Rozrabiaka, który kosztował Legię miliony. Nie zgadniesz, gdzie wylądował
Legia wiązała z nim na tyle duże nadzieje, że wyłożyła na stół dwa miliony złotych. On okazał się jednak transferowym niewypałem i gościem, który sprawiał spore problemy natury pozaboiskowej. Steeven Langil w barwach “Wojskowych” pograł nawet w Lidze Mistrzów. Potem obrał natomiast nietypową ścieżkę kariery.
Legia, która w 2016 roku zapewniła sobie mistrzostwo Polski, niedługo później stanęła przed kolejną już szansą na awans do Ligi Mistrzów. W osiągnięciu tego celu pomóc mieli sprowadzeni piłkarze, wśród których znalazł się m.in. Steeven Langil. Skrzydłowy z Martyniki, mający też francuski paszport, przychodził z ligi belgijskiej, gdzie radził sobie całkiem nieźle. Wcześniej grał też we francuskiej Ligue 1, a jako gracz Auxerre zaliczył kilka występów w Lidze Mistrzów.
Szanse w Lidze Mistrzów
Klub z Łazienkowskiej zapłacił za wówczas 28-letniego piłkarza dwa miliony złotych, a więc - jak na standardy Ekstraklasy - całkiem sporo. Langil miał z miejsca wzmocnić zespół i pomóc mu w grze na kilku frontach. Zadebiutował w ligowym spotkaniu z Wisłą Płock, a już kilka dni później wyszedł w podstawowym składzie na mecz eliminacji Ligi Mistrzów z słowackim Trenczynem.
Na starcie Langil dostał naprawdę sporo zaufania. Ówczesny trener, Besnik Hasi, stawiał na niego bardzo regularnie. Również w kluczowych spotkaniach. Reprezentant Martyniki grał od pierwszej minuty m.in. w dwumeczu z Dundalk, w którym Legia zapewniła sobie wymarzony awans do Ligi Mistrzów. W niej, już na etapie fazy grupowej, skrzydłowy też dostawał swoje szanse. Z Borussią zagrał 90 minut, ze Sportingiem, już za kadencji Jacka Magiery - 45.
To właśnie zmiana na stanowisku trenera zespołu okazała się dla Langila gwoździem do trumny. Nowy szkoleniowiec “Wojskowych” nie znalazł wspólnego języka ze swoim podopiecznym. Dał mu szansę jedynie we wspomnianym spotkaniu Champions League przeciwko BVB. A potem odsunął w kąt. Nie bez powodu. Skrzydłowy z Martyniki nie tylko słabo prezentował się na murawie, ale sprawiał też problemy natury wychowawczej.
Wódka i szisza
Po meczu drugim spotkaniu Legii z Borussią (4:8), w którym Langil był poza meczową kadrą, media obiegły nagrania ukazujące go w towarzystwie alkoholu i fajki wodnej.
- Nie takiej reakcji spodziewam się od zawodnika, który nie gra. Potraktował to nie do końca poważnie. Jeśli będzie lepszy od innych graczy, będzie też wychodził na boisko. Jeśli nie, to musi nadal walczyć. Teraz Langil wie, że zrobił źle. Czasu nie cofniemy. To mimo wszystko młody człowiek, 28-letni i dużo jeszcze przed nim w życiu. Oby wyciągnął wnioski - mówił w tamtym momencie Magiera.
Problem w tym, że Langil owych wniosków nie wyciągnął. Niedługo później znów dał się nakryć na prowadzeniu nieszczególnie sportowego trybu życia. Jego znajomi za pośrednictwem aplikacji Snapchat pokazywali, jak gracz Legii bawi się w najlepsze. Nie na trzeźwo. To przelało czarę goryczy i skrzydłowy został odsunięty od treningów z zespołem. Czy się tym przejął? Niekoniecznie.
- Tak, paliłem sziszę i co z tego? To czegoś dowodzi? Niczego! Zapewniam cię, że prawie wszyscy piłkarze w lidze belgijskiej czy francuskiej palą sziszę. Ok, były na stole butelki, ale bądźmy uczciwi: piłkarz nie ma prawa napić się szklaneczki? - mówił wprost w rozmowie z Super Expressem.
W Legii już nie zagrał. Swoją przygodę z “Wojskowymi” zakończył z bilansem 12 spotkań, jednego strzelonego gola, bez asysty. Klub z Łazienkowskiej stanął natomiast wówczas przed dylematem - co z nim zrobić? Langil zarabiał spore pieniądze (około 80 tysięcy złotych miesięcznie), a okazał się absolutnie nieprzydatny. W końcu, na szczęście dla ówczesnych mistrzów Polski, znalazł się chętny na wypożyczenie niesfornego gracza.
Langil tymczasowo przeniósł się wtedy do dobrze znanego sobie Beveren. I znów odpalił działa. W mediach skarżył się na… rasizm.
- Koszmar zaczął się jesienią. Odszedł Besnik Hasi, a ja zacząłem doświadczać rasizmu i w klubie, i poza nim. O Legii i wszystkim, co z nią związane, chcę zapomnieć jak najszybciej - stwierdził.
Wypożyczenie po kilku miesiącach dobiegło końca, ale Langil nie wrócił łask w Legii. Niedługo później klub poinformował, że umowa z piłkarzem została rozwiązana za porozumieniem stron. W taki sposób do historii przeszedł jeden z najgorszych transferów w dziejach “Wojskowych”.
Osiadł w Tajlandii
Co działo się później z Langilem? Nieco ponad rok spędził w holenderskim NEC Nijmegen, gdzie radził sobie już wyraźnie lepiej niż w Warszawie. W 31 meczach drugiej ligi holenderskiej strzelił pięć goli i dorzucił do tego siedem asyst. Na jego konto wpadł nawet jeden hat-trick.
Ta przygoda potrwała natomiast tylko sezon, a po nim skrzydłowy z Martyniki wyleciał do… Tajlandii. Tam odnalazł swoją przystań. Dla klubów z tego kraju występował od listopada 2018 roku aż do końca czerwca bieżącego roku. Przewinął się przez Ratchaburi FC, Uthai Thani i Khon Kaen United. Jak mu szło? Zazwyczaj naprawdę solidnie. Łącznie dla trzech wspomnianych zespołów zagrał 147 razy. Strzelił 30 goli i zanotował aż 46 asyst.
Teraz, od kilku dni, pozostaje oficjalnie bez klubu. Ma 36 lat i powoli zbliża się do końca swojej kariery. W Polsce już na zawsze pozostanie jednak prawdopodobnie synonimem transferowego niewypału. Chociaż trafił na złoty moment samej Legii, nie wykorzystał swojej szansy w naprawdę “spektakularny” sposób.