Rok temu słynny piłkarz, dziś trener giganta. Ugasił pożar, notuje znakomity start
Byli piłkarze po odwieszeniu butów na kołek często wchodzą w rolę trenerów, ale rzadko kiedy robią to tak szybko i spektakularnie. Filipe Luis, niegdyś gwiazdor Chelsea czy Atletico, robi dziś furorę jako szkoleniowiec brazylijskiego Flamengo.
Jeszcze niecały rok temu biegał po zielonej murawie, stawiając piękną pieczęć na swojej kilkuletniej przygodzie z Flamengo. Z klubem, wtedy w roli zawodnika, wygrał właściwie wszystko, co było do wygrania. Dwa mistrzostwa Brazylii, krajowy puchar, dwukrotnie Copa Libertadores, Recopa Sudamericana. Pełen pakiet.
W klubie z Rio de Janeiro, dla którego zagrał ponad 170 razy, wyrósł na legendę. Wcześniej podobny status zapewnił sobie też w Madrycie, notując aż 333 występy w koszulce Atletico, a swoje CV solidnie wzbogacił jeszcze grą dla Chelsea czy reprezentacji Brazylii. Wśród kibiców z Polski jego postać była, i pewnie nadal jest, ciekawa także z innego powodu. Filipe Luis Kasmirski, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko, ma polskie korzenie. O nich w kapitalnym reportażu opowiedział kilka lat temu dziennikarzowi Eleven Sports, Mateuszowi Święcickiemu.
Początki w nowej roli
44-krotny reprezentant “Canarinhos” w grudniu 2023 roku zawiesił buty na kołku, ale nie chciał definitywnie żegnać się z futbolem. Odpoczął kilka tygodni, po czym objął trenerski ster w drużynie Flamengo U17. To była krótka i udana przygoda. Zespół pod wodzą Luisa wygrał 16 z 20 spotkań, ale co ważniejsze, triumfował w rozgrywkach Campeonato Carioca, mistrzostwach stanu Rio de Janeiro.
Niedługo później przed byłym obrońcą otworzyła się kolejna szansa. Drużynę Flamengo U20 opuścił bowiem Mario Jorge. Szkoleniowiec, który w tej kategorii wiekowej poprowadził zespół do triumfu w Copa Libertadores, przyjął ofertę z Arabii Saudyjskiej, a na jego następcę wybrano właśnie Luisa. Były piłkarz nie miał zbyt dużo czasu na adaptację, bo już kilka dni po nominacji rozpoczynały się zmagania w Intercontinental Cup.
Młokosi z Flamengo, wspierani przez 39-latka na ławce trenerskiej, zdobyli to trofeum. Chociaż w finale przegrywali z Olympiakosem, ostatecznie odrobili straty, a pierwsze skrzypce zagrali piłkarze wprowadzeni w drugiej połowie z ławki. Luis udowodnił tym samym, że ma “nosa” i potrafi reagować na boiskowe wydarzenia.
Kwartał później, a jednocześnie tylko dziewięć miesięcy po ostatnim meczu w roli piłkarza, Brazylijczyk doczekał się szansy, na którą większość początkujących trenerów czeka zazwyczaj latami, wielokrotnie zresztą bez skutku. Zaproponowano mu rolę pierwszego szkoleniowca Flamengo. Jednego z największych klubów w Brazylii i na całym kontynencie.
Kapitalny start
To był odważny ruch, ale włodarze klubu z Rio De Janeiro postanowili zaryzykować. Iść w zupełnie innym kierunku niż dotychczas. Luis zastąpił o 24 lata starszego Tite, zwolnionego po odpadnięciu w ćwierćfinale Copa Libertadores. Wcześniej na stanowisku długo nie potrafili wytrwać także dobrze znany nam Paulo Sousa, Dorival Junior, Vitor Pereira czy Jorge Sampaoli. Od 2020 roku Flamengo miało zresztą już… 11 trenerów. Jeśli doliczymy tymczasowego Mario Jorge’a, to nawet 12. Prawdziwie gorący stołek.
Dziś od momentu zatrudnienia Luisa mija mniej więcej półtora miesiąca. I choć na większe oceny oczywiście przyjdzie jeszcze czas, to start w tej wymagającej roli Brazylijczyk o polskich korzeniach notuje naprawdę świetny. Średnia punktów na spotkanie? 2,22. Jedna porażka, dwa remisy, a ponadto sześć zwycięstw. Dwa z nich w finałowym dwumeczu Pucharu Brazylii, w którym Flamengo dość spokojnie poradziło sobie z Atletico Mineiro (3:1, 1:0).
Luis ma więc za sobą 10 meczów w roli trenera jakiegokolwiek zespołu na seniorskim poziomie, a jego gablota już zaczyna się zapełniać. Nie dołoży do niej w tym sezonie trofeum za mistrzostwo Brazylii, bo na tym gruncie Flamengo potraciło trochę punktów, przede wszystkim za kadencji poprzednika. Realna pozostaje walka o podium. Póki co podopieczni Luisa zajmują czwartą lokatę i tracą do trzeciej Fortalezy dokładnie cztery punkty. Przed nimi jeszcze pięć kolejek.
Wzorem Simeone
Luis zapracował we Flamengo na pomnik jako piłkarz, a teraz chce iść podobną drogą w nowej roli. Jeśli tak błyskawicznie potrafił wznieść słynny klub na wyższy poziom i zdobyć z nim trofeum, strach pomyśleć, jak dobry może być w przyszłości, kiedy tylko złapie odpowiednie szlify i doświadczenie.
Nie bez znaczenia jest tu na pewno fakt, że Brazylijczyk przez lata współpracował z wybitnymi szkoleniowcami. Jak sam przyznaje, największy wpływ miał na niego Diego Simeone.
- Simeone był główną osobą, która sprawiła, że chciałem zostać trenerem. To dzięki niemu. Zmienił moje życie, zmienił moje myślenie, zmienił moje nastawienie. Uczynił ze mnie mistrza. Jeśli on mógł to zrobić ze mną, muszę to przekazać dalej, muszę to zrobić z kimś innym - tłumaczył obecny menedżer Flamengo.
Czy faktycznie Luis pójdzie drogą Simeone? A może okaże się jeszcze lepszy? Czas pokaże. Start notuje świetny, ale to nadal tylko początek drogi. I trzeba o tym pamiętać.