Reprezentant Polski dołączy do historycznego grona. Warto było zaryzykować. "Żadna wielka klapa"

Reprezentant Polski dołączy do historycznego grona. Warto było zaryzykować. "Żadna wielka klapa"
Pawel Andrachiewicz / PressFocus
Bartosz Bereszyński właściwie nie gra w Napoli i jest już podobno jasne, że nie zostanie w klubie na dłużej. Pomimo tego nie ma czego żałować. Warto było zimą opuścić Sampdorię, by zaraz świętować Scudetto.
Mamy początek maja, a Bartosz Bereszyński trafił do Napoli na początku stycznia. W tym czasie pojawił się na murawie tylko raz, w Pucharze Włoch. Wszystko wskazuje na to, że zaraz odejdzie z klubu. Na pierwszy rzut oka zimowe wypożyczenie z Sampdorii wygląda jak nietrafiona decyzja, kompletna klapa. No ale właśnie, na pierwszy rzut oka.
Dalsza część tekstu pod wideo
Oto bowiem może i reprezentant Polski grzeje ławkę, ale jednocześnie jest współbohaterem historycznej opowieści. Doświadczył współpracy z klasowymi graczami i świetnym trenerem, poznał smak walki o trofea. Nawet jeśli robił to z drugiego szeregu, to spróbował tego, o czym marzy każdy piłkarz. A przede wszystkim będzie mógł pochwalić się tytułem mistrza Włoch. To dla niego życiowa szansa. Nie zapominajmy przecież, że Sampdoria właśnie pędzi w kierunku Serie B.

Wreszcie się doczekał

W poprzednich latach Bereszyńskiego łączono z transferami do klubów ścisłej włoskiej czołówki, Interu czy Romy. Sam zawodnik przyznawał nawet, że “Giallorossi” prowadzili wstępne rozmowy z Sampdorią ws. jego pozyskania. Niemniej, urodzony w Poznaniu piłkarz pozostał na Stadio Luigi Ferraris i spędził tam sześć lat. Dostał nawet opaskę kapitańską, choć sam jeszcze w 2018 roku przyznawał, że w zespole z Genui widzi jedynie przystanek na drodze do walki o wyższe cele.
- Nie ukrywam, że Sampdoria jest dla mnie trampoliną, by wyskoczyć wyżej. Nie chcę z niej odchodzić na siłę, bo dobrze się czuję w Genui, po prostu chciałbym trafić do mocniejszego klubu. Sampdoria żyje z transferów, co okno sprzedaje swoich zawodników za bardzo duże pieniądze - mówił wówczas “Przeglądowi Sportowemu”.
Zaskakująco dobra postawa w defensywie na mundialu w Katarze znów uruchomiła zainteresowanie ze strony większych firm. “Bereś” doczekał się wyczekiwanej szansy i trafił do Napoli. W efekcie z klubu niechybnie zmierzającego ku spadkowi przeniósł się do głównego faworyta w walce o tytuł. Ktoś z boku na to spojrzał i mógł pomyśleć, że, po pierwsze, to tylko wypożyczenie. Co więcej, na co zwracał uwagę choćby Zbigniew Boniek, kapitan opuścił tonący statek. Niektórzy mogli mieć wątpliwości, czy ten ruch jest sensowny i “etyczny”. Trudno jednak mu się dziwić, że podjął taki wybór. Można wręcz stwierdzić, że w jego sytuacji była to oferta nie do odrzucenia. Nawet jeżeli związana z gigantycznym ryzykiem przyspawania do ławki.

Coś za coś

“Bereś” musiał liczyć się z mocną konkurencją. Wiedział, że miejsce na prawej obronie należy do niezawodnego Giovanniego di Lorenzo. Włoch jest nie tylko kapitanem zespołu, ale i graczem wręcz niezniszczalnym. Słynie z żelaznego zdrowia, praktycznie nie omija meczów. A jeśli gra, to najczęściej od pierwszego do ostatniego gwizdka. W bieżących rozgrywkach nie opuścił ani jednej minuty ligowych zmagań. W Lidze Mistrzów - zaledwie sześć. Od początku było wiadomo, że szanse reprezentanta Polski na grę będą mocno ograniczone.
Debiut i zarazem jedyny na razie jego występ przypadł na pucharowy mecz z Cremonese. Zakończyło się porażką, on sam nie zachwycił. To dodatkowo skomplikowało sytuację, bo odpadły rozgrywki, w których doświadczony obrońca mógł grać. Nie oszukujmy się jednak - najważniejszą sprawę stanowiło to, do jakiego klubu i w jakiej sytuacji się przenosił.
Brak regularnej gry rekompensuje okazja znalezienia się w samym środku futbolowego szaleństwa związanego z sezonem, na który pod Wezuwiuszem czekali od ponad 30 lat. Napoli w końcu kroczy po tytuł, zaraz go sobie zapewni. Żyje tym całe miasto, cały region. Piłkarze są bohaterami. Wielbią ich wszyscy - od dzieci po miejscową starszyznę, pamiętającą ostatnie mistrzostwo. Nawet odpadnięcie z Ligi Mistrzów tego nie zmieniło. Neapol marzy o Scudetto i zaraz będzie je fetował. Możliwość wzięcia udziału w tej historii to niepowtarzalna szansa. Właśnie dla takich przeżyć jest się sportowcem.

Będzie mistrzem

Na sam koniec przygody z Napoli Bereszyński nie będzie miał w CV zbyt wielu spotkań w tych barwach. Pozostanie mu za to inna, w pełni namacalna nagroda. Niezależnie od tego, czy jeszcze wyjdzie na murawę w Serie A, dołączy do wąskiego grona polskich zwycięzców najmocniejszych europejskich lig, oficjalnie zostając mistrzem Włoch. Otóż zgodnie z przepisami w Italii każdy zawodnik pierwszego zespołu dostaje medal. Nie powtórzy się więc sytuacja Marcina Wasilewskiego, który nie zagrał w wymaganych pięciu spotkaniach podczas historycznej kampanii Leicester City. Tym samym “Bereś” na zawsze zapisze się w historii klubu słynącego z niesamowicie oddanych kibiców. To coś, czego nie można kupić.
Jest takie znane powiedzenie, że “mistrzów się nie sądzi”. W tym przypadku można również się do niego odwołać, choć niekoniecznie w jego domyślnym znaczeniu. Skoro Bereszyński zostanie mistrzem, to czy ktoś może mieć wątpliwości, że warto było poświęcić pół roku gry dla Sampdorii na rzecz krótkiej, przesiedzianej na ławce, przygody życia? Nawet jeśli nie jest fetowany podobnie do Kwiczy Kwaracchelii czy Victora Osimhena, to również stanowi część tej fenomenalnej opowieści.
Może po “dopięciu formalności” Spalletti da mu okazję gry i otrzymania oklasków od trybun. Ale Polak i tak już wygrał. Zamiast walczyć o życie w drużynie skazanej na spadek, dopisze do CV cenne trofeum. A na koniec kariery będzie mógł zrobić rachunek sumienia i zastanowić się, czy nie żałuje swoich decyzji. “Bereś” dostał okazję, której nie mógł przepuścić. Dokonał słusznego wyboru - nie kalkulował, może i poświęcił się pod względem piłkarskim dla wielkiej nagrody. No i ma coś, co zostanie z nim na zawsze. Właśnie to jest w sporcie cenne.

Przeczytaj również