Rozczarowanie zamiast rewolucji. Liverpool jak na razie przespał okno transferowe. "To jest żenujące"
Liverpool dokonał tego lata dwóch imponujących transferów do drugiej linii. Od tego czasu minęło jednak półtora miesiąca, odeszli kolejni ważni zawodnicy, a zespół na starcie sezonu ma duże problemy w grze i niezasypane dziury w składzie.
Jamie Carragher nie gryzł się w język.
- To jest żenujące. Liverpool od lat słynął z tego, że dopina transfery szybko i bez targowania się. Jeśli uważacie, że Lavia nie jest wart 50 mln, to zostawcie to. Jeśli naprawdę go chcecie, to po prostu zapłaćcie. Nie rozumiem też, czemu LFC nie stanie do walki o Caicedo. Tak, kosztuje dużo pieniędzy, ale Liverpool ma duże pieniądze ze sprzedaży Jordana Hendersona i Fabinho - napisał na Twitterze ekspert "Sky Sports", były kapitan i do dziś wielki kibic klubu z jego rodzinnego miasta.
Napisał to w dniu, w którym Liverpool złożył trzecią ofertę za Romeo Lavię - 45 mln funtów i bonusy. Southampton z miejsca ją odrzuciło ją tłumacząc, że nie sprzedadzą tanio najlepszych zawodników i że będą twardo trzymać się swojego stanowiska. 50 milionów i ani pensa mniej.
Lavia ma zaledwie 19 lat, dwa lata spędził w akademii Manchesteru City, a potem wystarczył sezon w So'ton, by zwrócić na siebie uwagę największych klubów w Premier League. I to pomimo spadku. Belg jest na ten moment wymarzonym defensywnym pomocnikiem "The Reds", ale negocjacje się przeciągają. Nic nie wyjdzie też prawdopodobnie z transferu Moisesa Caicedo, bo choć Liverpool dogadał się z Brighton & Hove Albion, to sam piłkarz preferuje przenosiny do Chelsea. Tej samej, która też złożyła ofertę za Lavię.
Weszli "na grubo"
Brighton - jedna z rewelacji zeszłego sezonu - już wcześniej pozwoliło odejść drugiemu ze swoich podstawowych środkowych pomocników. Alexis Mac Allister po wygraniu mistrzostw świata pomógł "The Seagulls" w awansie do europejskich pucharów, ale potem dostał zgodę na transfer. Liverpool zapłacił za niego "tylko" 35 mln funtów, ale po spełnieniu różnych zapisów kwota może wzrosnąć do 55 milionów.
Dosłownie dzień później nowy dyrektor sportowy, Joerg Schmadtke, zaimponował kibicom uruchamiając swoje niemieckie kontakty i niespodziewanie sprowadzając z RB Lipsk niezwykle utalentowanego Dominika Szoboszlaia. Węgier kosztował aż 60 mln funtów, co uczyniło z niego czwartego najdroższego piłkarza w historii Liverpoolu.
Mac Allister i Szoboszlai przyszli w miejsce pomocników, którzy opuścili Anfield po wygaśnięciu kontraktów: Jamesa Milnera, Naby'ego Keity i Alexa Oxlade'a-Chamberlaina. Był 2 lipca, a wielka przebudowa drugiej linii w drużynie Juergena Kloppa zaczynała się naprawdę obiecująco...
Minęło jednak półtora miesiąca, a klub nie dokonał żadnych innych wzmocnień. Wręcz przeciwnie, kolejni piłkarze odeszli. Niczym w skeczach Monty Pythona, Anglików zaskoczyła nie hiszpańska, a saudyjska inkwizycja. Jordan Henderson i Fabinho dostali z Arabii Saudyjskiej propozycje nie do odrzucenia, o których pisał Carragher.
Polisa wygasła
33-letni Anglik i tak zapewne odgrywałby w tym sezonie coraz mniejszą rolę, lecz był przecież kapitanem. Z kolei cztery lata młodszy Brazylijczyk co prawda miał za sobą nieudany zeszły sezon, ale pozostawał jedynym klasycznym defensywnym pomocnikiem w składzie. Klub skasował za obu ponad 50 mln funtów. Tyle że minęły kolejne tygodnie i nikt nie przyszedł w ich miejsce.
- Fabinho przez lata był naszą polisą ubezpieczeniową w pomocy. Uwielbiał wykonywać całą brudną robotę w tyłach, dzięki której mogliśmy błyszczeć z przodu. Zatem tak, będzie nam go brakować, ale takie jest życie. Życie to zmiany, do których trzeba się przystosować - powiedział Klopp na pożegnanie.
Liverpool 2.0
I rzeczywiście zmiany zachodzą. Wiosną, by ratować słaby sezon, Klopp zmienił taktykę. Podpatrzył u Pepa Guardioli i Mikela Artety przesunięcie jednego z obrońców do środka pola. Oczywistym wyborem był Trent Alexander-Arnold - czysto piłkarsko jeden z najlepszych graczy w lidze, ale jednocześnie obrońca, który miał ogromne problemy z... bronieniem. Od 30. kolejki, gdy zaczął grać wyżej w fazie ataku, zaliczył siedem asyst, a zespół zanotował serię 11 meczów bez porażki. Prawie dogonił czwarte Newcastle, ostatecznie musiał się zadowolić piątym miejscem i Ligą Europy.
Eksperyment udał się na tyle, że Klopp będzie go kontynuował. Nowa rola Alexandra-Arnolda wymusiła jednak szereg innych zmian. Swoje ofensywne zapędy musiał nieco ograniczyć lewy obrońca, Andy Robertson, a przecież on kocha rajdy wzdłuż linii bocznej i współpracę ze skrzydłowymi na wysokości pola karnego rywala. Z kolei ogromne przestrzenie po prawej stronie "porzucone" przez Trenta dodały obowiązków półprawemu stoperowi, Ibrahimie Konate.
Nie zawsze to wszystko działało. Efekt: takie mecze jak 4:3 z Tottenhamem w 34. czy 4:4 z Southampton w 38. kolejce. Ale przede wszystkim 3:4 z Bayernem Monachium w letnim meczu towarzyskim (pierwsza porażka Liverpoolu po przejściu na nowy system). Rywale z dużą łatwością wykorzystywali "dziury" po prawej stronie obrony "The Reds", tym bardziej, gdy nie grał tam szybki i silny fizycznie Konate, a dużo wolniejszy Joel Matip.
Ale to nie jedyny problem. "Liverpool 2.0" jest nastawiony jeszcze bardziej ofensywnie niż jego poprzednie wersje, a przecież Klopp zawsze stawiał na wysoki pressing i dominację na połowie rywala. Przez to tyły są zwykle bardzo odsłonięte i narażone na długie piłki przeciwników za plecy obrońców. Alisson, choć i tak jest najwyżej grającym bramkarzem w lidze, nie zawsze uprzedzi napastnika i nie wygra każdego pojedynku sam na sam.
Nie tylko Bayern, ale również niemiecki drugoligowiec Greuther Fuerth strzelił Liverpoolowi cztery gole. Padł remis 4:4, co ciekawe dwa tygodnie wcześniej taki sam wynik padł w meczu Fuerth z Górnikiem Zabrze. Nie przynosi to chluby mistrzom Anglii sprzed trzech lat... Do tego "The Reds" wygrali 4:2 z Karlsruher SC i 3:1 z Darmstadt. Tylko Leicester w letnim okresie przygotowawczym nie strzeliło im gola (4:0).
Pięć meczów, 18 goli strzelonych, ale aż 11 straconych. A tylko Bayern był rywalem z najwyższej półki. Tzw. preseason pokazał, że Liverpool u progu nowego sezonu jest trochę jak ten popularny rysunek konia z memów - kapitalny z przodu i pełen problemów w tyłach.
"Macca" sobie poradzi?
W niedzielę "heavymetalowa" ekipa Kloppa zacznie sezon na Stamford Bridge. Nadal bez defensywnego pomocnika. Być może pion sportowy większą wiarę pokłada w Curtisie Jonesie, który miał świetną końcówkę sezonu, a potem został młodzieżowym mistrzem Europy. Niedawno do treningów po długiej przerwie wrócili też Thiago Alcantara i jego młody następca, Stefan Bajcetić, który wyróżniał się w pierwszej połowie sezonu. Żaden z nich nie jest jednak klasyczną "szóstką" w stylu Fabinho. Minie też trochę czasu zanim będą gotowi na pełne obciążenia, a ze zdrowiem Thiago jego dostępność trzeba zawsze brać w pewien nawias.
W ostatnim sprawdzianie z Darmstadt z tej roli dobrze wywiązywał się Mac Allister. Argentyńczyk to na tyle inteligentny i pracowity piłkarz, że w wybranych meczach będzie mógł grać na tej pozycji, tym bardziej, że grywał już tak w Brighton. Ale docelowo, po pierwsze, szkoda temperować jego ofensywny potencjał, a po drugie - to będzie za mało na mocniejszych przeciwników niż beniaminek Bundesligi.
Beniaminek, który i tak strzelił "The Reds" gola po szybkim, bezpośrednim kontrataku i piłce za wysoko ustawioną obronę. Bo brakuje im nie tylko "człowieka od brudnej roboty" pokroju Fabinho, ale też równowagi. Zatracają się w ataku zostawiając przeciwnikom za dużo miejsca.
- "Robbo" to doświadczony, bardzo mądry piłkarz. On sam musi oceniać, kiedy może angażować się w atak, a kiedy powinien zostać z tyłu. Nie możemy mieć prawego obrońcy w pomocy, a lewego ciągle biegającego do przodu na skrzydle. To za trudne - tłumaczył Klopp pod koniec sezonu. Na razie Robertson ma trudności z wybieraniem tych odpowiednich momentów.
Nie tylko "szóstka"
Dlatego też klubowi, który celuje w powrót do Ligi Mistrzów, przydałby się grający po lewej stronie obrońca o bardziej defensywnym nastawieniu. Według kibiców i obserwatorów, to powinien być drugi transferowy priorytet Kloppa i Schmadtkego. Miesiącami byli łączeni z takimi piłkarzami jak Josko Gvardiol, Levi Colwill czy Kim Min-jae, ale przyszłość każdego z nich jest już wyjaśniona. Teraz media i kibice podpowiadają kolejne nazwiska: Goncalo Inacio, Facundo Medinę, Aymerica Laporte, Marca Guehi i wielu innych.
Utalentowanych obrońców na rynku nie brakuje, ale klub na razie jest w tej materii zastanawiająco bierny. Tak jakby uparł się, żeby w jednym oknie transferowym rozbudowywać tylko jedną formację. W efekcie Klopp nadal nie ma do dyspozycji żadnego lewonożnego stopera, a Virgil van Dijk pozostaje bez klasowego rywala.
- Z natury jestem optymistą i nie szukam powodów do narzekania, ale pod pewnymi względami jestem w stanie zrozumieć kibiców - mówił van Dijk po tournee w Singapurze. - Odeszli kapitan, wicekapitan i inni kluczowi piłkarze, a przyszli tylko dwaj nowi gracze. Dochodzi też nasza gra - jesteśmy znakomici z piłką, ale mamy problemy w defensywie. Pracujemy nad nimi, ale nadal za łatwo tracimy gole. Dlatego rozumiem, że niektórzy mają swoje obawy - dodał nowy kapitan "The Reds".
Z każdym kolejnym dniem bez wzmocnień te obawy będą rosnąć. Również na temat roli, jaką w przebudowie drużyny odgrywają właściciele klubu, Fenway Sports Group. Liverpool nadal ma wielkie ambicje, nadal gra widowiskową piłkę, zaledwie dwa lata temu walczył o poczwórną koronę, ale dziś jest w niepokojącym miejscu. Być może nawet na rozstaju dróg.