Robinho, czyli jak zniszczyć wielki transfer. W City nauczyli się na błędach. Następne gwiazdy skorzystały
Kevin De Bruyne był zdumiony, ile prywatnych rzeczy o nim wiedzą i jak bardzo chcą mu w Manchesterze ułatwić życie. Sergio Aguero dostał na dzień dobry wgrany pakiet hiszpańskiego asystenta drogowego po Manchesterze. Transfer zawodnika nie ogranicza się do jego kupna. Manchester City zrozumiał to po kilku latach.
Manchester to nie najpiękniejsze miejsce do życia. Jest raczej szaro, ponuro i depresyjnie. Miasto ma urok, jednak nie przyjeżdża się go zwiedzać. W City po kilku nieudanych transferach dojrzeli, że zagraniczni zawodnicy niekoniecznie muszą się tu dobrze czuć. Nie wystarczy tylko wyłożyć milionów na transfer.
Robinho i Jo na pastwę losu
Robinho do rozgarniętych nie należał. Na pierwszej konferencji prasowej przywitał się z fanami Chelsea, bo pomylił kluby. Naprawdę myślał, że został piłkarzem "The Blues". Złote dziecko brazylijskiego futbolu, wybitny drybler, nowy Ronaldo, ale… no właśnie, trzeba sprawić, by dobrze się czuł w nowym miejscu. Skoro ma strzelać gole, to musi być szczęśliwy, prawda? Jeden, jak Yannick Bolasie, sam rozlicza podatki, a inny, jak Robinho, potrzebuje trzymania za rączkę. W latach 80. AC Milan sprowadził z Watfordu niejakiego Luthera Blisseta. Anglik kompletnie się we Włoszech nie mógł odnaleźć i szybko wrócił do kraju. Zapytany, dlaczego mu nie wyszło, odpowiedział:
- Możesz zarobić tu rzeczywiście mnóstwo kasy... ale co z tego, skoro nie możesz tu dostać płatków śniadaniowych Rice Krispies?
Banał. Nie miał mu kto załatwić cholernych płatków! Gdyby miał tzw. klubowego konsultanta relokacyjnego, to byłby szczęśliwszy. Ktoś za drobniaki, w porównaniu do jego pensji, stanąłby na głowie, żeby zamówić karton płatków z Anglii. Kiedyś nikt o tym nie myślał. Zresztą... nawet nie kiedyś. Jak to jest, że wykładasz na gracza 18 milionów funtów, a później żal ci kilkunastu tysięcy na pomoc mu w pierwszych krokach? Nie wyznaczysz nikogo, by pomógł mu z mieszkaniem, pokazał miasto, miejsc z jego zainteresowaniem, nie zapiszesz jego dzieci do szkoły, nie załatwisz prywatnego tłumacza, asystenta, Wystarczy do tego jedna kompetentna osoba. Jedna! Nie ukrywajmy, często zawodnicy z krajów Ameryki Południowej wywodzą się z biedoty i nie należą do mądrych. Robinho był jak 12-latek, który nagle musi wydorośleć. Wcześniej wszyscy wszystko za tego genialnego dzieciaka robili, a tu klops.
Manchester City wybulił 18 milionów na Robinho i 19 milionów na Jo, ale na tym koniec. Nie zrobił niczego, żeby dwóm Brazylijczykom pomóc. Jak zareagował Jo? Zapijał samotność alkoholem. Dusił się we własnych problemach. To taki trochę brazylijski Dawid Janczyk, znając proporcje... Zresztą, obu łączy CSKA Moskwa. Źle się tu czujesz, nie masz z kim porozmawiać, nie umiesz nic załatwić, bo nie znasz języka, więc myślisz o tym i słabo wyglądasz na treningach. Logiczne, że trener cię nie wybiera do gry. Rozwiązanie? Alkohol lejący się strumieniami, kobiety, imprezy do rana, chlanie do odciny, a później zmęczenie, apatia na treningach. Zapisz i powtórz sekwencję. W dużej części wina leży po stronie Manchesteru City.
- Gdy nie grałem, to piłem coraz częściej w domu. Alkohol pozwalał mi zapomnieć o problemowych sytuacjach. A potem dotarłem do takiego miejsca, w którym nikt nie chciałby się znaleźć. Zacząłem pić, pić, pić i chciałem to robić do rana. Wychodziłem dosłownie rano z baru i chciałem zaliczać kolejny lokal. Zadałem sobie pytanie: co ja robię? Gdzie ja jestem? Przecież żona czeka w domu. No to obiecałem jej, że nie będę już pił, ale i tak po dwóch dniach zrobiłem to ponownie. Podobało mi się picie w domu, ale przez to zaniedbałem wiele spraw. To alkohol był dla mnie punktem i rozrywką numer jeden. Dziś przesypiam całą noc. Nie pije od dwóch lat i prowadzę się w 100% poprawnie - komentował Jo w 2016 roku w wywiadzie dla "O Globo".
Jo nie uzbierał w City nawet 1000 minut. Uznano, że jeśli na treningach waliło od niego alkoholem, to czas się go pozbyć. Najlepiej tak, żeby biorący go na wypożyczenie Everton się o niczym nie dowiedział. Obaj, razem z Robinho, prowadzili imprezowy styl życia. Z tym, że koniec Robinho jest obrzydliwy, odrażający, wstrętny, bo gdy grał on w Milanie, to w 2013 roku dopuścił się razem ze znajomymi zbiorowego gwałtu na 23-letniej Albance. Skąd wiadomo, że nie są to pomówienia? Dowód jest brutalny. Przyznał się do gwałtu w nagrywanej rozmowie telefonicznej. To jednak temat na zupełnie inną opowieść.
Aguero - przykład wyciągnięcia wniosków
Manchester City nauczył się na błędach. Zaczął kompletować grupki. Stefan Savić, Alex Kolarov, Matija Nastasić, Edin Dżeko - grupa bałkańska. Carlos Tevez, Pablo Zabaleta, Sergio Aguero, potem też Martin Demichelis, czy Willy Caballero - grupa argentyńska. Samir Nasri, Gael Clichy, Bacary Sagna, Yaya Toure - grupa francusko-arsenalowska. Fernandinho, Gabriel Jesus, Ederson - grupa brazylijska. Grupki hiszpańskie, hiszpańsko-argentyńskie, portugalskie albo portugalsko-brazylijskie, bo to ten sam język. Oczywiście piłkarze odchodzili, inni przychodzili. Chodziło jednak o to, żeby nikt nie czuł się wykluczony, tylko od razu trafił do jakiejś społeczności. Może Mario Balotelli jedynie chodził swoimi ścieżkami. Nawet powszechnie nielubiany Samir Nasri miał super kompana - Yayę Toure. Non stop rozmawiali, trenowali razem, ćwiczyli w parach. Jeśli był Yaya, to obok Samir.
Gdyby nie biegły w angielskim Fernandinho, to Gabriel Jesus i Ederson tak prędko by się nie odnaleźli. Gdyby nie Zabaleta i Tevez, to nigdy nie pojawiłby się tu Sergio Aguero. "ZabMan" był pośrednikiem, starszym bratem, opiekunem. Nie pozwolił, żeby Aguero czuł się wyobcowany. To dzięki obrońcy, który znał język hiszpański i angielski, Aguero prędko poczuł szatnię, choć nie umiał powiedzieć ani słowa po angielsku. Zabaleta go wprowadził, pomógł wytworzyć otaczającą Sergio aurę wielkiej gwiazdy. Spajał go z zespołem. Normalnie Anglicy, tacy jak Hart, Lescott, Richards, Barry, machnęliby na takiego piłkarza ręką. Kun od razu się zaaklimatyzował i polubił brudny Manchester z wzajemnością. A też do bystrzaków nie należał, co udowadnia nieraz na Twitchu, gdy palnie jakąś głupotę. Ostatnia na przykład taka, że to Manchester United jest najgroźniejszym przeciwnikiem City w walce o tytuł. Pomyliły mu się czasy, gdy sam się z nimi mierzył i strzelał gole przyjacielowi De Gei.
Te starania klubu, żeby dopasować puzzle, i tak nie wykluczyły problemów. Alvaro Negredo miał świetną rundę jesienną 2013/14, a później się zaciął. Nie polubił Manchesteru z absurdalnego powodu. Bo na trybunach, gdy był przy piłce, kibice krzyczeli BEEEEEAAAST, co oznacza "bestię". To w ramach uznania. Zadziałało odwrotnie. Negredo grał słabiutko, ponieważ nie rozumiał angielskiego i przez kilka miesięcy myślał, że kibice na niego buczą. Nolito był jednym z pierwszych transferów Guardioli, jednak też nie polubił się z Manchesterem. On z kolei wypalił tak: - Moja córka wygląda jakby żyła w jaskini, bo jej kolor skóry się wcale zmienił. Do tego angielski jest dla mnie bardzo trudny do nauczenia. Umiem powiedzieć tylko kilka prostych i najpotrzebniejszych słów. Takie przypadki zawsze będą, ale pomoc w relokacji to minimalizacja ryzyka. Tak, by powiedzieć - zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy.
To jednak nie byli piłkarze z potencjałem Sergio Aguero. Argentyńczyk od początku traktowany był jak król. Już w pierwszym sezonie stał się legendą, strzelając gola z Queens Park Rangers. Gavin Flei, szef działu analiz City w tamtym czasie, tak wypowiedział się w książce "Futbonomia":
- Uważa się, że standardowy proces przystosowania zagranicznego piłkarza do nowych warunków wynosi około roku. My załatwiliśmy tak, że od momentu podpisania kontraktu do chwili, kiedy Sergio mieszkał już we własnym domu, minęły dwa tygodnie: do tego czasu miał już w samochodzie hiszpańskojęzyczną nawigację i załatwione kontakty z hiszpańską społecznością w Manchesterze. Zadbaliśmy o to, żeby nasz najcenniejszy nabytek gotów był do działania od pierwszego dnia.
Aguero był tak gotów, że strzelił dla Manchesteru City 260 goli w dziesięć lat i stał się nowożytną legendą, symbolem wielkości oraz kolejnych trofeów. Tylko Champions League nie wygrał…
Trudny charakter De Bruyne
Kevin De Bruyne jest do dziś wdzięczny. Po tym, jakie miał problemy w życiu, zaczynając już od dzieciństwa, gdy odrzuciła go rodzina zastępcza, której Genk płaciło za opiekę nad młodymi zawodnikami. Mieszkał rok u pewnej rodziny i wszystko wydawało się w porządku. Tylko, że później ta rodzina oznajmiła klubowi, że… młodego rudzielca to już u siebie nie chce. Nie dlatego, że sprawiał problemy wychowawcze. Nie potrafili po prostu z nim rozmawiać. Nie chcieli takiego dziecka. Jego prawdziwa matka zalewała się łzami. Przecież nie mogła zmienić syna na takiego, który będzie się otwierał, uśmiechał, opowiadał co tam na treningu i jak minął dzień. Rodzice zastępczy tego po cichu chcieli, ale nigdy tak nie robił. Genk ogłosiło, że nie będzie go asymilować z kolejną rodziną i za to płacić. Wrócił do internatu.
To był nietypowy dzieciak, trudny do zrozumienia. Kiedyś oskarżono go, że nie pomógł w sprzątaniu boiska. Tak się wściekł i oburzył, że chwycił za słupek, przytulił się do niego i powiedział, że będzie tak stał do rana. Trenerowi trochę się trening przedłużył. To taka miejska legenda w Gandawie, gdzie ćwiczył w KAA Gent. Sam jednak już tego nie pamięta. W rozmowie z dziennikarzem “Guardiana” nie potwierdza i nie zaprzecza, jednak trener Frank De Leyn już przysięga, że to prawda. Gdy miał 19 lat, to ochrzanił dziesięć lat starszego Eljaniwa Bardę za lenistwo na treningach. Taki już jest. Jednocześnie cichy i spokojny, a z drugiej strony potrafi być upierdliwy, gdy coś mu się nie podoba. Nie umie trzymać języka za zębami. Gdy odchodził z KVV Drongen do KAA Gent jako ośmiolatek, to potrafił trenerowi powiedzieć, że w porównaniu z Gentem to ich sesje treningowe są do kitu i on woli tam przejść, bo są fajniejsze zajęcia, więc do widzenia.
Z Chelsea chciał uciekać. Zagrał świetnie na wypożyczeniu w Werderze. Zachwycała się nim cała Bundesliga. Był nawet po słówku z Juergenem Kloppem, ale Mourinho oznajmił mu SMS-em, że zostaje w Chelsea, bo ma go w planach. W Londynie mieszkali jego dziadkowie. Lubił w sumie to miasto. Dom dziadka był tylko 16 kilometrów od Stamford Bridge. Później wylądował na ławce i przestał grać. Lekcja, że nie ma nic dane z góry? Trudno powiedzieć. To dziwna historia, czemu mu tak nie wyszło. Niedawno sam Jose tłumaczył, że chciał go zatrzymać, jednak nie mógł na siłę, bo dzieciak wręcz się palił do gry, a przesiadywanie na ławce go frustrowało. Obietnice… a przecież tyle ofert miał na stole i mógł grać u Kloppa. Znów frustracja, rozczarowanie kolejnym człowiekiem, któremu zaufał. Inna historia - rogi z Thibaut Courtois dorabiała mu była dziewczyna. Do dziś Kevin i Thibaut się tolerują, bo grają dla jednego kraju, ale trudno ich nazwać kolegami.
Przedłużenie kontraktu z City w 2020 roku Belg negocjował sam, bo tym razem przejechał się na przyjacielu-agencie, który został aresztowany. Patrick de Koster miał prać brudne pieniądze, oskarżano go o fałszerstwo. Kolejne rozczarowanie. Ile można?
Jak City oczarowało Kevina
Simon Kuper i Stefan Szymański tak pisali w "Futbonomii":
- Dział opieki nad zawodnikami Man City ma zamiar zajmować się wszystkimi potrzebami zagranicznych graczy, od wynajęcia niani aż po załatwianie "dyskretnego przewozu samochodem". Jeszcze przed podpisaniem umowy z danym piłkarzem klub dowiaduje się szczegółów nie tylko na temat jego pozazawodowych nawyków, ale także - co wydaje się trochę przerażające - zwyczajów jego partnerki. Kiedy zawodnik pojawia się na pierwszym treningu, pracownik klubu mówi mu często: "Słuchaj, tam jest taka małą restauracja, która może spodobać się twojej dziewczynie". To nieprawda, że za każdym odnoszącym sukcesy zawodnikiem stoi szczęśliwa kobieta, ale z pewnością to pomaga.
I właśnie coś takiego zszokowało De Bruyne. Przyjechał na gotowe. Wreszcie poczuł się ważny, potrzebny, doceniony. Ten niezrozumiany dzieciak przyzwyczajony do rozczarowań. Detale, wyprzedzanie każdego pytania. Śmiał się, że wiedzieli o nim więcej niż własna żona (wtedy jeszcze dziewczyna). Był zdumiony, że ludzie zrobili tak gigantyczny research, żeby tylko mu w najdrobniejszych sytuacjach dogodzić. Dlatego od początku był oczarowany, by dołączyć do Manchesteru City, a nie do PSG bądź Bayernu. Vincent Kompany dodatkowo nakręcił mu makaron na uszy, najpierw puścił skromnego SMS-a, a potem zrobił taką reklamę, że nie dało się odmówić. Kompany też odegrał wielką rolę w transferze. A żona Kevina dziś doskonale się czuje w mieście. Po co więc się stąd ruszać? Gdyby De Bruyne mógł i zależałoby to od niego, to skończyłby tu karierę.
Łatwo jest oceniać piłkarza. Każdy to jednak indywidualny przypadek. Dziś inaczej podchodzi się do relokacji po transferze, ale w przeszłości wielu zawodnikom nie wyszło, bo nikt nie wyciągnął do nich ręki. Dennis Bergkamp w Mediolanie czuł się odmieńcem. Nigdy nie zaakceptował tej kultury, bo uporządkowany, stonowany, zamknięty w sobie, nie rozumiał tej włoskiej wylewności. W zasadzie to nigdy nie powinien tam trafić. A takich historii było na pęczki.