Robert Lewandowski straszy legendy. Ciągły rozwój gwiazdy Bayernu. Nikt nie strzela głową jak Polak!
Jeśli Robert Lewandowski będzie strzelał z taką regularnością jak do tej pory, zakończy rozgrywki Bundesligi z 68 bramkami. To oczywiście abstrakcja. Czysta statystyka. Nie da się utrzymać średniej dwóch goli na mecz w sezonie. Choć Polak udowadnia, że mało jest dla niego rzeczy niemożliwych. Im starszy, tym lepszy. Ściga legendy, które były nie do ruszenia przez dekady. Ponownie zmierzy się z kosmicznym rekordem Gerda Müllera. W tych dziwnych czasach nie pokazuje żadnych słabości. Wręcz przeciwnie. Rośnie. Na swojej pozycji stał się zawodnikiem kompletnym.
Napastnik Bayernu Monachium jest wielkim zwycięzcą stojącego pod znakiem pandemii 2020 roku, ale może też czuć delikatny posmak goryczy. Wygrywając absolutnie wszystko co było do wygrania jak psu buda należała mu się Złota Piłka. „France Football” postanowił jednak odwołać plebiscyt - pierwszy raz w historii.
Na pohybel francuskim dziennikarzom Lewandowski udowadnia, że dziś bez żadnych wątpliwości jest najlepszym napastnikiem na świecie i od początku obecnej kampanii bardzo mocno pracuje na przyszłoroczną nagrodę.
Zaczął jak nikt wcześniej. Dopadnie Bombera?
Polak jeszcze nigdy tak dobrze nie zaczął sezonu Bundesligi. Bo tak dobrze nie zaczął nikt w historii. 32-latek ma po pięciu kolejkach dziesięć goli i prowadzi w klasyfikacji strzelców. Jeśli bukmacherzy oferują kurs, czy po raz szósty zdobędzie armatę dla najskuteczniejszego piłkarza, musi on oscylować w granicach 1.01...
Przez dekadę Lewandowski ustanowił w Niemczech kilkadziesiąt rekordów, ale wciąż ma apetyt na więcej. Jest nienasycony. Ten głód sukcesów i wyników może doprowadzić najskuteczniejszego obcokrajowca na szczyt szczytów. Bycia najskuteczniejszym po prostu, bez podziału na podkategorie jak narodowość.
W minionych rozgrywkach, zakłóconych przez lockdown, Lewandowski do końca walczył o nieosiągalny przez blisko pół wieku rekord Gerda Müllera. Niemiecki „Bomber” 48 lat temu zdobył w jednym sezonie 40 goli. Choć Polak po trzymiesięcznej przerwie w pozostałych ośmiu spotkaniach ligowych zdobył dziewięć bramek, wpadł na metę z 34 trafieniami.
Rok kalendarzowy (23.10.2019-24.10.2020) Roberta Lewandowskiego w klubie i reprezentacji. 50 goli i 15 asyst.
Minione rozgrywki rozpoczął równie mocno. Po pięciu kolejkach miał tylko o jedno trafienie mniej niż teraz. Strzelał jak w transie, w jedenastu meczach Bundesligi z rzędu. Do połowy listopada zgromadził imponujące szesnaście trafień. A mimo to nie udało mu się wymazać legendy z mocno zakurzonej karty rekordów.
Być może o niepowodzeniu zdecydował słabszy okres na przełomie listopada i grudnia, kiedy z sześciu rozegranych meczów w czterech nie strzelił gola. Takich pustych przelotów w całym sezonie Lewandowski miał tylko sześć. Wynik niebywały. Jeśli jednak mówimy o biciu naprawdę wyśrubowanych wyników, nawet krótkie przestoje mają znaczenie. Dlatego tym razem również na tak wczesnym etapie należy zachować powściągliwość.
Polak znów jest na najlepszej drodze i jeśli komuś ma się udać, to właśnie jemu. Ale do pokonania ma wciąż bardzo długi dystans.
Mistrz zarządzania własnymi zasobami
Zwłaszcza, że ten sezon dla Roberta i każdego innego zawodnika grającego na najwyższym poziomie, będzie naprawdę intensywny. Kalendarz rozgrywek jest wypełniony po brzegi. Bayern do końca roku będzie grał co trzy-cztery dni na trzech frontach. Do tego trzeba doliczyć terminy międzynarodowe, w których po raz pierwszy reprezentacje grają po trzy spotkania na jedno zgrupowanie.
Wszystko przez koronawirusa, który wywrócił plany do góry nogami. Rozwleczony do lipca poprzedni sezon, przełożone o rok mistrzostwa Europy i krótsze wakacje wymuszają jeszcze lepsze zarządzanie swoim organizmem. W tym Lewandowski jest jednym z najlepszych w branży. Jeśli udałoby mu się podtrzymać kapitalne statystyki, tylko udowodni tę tezę.
Co ciekawe Polak nigdy nie grał w Bayernie tak mało jak teraz. Nie zdarzyło mu się być zmienianym w trzech z pięciu pierwszych meczów. Urywa minuty na odpoczynek gdzie się da. To też znak nowych czasów, bo Polak w końcu doczekał się wsparcia w osobie Erica Maxima Choupo-Motinga. Byłego piłkarza PSG nie można nazwać konkurentem. Kameruńczyk z niemieckim paszportem dostał zadanie w Monachium - odciążać gwiazdę w mniej istotnych spotkaniach.
Cztery sezony, by obalić mit
Pytanie, czy przy tej nowej strategii Lewandowski będzie grał w każdym ligowym meczu. Jeśli po cichu myśli o przekroczeniu bariery 40 goli, będzie musiał grać dużo. Chyba, że zamierza trafiać co 38 minut jak do tej pory. Co, jak już zaznaczyliśmy, byłoby wynikiem nie z tej planety.
Nawet jeśli nie uda mu się pokonać Müllera na krótkim dystansie, czy możliwe jest obalenie jego pomnika w dłuższej perspektywie? Patrząc na klasyfikację strzelców wszech czasów to mimo wszystko wciąż wydaje się zadaniem piekielnie trudnym. Ale już nie niewykonalnym jak sądzono od lat siedemdziesiątych.
Oto podium najlepszych strzelców w historii Bundesligi:
- Gerd Müller - 365 goli w 427 meczach
- Klaus Fischer - 268 goli w 535 meczach
- Robert Lewandowski - 246 goli w 326 meczach
O tym, że kapitan reprezentacji Polski, wkrótce przeskoczy Fischera można być już właściwie spokojnym. 23 bramki najprawdopodobniej zdobędzie jeszcze w tym sezonie. Do absolutnego dominatora wśród snajperów brakuje mu jednak 119 goli. Gdyby w kolejnych 101 spotkaniach utrzymał średnią co najmniej trafienia na mecz, przy takiej samej liczbie rozegranych konfrontacji co Müller miałby 347 bramek. O osiemnaście mniej niż legendarny Niemiec.
Żeby go pobić, musiałby spędzić w Bundeslidze jeszcze cztery lata i utrzymać bardzo wysoką skuteczność. Co wydaje się zadaniem z pogranicza ekstremalnie trudnych. Czy tak długo, aż do 36. roku życia, Lewandowski może strzelać ponad trzydzieści goli w sezonie? Jego kontrakt z Bawarczykami obowiązuje do czerwca 2023 roku. Musiałby go przedłużyć o co najmniej rok. Wtedy mógłby realnie powalczyć o obalenie najtwardszego z niemieckich mitów.
Ciągły progres i przesuwanie granicy
Bez względu na to, czy mu się uda, Lewandowski nie przestaje zadziwiać. Gdy już wydaje się, że osiągnął swój limit, przekracza go. Podąża szlakiem wytyczonym przez Cristiano Ronaldo, który brzydzi się spoglądaniem w metrykę. Robert, mimo że w piłkarsko dość zaawansowanym wieku, czuje się doskonale i po trzydziestce wręcz umacnia swoją pozycję.
Można uważać, że w wywiadach rzuca banałami, kiedy mówi o ciągłej poprawie swojej gry. Brzmi zbyt cukierkowo, gdyby nie było prawdą. On słowa przekuwa w czyny. Jest snajperem kompletnym, co zademonstrował w ostatnim meczu z Eintrachtem Frankfurt zaliczając perfekcyjnego hattricka. Zdobył bramki po strzałach prawą i lewą nogą oraz głową.
Taka wszechstronność nie spadła mu z nieba w jednej chwili. Zbiera owoce samodyscypliny i wieloletniego dążenia do perfekcji. Zbudował atletyczną sylwetkę, ulepszył uderzenie słabszą stopą, pracował nad strzałami z dystansu i perfekcyjnym wykonaniem jedenastek. Przyszedł czas na rzuty wolne, które także stały się jego silną bronią. Nie mówiąc już o grze bez piłki czy tyłem do bramki, kiedy wykorzystuje swoją siłę, odzwierciedloną w nienagannej muskulaturze.
Lewandowskiemu nigdy nie znudziło się pokonywanie bramkarzy, ale kiedy statystyka zdobywanych bramek napęczniała do granic wytrzymałości, zaczął jeszcze dorzucać asysty. W tym prawdziwe dzieła sztuki - jak ta tzw. raboną w meczu przeciwko Schalke. Zagranie sezonu w jednym dotknięciu piłki obrazujące mistrzowski poziom wyszkolenia zawodnika, który niczego nie pozostawia przypadkowi.
Praca z Klose szybko procentuje
Polak pokazuje, że mimo sukcesów nie stoi w miejscu. Ma otwarta głowę. Czerpie z doświadczeń innych. W Monachium pracował już z wybitnymi trenerami, a w przeszłości piłkarzami, jak Pep Guardiola, Jupp Heynckes czy Carlo Ancelotti. W ostatnich miesiącach do tego grona dołączył człowiek z cienia, Hans Dieter Flick, za to z wybitnym warsztatem. Mający u swego boku znanego trenera, a niegdyś nieprzeciętnego snajpera - Miroslava Klose.
Wygląda na to, że już po paru miesiącach wspólnej pracy najskuteczniejszy napastnik w historii mistrzostw świata i reprezentacji Niemiec dorzucił swoją cegiełkę do wyników Lewandowskiego. Klose świetnie grał głową, z czego uczynił znak firmowy, mimo dość przeciętnego wzrostu - 182 cm. Potrafił wyczuć odpowiedni moment do wyjścia w powietrze. Kierował piłkę tam, gdzie chciał. Jak Lewandowski w spotkaniu z Eintrachtem.
W jego strzale nie było przesadniej siły, tylko idealny timing i precyzja:
Polak zdobył w 2020 roku 35 goli dla Bayernu z czego aż dziesięć głową! Odliczając przerwę spowodowaną lockdownem, trafił w ten sposób do siatki w 28 meczach na przestrzeni czterech miesięcy. Dla porównania wcześniej potrzebował roku, aby uzyskać dziesięć bramek po strzałach głową. Konsultacje Klose mogły tylko pomóc, ale progres w tym elemencie zaliczył już przed przyjściem nowego asystenta. Za to teraz Lewandowski wygrywa większość pojedynków powietrznych. Ma o pięć procent lepszy współczynnik niż w poprzednim sezonie, ale aż o dziesięć i dwadzieścia procent niż odpowiednio dwa oraz pięć lat temu!
Progres widać też w niemal każdej innej statystyce dotyczącej gry pod bramką przeciwnika. Z czternastu celnych strzałów aż dziesięć kończyło się golem. Celność uderzenia skoczyła w ciągu roku z 48,5 na 57,1 procent. Lewandowski strzela najczęściej i najcelniej w Bundeslidze. Drugi Matheus Cunha na szesnaście uderzeń miał dziewięć celnych, a Erling Haaland na czternaście osiem.
Licząc średnią dotknięć piłki w polu karnym (30 na 382 minuty rozegrane do tej pory) rywala, w żadnym wcześniejszym sezonie nie był w jej posiadaniu tak często.
Robert Lewandowski gra tak, jakby nie widział przeszkód. Na boisku sprawia wrażenie odpornego na zawirowania zewnętrznego świata. Z formy nie wytrącił go ani koronawirus, ani potyczka prawna z byłym agentem - Cezarym Kucharskim.
Napastnik robi, co do niego należy. Korona piłkarskiego władcy bardzo mu pasuje. I najwyraźniej nie zamierza jej oddawać.