Rodzice, przyjaźnie, przeszkody i pasja. Tak zaczynał Robert Lewandowski. Trudne początki drogi na szczyt
Bardzo trudno jest opowiedzieć o Robercie Lewandowskim coś, czego jeszcze nie by nie wiedzieli kibice w Polsce, zwłaszcza dzisiaj. Ale spróbujemy. Opowiemy o trudnych początkach jego drogi na szczyt.
Ostatni raz twarzą w twarz miałem okazję rozmawiać z Robertem Lewandowskim na początku września 2021 roku, po meczu eliminacji mistrzostw świata, w którym Polska zremisowała z Anglią 1:1. Ale zdecydowanie najdłuższą rozmowę odbyliśmy wiosną 2018 roku, gdy biało-czerwoni szykowali się do mundialu w Rosji. Pracowałem wtedy w Telewizji Polskiej i przygotowywałem obszerny, interaktywny reportaż poświęcony kapitanowi kadry. Podczas marcowego zgrupowania znalazł dla nas blisko godzinę na rozmowę w hotelu we Wrocławiu. To był już ten etap jego kariery, w którym umówienie się na indywidualny wywiad dla polskich mediów graniczyło z cudem.
Ale kiedy już się udało, po długich negocjacjach z jego przedstawicielami, to spotkałem się z jego strony z pełnym profesjonalizmem, który zrobił wrażenie nie tylko na mnie, ale i na całej ekipie realizacyjnej. Żadnych fochów, całkowita cierpliwość, otwartość i ciekawe odpowiedzi na każde pytanie. Do dziś większość z nich jest aktualna. Zmieniła się w zasadzie tylko jedna kwestia - nie jest już piłkarzem Bayernu.
Pomimo systemu
Dziś, po prezentacji i jego pierwszym golu dla wielkiej Barcelony, warto wrócić do tych wspomnień i opowiedzieć przede wszystkim o jego początkach. O drodze, którą przebył z Leszna pod Warszawą do stolicy Katalonii, z naciskiem na trudne, pierwsze kroki w polskiej piłce, juniorskiej i tej zawodowej, którą był gotów rzucić. Bo, jak przypomniał w swoim najnowszym filmie Mateusz Święcicki, Lewandowski osiągnął sukces nie dzięki, ale pomimo polskiego systemu szkolenia.
Tak naprawdę żaden system go nie objął. Trafił na niełatwe warunki, ale też na wielu pełnych pasji ludzi, którzy dobrze mu życzyli. Którzy dostrzegli w nim wielki talent, zachęcili do ciężkiej pracy i wspierali w kolejnych krokach. Poznałem tych ludzi. Przygotowując kilka lat temu wspomniany reportaż porozmawiałem z ponad 20 osobami, które spotkały Roberta w trakcie jego kariery. Większość z nich to Polacy.
Nie tylko dlatego, że umówienie się na wywiad z Juergenem Kloppem czy Pepem Guardiolą było niemożliwe. Ale głównie dlatego, że niesamowita metamorfoza Roberta Lewandowskiego zaszła przede wszystkim tu, w Polsce. Potem był już po prostu konsekwentny i najlepszy. We wszystkim co robił.
Gdyby nie rodzice
Marek Siwecki - tak nazywał się pierwszy trener Roberta Lewandowskiego w piłkarskiej akademii Varsovia, która do dziś funkcjonuje w tym samym miejscu - przy ulicy Międzyparkowej na warszawskim Żoliborzu, niedaleko stadionu Polonii. Siwecki zawsze podkreślał, jaką ogromną rolę w rozwoju Roberta odegrali jego rodzice - Iwona i Krzysztof. Mówił, że gdyby nie oni, być może w ogóle nie zostałby piłkarzem.
Oboje ukończyli Akademię Wychowania Fizycznego i pracowali jako nauczyciele WF. Ona była siatkarką AZS-u, on utytułowanym judoką. Zamieszkali w Lesznie, bo tam znaleźli pracę w szkole, Krzysztof Lewandowski był też kierownikiem gminnego ośrodka sportu. W synu zaszczepił pasję do wielu, różnych dyscyplin, z których Robert czerpie do dziś. W dzieciństwie z powodzeniem uprawiał między innymi biegi przełajowe. Nieraz zdarzało się tak, że chłopiec tego samego dnia startował w zawodach biegowych i je wygrywał, a potem tata zawoził go do odległej o 35 kilometrów Warszawy na trening albo mecz.
źródło zdjęcia: East News
Nie należał jednak do komitetu oszalałych rodziców, którzy obarczają dziecko swoimi niespełnionymi ambicjami i marzą o jego wielkiej karierze oraz… wielkich zarobkach. Nic na siłę. Słuchał po prostu syna, który tak uwielbiał piłkę, że nawet w dniu pierwszej komunii świętej, zaraz po mszy, rodzice pozwolili mu jechać na mecz. Gdy wyjątkowo nie mogli zawieźć go do Warszawy, wysyłali go na treningi w miejscowym Partyzancie Leszno. Grywał w nim nawet, choć nigdy oficjalnie.
Siwecki wspominał, że nieraz musiał wręcz wykłócać się o to, by Lewandowski senior odpuścił już przełaje i pozwolił synowi skupić się już tylko na piłce. Ten przesympatyczny człowiek, do końca zaangażowany w piłkarskie wychowywanie dzieci i młodzieży, zmarł kilka miesięcy po naszej rozmowie, w wieku zaledwie 55 lat po ciężkiej chorobie nowotworowej.
Początkowo w Varsovii nie było w ogóle drużyny z rocznika 1988, dlatego Bobek grał u Siweckiego z dwa lata starszymi kolegami. Skąd w ogóle ksywka Bobek? Wymyślił ją tata, który tłumaczył młodemu Robertowi, że to zdrobnienie od imienia Bob, czyli jego amerykańskiego odpowiednika. Jest więc jakieś ziarno prawdy w legendzie, która mówi, że rodzice nadali Lewandowskiemu takie imię, które miało być w przyszłości łatwe do wymówienia dla obcokrajowców. Sprawdziło się.
Przyjaźnie z dzieciństwa
Po powstaniu rocznika 1988 Bobek dołączył do zespołu Krzysztofa Sikorskiego. Spędził w nim kolejne siedem lat. Długo najniższy i najchudszy był jednak najskuteczniejszym napastnikiem i nieformalnym liderem odnoszącej sukcesy drużyny. Gdy spotkaliśmy się kilka lat temu, Sikorski ze wzruszeniem wspominał te czasy i przyznawał, że nie było łatwo. Na Varsovii problemy były ze wszystkim - piłkami, szatniami, ciepłą wodą i ogrzewaniem, a nawet trawą. Chłopcy grali na piaszczystym boisku, które po deszczu zamieniało się w błoto, a zimą w twardą skorupę.
- Wyjazdowe mecze ligowe na trawiastych boiskach były dla nas nagrodą - mówił mi Andrzej Sieradzki, kolega “Lewego” z tamtej drużyny. Trudne warunki i wspólne sukcesy scementowały tę grupę. Chcieli, by wspólne treningi i obozy trwały jak najdłużej. Razem spędzali też wolny czas i razem dorastali.
źródło zdjęcia: Varsovia
Najbliższy “Lewemu” zawsze był jednak Tomasz Zawiślak. Przyjaźnią się do dziś. Zawiślak jest bliskim doradcą “Lewego” i wraz z rodziną też przeniósł się do Katalonii. Pozostali z bardzo wąskiego grona ludzi, których Robert może nazwać przyjaciółmi, znają się z nim od czasów szkoły średniej. Razem ukończyli 62. Liceum Ogólnokształcące Mistrzostwa Sportowego przy Konwiktorskiej w Warszawie. Jego absolwentami są też, między innymi, Paweł Zagumny, Mateusz Kusznierewicz, Zofia Klepacka czy bracia Żewłakow.
Pogadać o życiu
Sikorski również podkreślał, jak bardzo o harmonijny rozwój syna dbał Krzysztof Lewandowski. Sam Robert przyznaje, że to on był jego najwierniejszym kibicem. I nie kryje się z tym, jak bardzo żałuje, że ojciec nigdy nie zobaczył żadnej jego bramki w seniorskiej piłce. Zmarł w wieku 49 lat, na wylew, we śnie, dwa dni po operacji wycięcia guza.
- Strasznie mi do dziś brakuje rozmów z tatą. Był duszą towarzystwa. Uczniowie go lubili, choć był wymagający. Miał w sobie coś takiego życiowego, normalnego. Przez tyle lat woził mnie na treningi, półtorej godziny w jedną stronę, półtorej w drugą. Nagadaliśmy się o życiu. Trenowałem po to żeby potem zobaczyć go na trybunach - mówił w książce „Nienasycony” Pawła Wilkowicza. Wtedy zdecydował, że każdego pierwszego gola w nowych barwach będzie dedykował ojcu.
W wieku 17 lat Robert z chłopca musiał stać się mężczyzną. - Nie byłem na to gotowy. Mogłem się poddać albo iść dalej i pokazać, że dam radę - mówił mi po latach. Ale los szykował już dla niego kolejną kłodę pod nogi…
Przywożę wam skarb
Krzysztof Lewandowski był kibicem Legii i marzył, by pewnego dnia jego syn zagra z eLką na piersi. Zagrał, ale tylko w trzecioligowych rezerwach. Wszyscy doskonale wiemy, jak skończyło się jego pierwsze zderzenie z dorosłym futbolem - Legia nie dostrzegła w nim talentu i nie przedłużyła z nim rocznej umowy, bo nie chciała wykładać pieniędzy na leczenie jego pierwszej, poważnej kontuzji.
źródło zdjęcia: Legia
Dziś można śmiać się z najbardziej nietrafionej oceny potencjału w historii polskiej piłki, ale wtedy kontuzjowanemu 18-latkowi bez klubu nie było do śmiechu.
- Chciałem się dowiedzieć, czy przedłużą ze mną kontrakt, co się w ogóle ze mną dzieje. Otrzymałem informację od pani sekretarki, że umowa nie zostanie przedłużona. To był dla mnie duży cios - wspominał po latach. Przyznał, że wtedy - pierwszy i ostatni raz - realnie rozważał skończenie z piłką.
I wtedy do gry wkroczyła mama, Iwona. Odebrała załamanego, zapłakanego syna z Legii i od razu zaczęła szukać mu nowego klubu. Poprosiła o pomoc Marka Krzywickiego, ostatniego trenera Roberta w Varsovii. Razem uznali, że dobrym miejscem do odbudowania się będzie trzecioligowy Znicz Pruszków. Krzywicki skontaktował się z trenerem Andrzejem Blachą, a ten zaprosił młodego piłkarza do swojego zespołu.
- Przywożę wam skarb, nie zmarnujcie go - powiedziała Iwona Lewandowska przed pierwszym treningiem syna w Zniczu. Na początku było widać u niego niezaleczoną kontuzję. Koledzy z tamtej drużyny opowiadali mi, jak długo jeszcze ciągnął za sobą osłabioną nogę. Z czasem doszedł jednak do siebie w klubie, w którym panowała znakomita atmosfera i - znowu - bardzo spartańskie warunki.
- W Polsce tak już jest, że gdy wielu rzeczy brakuje, to jednoczy i drużyny potrafią wspiąć się na wyżyny - przyznał Bartosz Wiśniewski, z którym kilka lat temu spotkałem się na obiekcie Znicza. To on stworzył z Lewandowskim duet napastników i to jemu wróżono większą karierę, bo był bardziej wszechstronny. Podkreśla to każdy, kto pamięta tamtą, bardzo młodą drużynę. Leszek Ojrzyński, trener, który ze Zniczem awansował do II ligi, opowiadał mi, że miał wtedy w kadrze 15 studentów, a średnia wieku wynosiła 21 lat.
źródło zdjęcia: 400mm.pl
Przełom
Lewandowski grę w Zniczu łączył z nauką do matury, a potem ze studiami. Przed rundą zimową sezonu 2006/07 miał kilkanaście tygodni, by w końcu w pełni się wyleczyć. I wtedy nastąpił przełom. Zdobył koronę króla strzelców trzeciej ligi, awansował do drugiej i w niej też był najlepszym strzelcem. Wtedy obudziła się Legia. Chciała wykupić go z powrotem, ale było za późno. Robert nie wyobrażał sobie powrotu na Łazienkowską.
Reszta jest historią. Miał oferty z najlepszych polskich klubów - od Wisły Kraków po Jagiellonię Białystok, do której chciał go ściągnąć Cezary Kulesza, obecny prezes PZPN. Wybrał jednak Lecha Poznań prowadzonego przez Franciszka Smudę. Do drużyny wprowadzał go Ivan Djurdjević, obecny trener Śląska Wrocław, a w drugim sezonie zdobył mistrzostwo Polski i tytuł króla strzelców Ekstraklasy pod wodzą Jacka Zielińskiego, dzisiaj trenera Cracovii.
Rozmawiałem z każdym z nich. Każdy był dumny z tego, że jego drogi przecięły się nawet na chwilę z najlepszym polskim piłkarzem. Każdy dołożył coś do tej niesamowitej metamorfozy, która trwa do dziś. On cały czas się zmienia, rozwija, ewoluuje. Bez tego nie zamieniłby Monachium na Barcelonę. Ale sam przyznaje, że nie byłby tu, gdzie jest, gdyby nie rodzice. Gdyby nie Leszno, Varsovia i wielka pomyłka Legii. Gdyby nie było małego Bobka, nie byłoby wielkiego Roberta Lewandowskiego.