce. To było jak kolacja w domu Kenny’ego Smitha - puentował.
Tytułem puenty, Charles Barkley został kiedyś zapytany przez Ernie’ego Johnsona: „Czy ukończyłeś edukację na uniwersytecie Auburn?”. Bez zastanowienia odrzekł: „Nie, ale pracuje dla mnie kilka osób, które ukończyły”. Nigdy nie można egzystować w przeświadczeniu, że szkoła daje życie. Na pewno nie zawadzi mieć dobre wykształcenie, jednak należy pamiętać, że to życie daje szkołę.
Mateusz Połuszańczyk